Artykuły

Ten stary, dobry seks

- Dziesięć lat był pan aktorem, później krytykiem teatralnym, w końcu i dyrektorem teatru i redaktorem naczelnym "Szpilek" nic więc dziwnego, że większość dziennikarzy przeprowadzających z panem wywiady zaczyna od pytania: "Kim pan jest?". Na to pan skromnie odpowiada, że tym, kogo chce w panu widzieć przeprowadzający wywiad. Uprzedzając więc pańską odpowiedź pozwolę sobie oświadczyć, że w moim odczuciu jest pan przede wszystkim dyrektorem teatru "Syrena" w Warszawie a poza tym pupilkiem władzy, miłośnikiem zwierząt, i człowiekiem rzutkim, przedsiębiorczym, umiejącym zadbać o reklamę instytucji przez siebie prowadzonych. Jest pan podobno tytanem pracowitości, który nie ma czasu na hobby. Czy mam rację?

- Miło, że dostrzega pani we mnie tak wiele zalet oraz sympatycznych dla mnie okoliczności ubocznych. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czyim jestem pupilkiem. Myślę, że efekt moich prac (może dlatego, że zawsze starałem się, aby nie były one tylko moje, ale przede wszystkim ludzi, z którymi pracuję), podoba się odbiorcy. Ponieważ władza to również nasi odbiorcy bywa, że jest z nas zadowolona, ale bywa, iż ją, niestety, i rozczarowujemy. Kiedyś, na przykład, pracowałem w telewizji, a po dziesięciu latach przestałem w niej pracować. Czyli prawdopodobnie to co robiłem przestało się podobać Włodkowi Sokorskiemu. Tyle jeżeli chodzi o to, że jestem permanentnym pupilkiem władzy. Jeżeli zaś mam sam siebie scharakteryzować to uważam, iż jedną z najistotniejszych moich cech jest pracowitość. Po prostu lubię pracować i pracuję w jakimś zawodzie, w jakiejś i instytucji, tak długo, jak długo sprawia mi to satysfakcję. Kiedy dane zajęcie przestaje minie bawić - rozglądam się za czymś nowym. I tak będzie chyba do samej emerytury.

- Sądząc z częstych premier w "Syrenie", z repertuaru, który pan dobiera w ten sposób, żeby zainteresować jak najwięcej widzów, z całej plejady gwiazd, które goszczą na deskach pańskiego teatru - praca w "Syrenie" ciągle jeszcze pana bawi...

- Owszem. Sprawia mi również satysfakcję, ponieważ jest to teatr autentyczny. Tyle się teraz mówi i pisze o kryzysie teatru. Zgadzam się z opinią krytyków, iż współczesny polski teatr przeżywa kłopoty z samookreśleniem. Nie jest to, według mnie, kryzys teatru ale ludzi, którzy go robią. Zdarza się, że idę do teatru i nie umiem znaleźć odpowiedzi na pytanie widza: "po co jem tę żabę?" A to przecież oznacza, że teatr nie umie odpowiedzieć sobie na to podstawowe pytanie.

- Czy to ma oznaczać, że pan, jako dyrektor "Syreny", nie ma żadnych kłopotów ze zdefiniowaniem swego teatru?

- Według mnie współczesny teatr powinien mówić o dwóch rzeczach, którymi żyje widz: polityce i seksie. Oba te problemy najbardziej teraz ludzi interesują. Mój teatr mówi właśnie o nich. Zdaję sobie sprawę z tego, że ze sceny "Syreny" łatwiej mówić o polityce i seksie niż w innych teatrach. Ja mogę po równi wykorzystać tekst Passenta i tekst Fredry, normalny teatr dramatyczny potrzebuje czasem przekaźników literackich niemożliwych do zdobycia.

- Premiery w "Syrenie" robią dużo zamieszania w życiu kulturalnym stolicy, ale myślę, że wszystko to było niczym w porównaniu z burzą, jaka rozpętała się po wyjściu na afisz "Fredry dla dorosłych"...

