Artykuły

Lublin. Mała syrenka w trójwymiarze

Opowieść o zaczarowanej syrenie w reżyserii Ilony Zgiet zobaczymy w Teatrze Andersena. Premiera w sobotę.

Jeśli cukierkową, Disneyowską wersję "Małej syrenki" włożymy między bajki, a przypomnimy sobie Andersenowski pierwowzór, to odkryjemy prawdziwą głębię wstrząsających emocji. Jak wiadomo sfera uczuciowa nie była najmocniejszą stroną samego baśnio-pisarza. Ale jak pięknie opanował w tym wypadku teorię - tragiczna, milcząca miłość, ból, ofiara w imię uczucia... To dobry pretekst, żeby zapomnieć o landrynkowej Ariel i potraktować syrenkę na poważnie. Odnajdziemy w niej i masochistkę, i marzycielkę, dziewczynkę, i kobietę, która podejmuje decyzję. W podwodnym raju nie jest szczęśliwa. Pomimo że każdy krok sprawia jej ból, udaje jej się wytrwać w postanowi eniu wyjścia na ląd. Ale Andersen lubi być okrutny. Tym razem osiągnął w tej materii mistrzostwo. Nie wynagradza jej ani cierpień, ani tego, że wyrzeka się swojej natury w imię miłości.

Przypomnijmy oryginalne zakończenie: swoim męczeństwem wcale nie zdobywa uczucia księcia. Syrena może go wówczas zgładzić i wrócić do dawnego życia, albo zamienić się w morską pianę. Oczywiście, konsekwentnie, wybiera poświęcenie. W filmowej bajce scenariusz jest naturalnie inny: syrenka i ukochany żyją długo i szczęśliwie.

Często goszcząca w mediach psycholożka Katarzyna Miller porównuje syrenę do męczennicy (Zwierciadło, XI 2004). - W imię tej wyidealizowanej miłości syrenka jest gotowa na wszystko. Cierpi i pozwala się położyć pod drzwiami. Jak służąca. Z drugiej strony docenia jej ambicję i determinację:

- Można powiedzieć tak: ona jedna z całego podmorskiego królestwa marzy o duszy. Syrenka pragnie czegoś więcej niż wieczne życie wśród morskich polipów. Ten pozytywny aspekt postanowili wydobyć twórcy spektaklu. Nieco rozjaśnili smutną historię i stworzyli barwną przygodę, która toczy się pod wodą i na lądzie. Bohaterka Ina (Dominika Moro-zowska) zyskała dwóch nadprogramowych przyjaciół: Żółwika i Konika.

- Nie chciałam robić kolejnej kreskówki - zaznacza Ilona Zgiet. - Jesteśmy wierni Andersenowi i historia nie kończy się happy endem. Pamiętamy jednak, że robimy spektakl dla dzieciaków, i nie chcieliśmy być aż tak dramatyczni jak on. Ze względu na wyjątkowe efekty świetlne można go nazwać bajką w 3D. Gramy od wtorku i mam wrażenie, że dzieciom się podoba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji