"Widma" Narodowego
Dokonane przed paroma tygodniami otwarcie sceny dramatycznej Teatru Narodowego obejmowało trzy imprezy: gościnne "Dziady" ze Starego Teatru, koncertowe wykonanie nieznanej w Polsce (a bardzo pięknej) opery Ponchiellego "Litwini" według "Konrada Wallenroda" oraz inscenizację "Widm" Stanisława Moniuszki wedle II części "Dziadów". Nie omawialiśmy owych koncertów i spektakli w tej rubryce, ponieważ sprawiały wrażenie jednorazowych, okolicznościowych wykonań. "Widma" pozostały wszakże na afiszu i wygląda na to, że samotnie będą bronić honoru teatru dramatycznego w królestwie Janusza Pietkiewicza najbliższej zimy i wiosny. Słaba to obrona. Do muzycznej strony spektaklu Ryszarda Peryta i Antoniego Wicherka trudno wnosić zastrzeżenia; niestety operowość ze swoim schematyzmem i statycznością sytuacji, sztampowością gestów etc. mocno ciąży na inscenizacji. Zdawało się, że Ryszard Peryt pójdzie w szlachetną powściągliwość; umieszczając akcję w odsłoniętej maszynerii sceny ucieknie od iluzyjnej dosłowności. Zaczął dobrze (aniołki na opuszczającym się moście oświetleniowym), nie wytrwał jednak i Zosia na kępie trawy z motylkiem na druciku i wypchanym barankiem budzi tylko śmiech. Na użytek gościa z Paryża, Andrzeja Seweryna (na co dzień dubluje go Krzysztof Kolberger), dodano do inscenizacji Mickiewiczowski autokomentarz i fragment "Upiora", w rezultacie spektakl zaczyna się głoszonym ze sceny przypisem, kończy patetyczną recytacją, a w środku jest piękne śpiewanie i nader sztampowe (nie dziwota) aktorstwo. Żeby się nie złościć, przyjmijmy, że otwarcie sceny dramatycznej Narodowego miało stricte formalny charakter, niech sobie po niej widma krążą, a na właściwą inaugurację poczekamy jeszcze rok - do pierwszych spektakli Grzegorzewskiego.