- Spektakl nosi tytuł dany przez teatr, ponieważ oryginalny tytuł Fredry jest dramatyczny na tyle, że chcemy widza zapoznać z nim etapami. Najpierw informujemy, że jest to Fredro dla dorosłych, a potem zaznajamiamy z autentyczną sztuką znakomitego komediopisarza o Piczomirze.

- O ile wiem już kilku reżyserów usiłowało tę sztukę wprowadzić na afisz w swoich teatrach, niestety, nie mieli szczęścia. Panu to się udało! Czyżby cenzura była ostatnio łagodniejsza?

- Słyszałem pogłoski, iż pan X czy Y chcieli grać tę sztukę, ale nie wiem na ile były one prawdziwe. Ponoć nawet Adam Hanuszkiewicz zamierzał fragment "Piczomiry" włączyć do swego programu o Fredrze... Być może są to tylko plotki...

- Dlaczego pan walczył o ten tekst?

- Ponieważ wydawało mi się, że stworzy on reżyserowi i aktorom okazję do scenicznej zabawy. Uważałem też, jako człowiek, który zajmował się kiedyś historią teatru i literatury dramatycznej, że to skandal, iż pierwsza komedia Aleksandra Fredry jest ciągle nieznana. "Piczomira" może, według mnie, poważnemu komparatyście odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących twórczości jej autora, ponieważ są w niej zakodowane różne źródła, inspiracje i refleksje młodego człowieka uczącego się teatru. Nie można ciągle udawać, że tego tekstu nie ma, że przy analizach twórczości Fredry nie wiemy skąd się coś wzięło, nie wiemy jak się coś zaczęło. Uważam, że jeżeli chodzi o komediopisarza tej rangi co Fredro jest głupotą z przyczyn pruderyjnych udawać, że nie istnieje jego pierwszy utwór sceniczny. Milczeliśmy sto osiemdziesiąt lat. Zachowywaliśmy się niczym poloniści od pana Zagłoby, jak kiedyś mawiał Boy, tyle, że skądinąd sam Boy nie miał odwagi, by powiedzieć choć trochę o owych obsceniach fredrowskich.

- Pan również nie grzeszy odwagą, skoro na pierwszym spektaklu przeznaczonym dla prasy przeprowadził pan tajne głosowanie dotyczące oceny przedstawienia. Na kartce trzeba było zaznaczyć czy sztuka wywarła pozytywne wrażenie, czy może nie powinna być grana.

- Oficjalna premiera "Fredry dla dorosłych" będzie jesienią. Teraz jest lato, kanikuła... teatralne "ogórki". Spektakl, o którym pani mówi, przeznaczony był dla przyjaciół teatru. Było to pierwsze zetknięcie "Piczomiry" z widzami i widzów z tekstem. Ciekawiło nas, co widzowie o tym myślą. Dlatego dołączyliśmy do zaproszeń wydrukowaną ankietę ze słowami "tak" lub "nie".

- Zna pan już wyniki ankiety?

- Rozdaliśmy 120 kart do głosowania. Nie wszyscy widzowie odpowiedzieli na naszą akcję. Może dlatego, że była tylko jedna urna a trzy wyjścia z teatru? Dostaliśmy 91 głosów "tak", 4 głosy "nie" i 2 głosy "tak ale..."

- Duża satysfakcja dla zespołu! Prawie całkowita jednomyślność.

- Może to kwestia przychylnego dla nas nastroju w ten upalny, lipcowy wieczór...

- Na zakończenie rozmowy chciałam pana zapytać o działalność "Syreny" w stołecznej gastronomii. W pewnym momencie bardzo to pana interesowało.

- Tak, ale interesować przestało. Trzeba zbyt wiele rzeczy zmieniać w nocnym życiu naszej stolicy, żeby wzbogacić je o element nocnej rozrywki. Należy zmienić pewne przyzwyczajenia, nawyki, ceny w lokalach, komunikację. Jest to olbrzymi kompleks zagadnień. Sama rozrywka nie może być siłą dostatecznie nośną, aby za innych popracować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji