Artykuły

Podróż do wnętrza głowy

"Makbet" w reż. Zbigniewa Lisowskiego Teatru Baj Pomorski na XVIII Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Lalek "Spotkania" w Toruniu. Pisze Kamila Tarnowska w Kurierze Festiwalowym.

"Makbet" Zbigniewa Lisowskiego to psychoanalityczne studium zbrodni i kary. Reżyser wiedział, jak wejść do głowy zabójcy i pokazać jej wnętrze widzowi. Wtłoczył aktorów w ramy surrealistycznych obrazów Dalego i pełnych symbolizmu płócien Boscha i kazał się w nich przejrzeć widzowi.

Makbet jako królobójca, owładnięty żądzą władzy morderca, pozbawiony skrupułów intrygant - taki obraz bohatera Szekspira utrwaliły nam kolejne adaptacje dramatu, noszące w tytule jego imię. Ale Makbet - o czym nie każdy pamięta - to podwójny zabójca. Zabił nie tylko Banka, ale i swój sen. Spokojny sen. Od chwili okrutnej zbrodni będzie go prześladował nie tylko głos zamordowanego Banka, ale także głos wołający: "Nie zaśniesz już więcej". I Makbet nie zasypia, ale to, co dzieje się w jego głowie, można przyrównać jedynie do koszmarnych snów. I właśnie ten sen staje się u Lisowskiego jednym z głównych bohaterów. W końcu to właśnie podczas śnienia dochodzi do głosu nasza nieświadomość: zarówno stłumione pragnienia, jak i zbrodnicze plany. Dlatego, aby pokazać, co dzieje się w głowie naszego bohatera (ale także jego żony) Lisowski decyduje się na ryzykowne posunięcie - pokazanie głosu rozsądnej świadomości i szeptów zdradliwej podświadomości za pomocą wizji sennych. Po pomoc zwraca się do mistrza surrealizmu - Salvadora Dalego i mistrza symbolizmu - Hieronima Bosha. Ich obrazy stanowią integralny element scenografii. I nie chodzi tu wcale o falujące projekcje chociażby "Miasta szuflad" Dalego ( interesujące podkreślenie onirycznego charakteru obrazu), ale także o surrealistyczne elementy, które niby od niechcenia zostały pozostawione na scenie (olbrzymie usta i nos), a tak naprawdę przypominają nam fragmenty snu.

Scenografia jest zresztą chyba najmocniejszym punktem spektaklu. To, co nienamacalne, a tak można nazwać kłębowisko emocji i walkę, jaką toczą ze sobą wszystkie elementy freudowskiej jaźni (pierwotne i dzikie "id", zrównoważone "ego" i idealne "superego"), udało się pokazać za pomocą zmieniających się jak w kalejdoskopie elementów scenografii, barw i dobrej muzyki. Ponadto wielopoziomowość sceny - jak wielopoziomowość "ja" - kryje w sobie coraz to nowsze i bardziej zaskakujące kryjówki. Aktorzy, a także wzrok widza, poruszają się po scenie jak w labiryncie (aktorzy wyłaniają się to z przykrytej wiekiem dziury w podłodze, to zza lustra, to z bocznej ściany), jak po meandrach ludzkiej psyche. Deski i ściany sceny są miejscem, które stanowi przejście do innego świata - świata, z którego wyłaniają się postaci uosabiające stany psychiczne bohaterów. I tu doskonale wkomponowały się - żywe lub nie - motywy zaczerpnięte z malarstwa Dalego i Boscha. Do tego scena z lustrami, w których Makbet widzi zapowiedź swojego losu, a tak naprawdę odbija się nich wnętrze jego głowy wraz ze wszystkimi żądzami i obawami. Bo czym innym są trzy wiedźmy (u Lisowskiego wyglądające jakby dopiero co wyszły z "Ogrodu rozkoszy ziemskich" Boscha), jak nie spersonifikowanym i rozszczepionym na różne pragnienia i lęki "ja" Makbeta? Nie udałoby się to jednak, gdyby nie dobre aktorstwo, głównie pary - Makbet i Lady Makbet (Mariusz Wójtowicz i Edyta Łukaszewicz-Lisowska) oraz Hekate (Agnieszka Niezgoda), które nie wchodzi w paradę autonomicznym, obywającym się prawie bez aktora scenom onirycznym. Bo jeśli "Makbet" jest sztuką o zbrodni, winie i karze, to właśnie ten oniryzm najlepiej pokazuje, że zbrodnia, podobnie jak zdrada, rodzi się w głowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji