Artykuły

Bój o sprawę polską

"Nie-Boska komedia" w reż. Adama Nalepy w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński na portalu Trójmiasto.pl.

"Nie-Boska komedia" to jedno z zakurzonych, niesłusznie, arcydzieł polskiego romantyzmu. W Teatrze Wybrzeże na szczęście postanowiono o nim przypomnieć. Gdańsk doczekał się wreszcie nowoczesnego, odważnego, radykalnego w swojej wymowie i tętniącego ogromną energią sceniczną spektaklu.

Zaskoczeni będą wielbiciele tradycyjnego teatru i zwolennicy wiernego lekturze odczytania tekstu. Dzięki tytanicznej pracy nad adaptacją "Nie-Boskiej komedii" duetu: reżyser Adam Nalepa - dramaturg Jakub Roszkowski (oprócz "Nie-Boskiej komedii" wykorzystali m.in. fragmenty "Niedokończonego poematu" i "Podziemi weneckich") z ogromnego, pełnego bohaterów, onirycznych wizji i rozmaitych ozdobników dramatu pozostała sama esencja. Całe sceny zredukowane zostały do jednego zdania, długie monologi zamknięte są w kilku słowach, a kwestie drugoplanowych postaci zlane w pojedyncze wypowiedzi bezimiennego chóru-narodu. Wprowadzenie chóru nie jest przypadkowe. Z jednego z najważniejszych dzieł polskiego romantyzmu Nalepa i Roszkowski uczynili dobitną i brutalną tragedię antyczną.

"Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją" złowieszczo zapowiada zapożyczony z "Boskiej komedii" Dantego napis wyświetlany na widowni Dużej Sceny, vis a vis publiczności (która tym razem usytuowana jest na scenie, tuż obok aktorów). Od Dantego i "Niedokończonego poematu" Zygmunta Krasińskiego zaczerpnięty jest też podział spektaklu na trzy akty - "Niebo", "Czyściec" i "Piekło", o których informują nas projekcje wideo Michała Trojanowskiego. Wędrujemy więc z nieba (rodzinna sielanka Henryka opowiedziana brawurowym pastiszem filmu niemego i opery) do piekła, co mimowolnie sugeruje nam ponure zakończenie walki o rząd dusz.

Oprócz świetnie zainscenizowanego początku (miłość Henryka i Marii oraz z góry przegrana rywalizacja Marii z Muzą o względy Henryka) zdecydowanie najlepiej w całym spektaklu wypada spotkanie Henryka z Pankracym w "Czyśćcu". To zderzenie dwóch racji - zwolennika "starych" wartości - wiary w Boga, honor i ojczyznę - z rewolucyjnym anarchistycznym populistą ("Naród szczęsny uczynię z was") spod znaku "równość i mord". Dwaj wielcy protagoniści spotykają się przy fortepianie, gdzie rewolucjonista Pankracy ćwiczy Etiudę Rewolucyjną, a przepowiadając Henrykowi śmierć jego syna, Orcia, zagra kilka taktów Marsza Pogrzebowego, również autorstwa Chopina. To bodaj najbardziej klasyczna scena spektaklu, nie ustępująca wspaniałym słownym pojedynkom Dantona i Robespierre'a ze "Sprawy Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej w głośnych realizacjach Jana Klaty (Wrocław) i Pawła Łysaka (Bydgoszcz).

Niezwykle istotnym elementem tego świata jest maszyneria sceny (gdy uruchamiane są podnośnie, drży podłoga pod widzami) - każdy zabieg inscenizacyjny rozgrywa się na oczach widza, co wzmacnia poczucie współuczestnictwa w spektaklu (bardzo pomysłowa scenografia Macieja Chojnackiego). Henryk pod koniec pierwszego aktu maluje sprayem na żelaznej kurtynie, oddzielającej nas od widowni, słowo "przekleństwo", uzupełniając je o symbole m.in. "Polski Walczącej", flagi "Solidarności", korony i krzyża. Bo to spektakl na wskroś współczesny i aktualny a nie laurka polskiego romantyzmu.

Nalepa bardzo dobrze współpracuje z aktorami, co i tym razem znajduje odzwierciedlenie na scenie. Kolejną świetną kreację w jego spektaklu tworzy Justyna Bartoszewicz, czyli Maria (intrygujące, oryginalne wykonanie "Vissi d'arte" z "Toski" Pucciniego na tle występu tancerzy z formacji DzikiStyl Company). Wreszcie rolę na miarę swojego talentu otrzymał Marek Tynda. Wcielił się w Henryka, którym targają przeróżne emocje, od gniewu (piosenka Comy "Czas globalnej niepogody") po pokorę i skruchę, gdy doprowadzi do szaleństwa Marii. Nie byłoby tego dramatu bez faszyzującego Pankracego Michała Kowalskiego (cechuje go bezwzględność, kult siły i umiłowanie sztuki), dla którego to zdecydowanie najlepsza rola w Wybrzeżu w ostatnich latach. Precyzyjna i przekonująca jest także Magdalena Boć - komiksowa jako Muza na początku spektaklu, coraz bardziej upiorna wraz z rozwojem akcji.

Dobrze i równo grają właściwie wszyscy występujący na scenie, może jedynie Leonard Cezarego Rybińskiego jest zbyt beznamiętny i przez to mniej widoczny. Dużym obsadowym zaskoczeniem jest zespół DzikiegoStylu Comapny, który nie tylko tańczy w swoim niepowtarzalnym i, jak nazwa wskazuje, dzikim stylu, ale też bierze aktywny udział w chórze, wtapiając się w zespół aktorski Wybrzeża.

Nie sposób oglądając "Nie-Boską komedię" nie pamiętać o "Blaszanym bębenku" - odnajdziemy tu podobną obsesję krzyża (bardzo radykalny finał spektaklu) i Marii Panny, tym razem skojarzoną z dwiema bohaterkami - Muzą i Marią (grą imieniem bohaterki i Matki Boskiej Nalepa posłużył się także w "Blaszanym bębenku"). "Nie-Boska komedia" jest jednak spektaklem dużo dojrzalszym, bardziej konsekwentnym, a przez swój antyczny wydźwięk, bardziej dobitnym.

Jeśli coś tu nie pasuje, to epilog, jakby spóźniony i oderwany od samego spektaklu. Niepotrzebne dopowiedzenie do tragedii, której wszyscy powinniśmy być już świadomi. Chociaż, z drugiej strony, Krasiński przepowiedział ją prawie dwieście lat temu. A myśmy wszystko zapomnieli...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji