Artykuły

Perypetie Pantomimy

NIE JESTEM pewien, czy mam prawo pisać o Pantomimie. O pantomimie w ogóle i o Pantomimie wrocławskiej. Pantomima nie jest teatrem, jeśli przyjąć, że słowo, mimo wszystko, pozostaje konstytutywnym jego czynnikiem - przynajmniej w teatrze europejskim; nie jest może nawet "rodzajem teatru", choć wraz z formami obrzędu, tańca i poezji stoi u jego kolebki. Pantomima nie jest także - sądzę wręcz, że nie powinna być - tańcem, choć jak taniec jest widowiskiem pozbawionym głosu, operuje ruchem, gestem, układem ciała. Czym jest więc pantomima, czym może być, czym być powinna? Jak ukształtują się współcześnie jej możliwości rozwoju?

Na żadne z tych pytań nie ośmieliłbym się odpowiedzieć w sposób trochę arbitralny; są one raczej wyrazem zakłopotania niż próbą mistyfikacji gruntownego poglądu i rozpoznania problemu. Pantomima, gdyby istotnie mogła się odrodzić i szerzej rozwinąć, musiałaby wykształcić własnych recenzentów i krytyków, jak film, jak teatr, jak opera i balet. Na razie mamy jednak wrocławską Pantomimę - od trzech lat pracujący wytrwale stały zespół, jedyny w kraju; od paru miesięcy teatr państwowy, mający na swym koncie wojaże i sukcesy za granicą, kilka poważnych nagród i wyróżnień. Trzeci program Teatru Pantomimy, którego premierę obejrzeliśmy we Wrocławiu 24 kwietnia, prowokuje do refleksji i uwag nieco bardziej "zasadniczych", choć pozbawionych pretensji do znawstwa.

"Chcemy tworzyć - pisze w programie twórca, kierownik i "wszystko" zespołu, Henryk Tomaszewski - widowiska o jak najszerszej tematyce: od groteski i żartu lirycznego do tragedii. Chcemy wyrazić każde ludzkie uczucie, każdą myśl, wydobyć z prawdy o życiu to wszystko gestem, co poeta robi słowem, a malarz kolorem i linią". Otóż to: w wyrazić gestem, czy przetłumaczyć - odtworzyć, przetransponować określone treści i formy z języka słów na język gestów? Podobnie jak Tomaszewski sądzę, że należy raczej wyrażać, niż przekładać i odtwarzać. Jeżeli jednak "kolor i linia" potrafiły usamodzielnić się bez reszty, określić swą materię artystyczną tak wybornie, że literatura i "anegdota" utraciły wszelką nad nimi zwierzchność, to pantomima, mimo swej ogromnej historii i bogatych, choć nie ciągłych doświadczeń, wydaje mi się wciąż jeszcze bardzo niedookreślona. Taka jest zwłaszcza Pantomima wrocławska - mimo trzech lat pracy stawiająca przecież pierwsze, pionierskie u nas kroki.

Dotychczasowa praktyka artystyczna Pantomimy niezupełnie się pokrywa z wypowiedzią programową. Trzeci program, rozbierany punkt po punkcie, wykazuje w jaskrawych formach podwójną zależność, "usługowość", uwikłanie Pantomimy: usługowość wobec literatury i uwikłanie w choreografię. Wierzę, że pantomima jest w stanie wyrazić gestem "każde ludzkie uczucie", choć może myśli nie wszystkie. Co więcej, podejrzewam, że pewne treści wzruszeniowe, raczej bardzo skupione, osobiste, choć współczesne, mogą stanowić domenę pantomimy - jej specjalny, własny obszar działania, jej materię artystyczną, wynikającą organicznie z jej środków wyrazu i nieprzekładalną na inne rodzaje twórczości. Tego "obszaru działania" wypada pantomimie szukać najusilniej, choć w takim poszukiwaniu tkwi chyba właśnie trudność podstawowa.

Tymczasem Pantomima kroczy na szczudłach literatury. Z wysiłkiem buduje i rozwija narrację, wiąże intrygę, adaptuje obce jej formy dramatyczne, ukształtowane dla wypowiedzi językowej. Niepostrzeżenie staje się z twórcy tłumaczem, niewolnicą narracji, intrygi, obcej literackiej anegdoty. Pod jej brzemieniem ugina się i zatraca. Nie przeczę, że tłumacz wykazuje wiele inwencji, dowcipu, samodzielności, artyzmu. Czyż jednak pragnie pozostać tłumaczem?

