"Widma" ożywiły Pałac Królowej Śniegu
Inauguracja odbudowanej po pożarze sceny dramatycznej Teatru Narodowego przebiegała w atmosferze skandalu towarzysko-politycznego. Drugi z wieczorów uroczystości otwarcia, podczas którego wysłuchaliśmy koncertowego wykonania mało znanej opery Amilcare Ponchiellego "I Lituani" ("Litwini"), także nie przyniósł rewelacji poza znakomicie przez Izabelę Kłosińską zaśpiewaną partią solową.
I właściwie to dopiero "Widma" Stanisława Moniuszki były pierwszym spektaklem przygotowanym na tej scenie i dla tej sceny.
Sam pomysł inscenizacyjny zdawał się podkreślać wyjątkowość sytuacji. Mamy przed sobą wielką, pustą scenę z obnażonymi pomostami, oświetleniem i całą maszynerią. W tym surowym pudle sceny, która dopiero zacznie obrastać scenograficznymi wizjami, kreacjami aktorskimi, kreowanymi przez reżyserów światami rozpoczyna się wielkie misterium "Dziadów".
I znów przywołanie w tym momencie właśnie II części tak wyraziście określającej hierarchię wartości moralnych i ich ważność w istnieniu każdego życia ludzkiego jest czymś więcej niż tylko uczczeniem wieszcza i polskiej tradycji literackiej z okazji otwarcia Narodowej sceny. A że przywołanie Mickiewicza dokonuje się wespół z przywróceniem naszej świadomości także niezwykle ciekawej i pięknej muzyki Stanisława Moniuszki, tym większy to atut przedstawienia.
Uważam, że wybór Ryszarda Peryta był w tym przypadku bezbłędny, a że nie raz dawał dowody, iż teatr jest dla niego całością - złożoną ze słowa, muzyki, ruchu, plastyki, śpiewu i światła, w "Widmach" mógł tę ideę tak bliską Wyspiańskiemu w pełni zrealizować.
Przedstawienie jest czyste, klarowne, nie przeładowane inscenizacyjnymi pomysłami, choć zakończenie go balladą "Upiór", którą Mickiewicz umieszcza jeszcze przed Przedmową, a Moniuszko w swojej kantacie całkiem pomija, burzy nieco tę przejrzystość. Tym bardziej że charakteryzacja Upiora może kojarzyć się z hollywoodzkimi horrorami.
Prawdziwymi gwiazdami wieczoru okazali się wykonawcy. Antoni Wicherek, który przygotował "Widma" od strony muzycznej, poprowadził orkiestrę z wytrawnym znawstwem, wydobywając całe piękno brzmienia partytury Moniuszki, jej dynamizm, liryzm, śpiewność i harmonię. Nie zawiódł ani na moment Warszawski Chór Kameralny kierowany przez Ryszarda Zimaka. Niezapomnianym Guślarzem jest Andrzej Hiolski imponujący niezmiennie wokalną formą, szlachetnością, barwą, siłą głosu i umiejętnością wcielania się w odtwarzane postaci. Piotr Nowacki swoją interpretacją oddał pełnię dramatyzmu postaci, a Marta Boberska obdarzona jasnym, pięknym sopranem i subtelną urodą była naprawdę zjawiskową Zosią. Scenografia była dziełem Andrzeja Sadowskiego, który wyrazistymi akcentami plastycznymi znakomicie oddał charakter postaci i sytuacji.
Wielką gwiazdą premierowego wieczoru był Andrzej Seweryn, który na to jedno przedstawienie przyleciał z Paryża. I przyznam, że to nie Upiór - acz aktorsko wspaniały - wzbudził mój podziw.
Naprawdę elektryzujący, niezwykły i przejmujący był Andrzej Seweryn jako Pielgrzym-Mickiewicz wygłaszający tekst - z pozoru czysto informacyjny, bez żadnej dramaturgii - Przedmowy. W tym momencie pomyślałam o Modrzejewskiej, która przed amerykańską publicznością liczyła, a wszyscy oniemieli porażeni dramatyzmem i ekspresją jej kwestii.
Obecny Teatr Narodowy, który otrzymaliśmy odbudowany po pożarze, kojarzy mi się z Pałacem Królowej Śniegu z andersenowskiej baśni. Jest duży, jasny, świecący i... zimny. Pewnie musi minąć sporo czasu, by żył naprawdę. "Widma" Stanisława Moniuszki zrealizowane przez Ryszarda Peryta Pałac Królowej Śniegu nieco ożywiły.