"Jezioro łabędzie" w Płocku, czyli fotoreporterski savoir vivre
Ludzie, miejcie litość, przecież przeszkadzacie - zaklinała publiczność fotografów w czasie "Jeziora łabędziego" w płockiej Orlen Arenie. A fotografowie, niewzruszeni, jak na trzy, cztery - kiedy tancerze wykonywali imponujące skoki - naciskali spusty migawek. Trzaskało jak niezamknięte okna w czasie huraganu - pisze Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.
Zapowiadało się naprawdę duże wydarzenie - Russian National Ballet i arcydzieło: "Jezioro łabędzie" Piotra Czajkowskiego. Bilety nie były tanie - kosztowały od 60 do 110 zł - jednak któż nie chciałby zobaczyć na żywo rosyjskich tancerzy w najsłynniejszym balecie świata. W niedzielę płocka hala nie była więc może wypełniona po brzegi, ale spektakl przyszło obejrzeć naprawdę sporo osób. Wszystkie pięknie ubrane, uczesane, nastawione na spotkanie z kulturą przez duże K.
W poniedziałek okazało się, że Płock odebrał balet z mieszanymi uczuciami. Nikt nie miał zastrzeżeń do kunsztu tancerzy, na forach pojawiły się jednak głosy rozczarowania. Chodziło o to, że Orlen Arena to nie miejsce na tego typu wydarzenia, że w hali sportowej nie ma magii i elegancji, którą poczuć można tylko w prawdziwym teatrze, w końcu, że muzyka szła z taśmy, nie było żywej orkiestry, tylko dźwięki z płyty.
Ale największy problem był z... fotografami.
Wychodzi na to, że tancerze w błyszczących kostiumach to dla nich temat niezwykle cenny - zjawił się cały zastęp fotografów. Ci, których kojarzę z pracy w płockich mediach, i ci, którzy po prostu lubią robić zdjęcia, a potem chwalą się efektami swojej pracy np. w sieci. Uzbrojonych jak na lądowanie w Afganistanie. Obiektywy, torby, najróżniejsza aparatura...
Siedziałam pod sceną, w drugim rzędzie, zaraz przy przejściu między krzesłami. Tuż obok mnie, na podłodze, w przejściu, rozsiedli się reprezentanci owej uzbrojonej grupy. Balet się zaczął, z głośników popłynęła muzyka. I oni także zaczęli swój spektakl. Jeśli tylko tancerz wykonał jakąś efektowniejszą figurę, a działo się tak właściwie non stop, wszyscy oni, jak na trzy, cztery, naciskali spusty migawek. A że aparaty mieli ustawione na tryb seryjny, efekt był straszny - trzask, trzask, trzask... I tak bez przerwy.
Pięknie ubranym ludziom puszczały nerwy.
- Skończcie z tym, przecież nic nie słychać - syczał doprowadzony do ostateczności pan z pierwszego rzędu, któremu trzaskający jak wściekły fotograf wszedł właściwie pod łokieć.
- Mam pozwolenie od organizatora - brzmiała odpowiedź.
- Ale ja też mam pozwolenie! Bilet, czyli pozwolenie na oglądanie w spokoju! - denerwował się widz. A że machnął ręką, człowiek z aparatem odmachnął - dosłownie jeszcze chwila, a tuż pod nosem zaklętego omdlewającego łabędzia byłaby piękna bójka.
Kilka miejsc dalej też trwała dyskusja.
- Proszę pana, nic nie słyszę przez ten pana aparat - kilka razy zwracała się do swego zaopatrzonego w trzaskający aparat sąsiada kobieta z pierwszych rzędów. Pan nie reagował, tylko trzaskał. Kobieta w przerwie poprosiła więc o pomoc ochronę, pod sceną zjawił się ubrany na czarno człowiek pokaźnych rozmiarów i musiał amatorowi fotografii wybić z głowy trzaskanie ludziom w uszy.
Okazało się, że problemy były nie tylko na płycie. Dorota Cichecka, która przysłała do nas wczoraj maila, oglądała balet z trybun. "Moje prywatne święto popsuli panowie fotografowie. Jeden z nich ustawił się za naszymi miejscami i przez dobrych 20 minut pstrykał zdjęcia - zamiast cudownej muzyki Czajkowskiego - słyszeliśmy seryjny dźwięki migawki i trzaski wymienianych obiektywów. W końcu nie wytrzymałam i (być może niezbyt grzecznie) dałam mu do zrozumienia, że to nam przeszkadza. Na co pan fotograf odparł, że taka jest jego rola. Ale poszedł w inne miejsce. Po jakimś czasie pojawił się następny. Tym razem od razu poprosiłam, żeby sobie poszedł. Usłyszałam pytanie: Wytrzyma pani 30 sekund? ".
Włodzimierz Krzemiński, znany warszawski fotograf, przyznaje: - To już zaczyna być zmorą. Coraz więcej ludzi robi zdjęcia i na imprezach tego typu zapomina o podstawowych zasadach wychowania: zasłania, hałasuje, ignoruje uwagi. Rada? Ściśle określone zasady. Organizator zezwala, by np. fotografować tylko pierwsze 10 minut pierwszego aktu. Potem ochrona wyprasza. Po problemie. I jeszcze uwaga dla tych, którzy robią zdjęcia z rzędów dla publiczności, trzaskając opadającym lustrem sąsiadom nad uszami To zupełnie jak odbieranie telefonu w teatrze. Po prostu nie wypada.
Alina Drozd z agencji artystycznej Pro Musica, organizatora niedzielnego spektaklu, zapewnia, że ustalone zasady były. - Tyle że wszystko było na zasadzie zaufania, że wszyscy się tych zasad trzymamy. Teraz, no cóż, będziemy musieli poprosić o pomoc ochronę...