Nowy program Pantomimy otwierają "Pozamieniane głowy" - kompozycja mimiczno-taneczna według noweli Tomasza Manna. Pantomima w maskach, z zawodzącym melodyjnie komentarzem, dobywającym się z głośnika. Jest w tym jakieś nawiązanie do pierwotnych, obrzędowo-taneczno-mimicznych widowisk, do pierwotnych uczuć i odruchów, w których człowiek jest prawdziwy, szlachetny i bezradny wobec losu. To oddaje jakoś scenerię Mannowskiej przypowieści - myśl zaledwie szkieletowo. W układzie obrazka dominuje choreografia - jej jakości nie podejmuję się oceniać. Zwraca uwagę bardzo pomysłowa i ładna scena kąpieli, wybornie podpatrzona i przejęta z arsenału chwytów opery chińskiej.

"Książkę" pokazywała już Pantomima w Londynie. Jedyny w programie (nie licząc intermediów) scenariusz, który nie jest przekładem z literatury. Nieco banalny, skeczowy, w przekroju wieczoru pozycja o nie największym ciężarze gatunkowym? Zapewne. Ale to jest autentyczna pantomima. Treści psychiczne całkowicie adekwatne do środków wyrazu pantomimy - dzięki nim (tylko dzięki nim) wyrażalne, peprzcz nie ożywione, uzewnętrznione, udramatyzowane. Fakt, że sam Tomaszewski, kiedy odrzuca szczudła literackie, tworzy takie właśnie, tak zorientowane scenariusze, świadczy chyba, że sugestie tego artykułu nie rozminą się z jednym przynajmniej kierunkiem poszukiwań kierownika wrocławskiej Pantomimy. Czy jednak nie powinien to być nurt podstawowy?

W części pierwszej wieczoru najobszerniej rozbudowanym widowiskiem jest "Z chłopa król", według komedii Piotra Buryki. Ten kontuszowo-sukmanny, chłopsko-sarmacki, chropawy, rubaszny utwór, wyrastający z komedii rybałtowskiej, został nagle obleczony w wykwintne szatki rokoko, przeniesiony w feerię jakiegoś "Snu nocy letniej" wedle postromantycznych wyobrażeń. Było to zresztą zabawne, nie pozbawione swoistego wdzięku, humoru, płynności, choć w wielu sekwencjach wyraźnie przeciągnięte, przegrane. Libretto, niewątpliwie baletowe, ciążyło zdecydowanie w stronę choreografii, rozcieńczało pantomimę w widowiskowych, plastycznych kompozycjach. Zaiste nie wiem, czy to źle czy to dobrze. Może zbyt doktrynalnie pojmuję pantomimę? Rzecz jest niewątpliwie do dyskusji.

Bombą programu miał być "Woyzeck" - transpozycja dramatu niemieckiego romantyka Georga Buchnera. Wśród 21 scen naliczyłem pięć znakomitych (koszary, wizje nad stawem, i zwłaszcza trzy ostatnie: śledztwo, sąd, więzienie). W tych scenach objawił Tomaszewski niepośledni talent inscenizacji, ostrość skrótu wizualnego, dramatycznego, która przyniosłaby chlubę każdemu nowoczesnemu teatrowi. Były to wszakże rodzynki. Przygnieciona koniecznością opowiadania, odtwarzania rozbudowanej fabuły literackiej, pantomima zmuszona jest rezygnować z wyrazu na rzecz ilustracji, która jej samej nie wzbogaca, która ją upupia. Niestety. Takie jest moje zdanie i ja je podzielam, - jak mawiał pewien Francuz - to zresztą także forma niepewności, w tym artykule wszechobecnej i nie przypadkowej.

Cztery punkty programu przedzielono czterema intermediami, pomyślanymi jako obrazki z dziejów pantomimy - "Maski Arlekina". Podobało mi się zwłaszcza "Średniowiecze" - mocno związana kompozycja alegoryczna, z akcentami rzeczywistej ekspresji i jednak z przymrużeni oka. Inne były zabawne, zgrabne, czasem bardzo wtórne i tylko kostiumowe ("Romantyzm"); sporo dynamiki miał Rewolucjonista w oszałamiającym kostiumie, zaczerpniętym z projektów Gischiago.

Nie wymieniam i nie oceniam poszczególnych wykonawców - to nie jest przecież recenzja (choć tak wygląda). Zdaję sobie sprawę, że to, co napisałem o Pantomimie, jest w sumie zbyt surowe, zbyt sztywno nagięte do założeń - dyskusyjnych, jak wielokrotnie podkreślałem. Trzeci program stanowi na pewno widoczny krok naprzód w rozwoju zespołu; w opanowaniu techniki, której żywych wzorów nie ma przecież w kraju, w krystalizacji formy (mimo wszystko), w osiągnięciach inscenizacji. "Program obecny - pisze Tomaszewski - jest dalszym etapem w poszukiwania naszej sztuki". Na słowie "poszukiwanie" chciałbym postawić mocny akcent i dołączyć doń najlepsze życzenia. A pospierać się zawsze chyba będzie warto - tym bardziej, jeśli racje będą mieli moi przypuszczalni oponenci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji