Artykuły

Śmierć pozorna...

Jeden z czołowych dramaturgów współczesnych, sztuka poruszająca niewątpliwie "wielki temat", jeden z tych, które odwiecznie niemal, czyli odkąd człowiek zaczął przeżywać swoje istnienie nie tylko na sposób "przetwórczo-zwierzęcy", ale zaczął mieć doń pewien stosunek świadomy, odkąd zaczął zastanawiać się nad sobą i światem - funkcjonuje nieodłącznie w każdej próbie takiego przemyślenia i nie daje się naprawdę z niej wyrugować; sztuka napisana z pasją i tym swoistym mistrzostwem, jakie bywa udziałem jedynie długiego oswojenia ze sprawami sceny, będącego wynikiem owego swoistego "zmysłu", po którym rozpoznaje się dojrzałość twórcy...

Wszystko to prawda. A jednak... tej sztuki nie można zaliczyć do osiągnięć autora.

Chodzi o Eugene Ionesco i jego sztukę "Król umiera czyli ceremonie".

Wystawiona na scenie Teatru Współczesnego, w znakomitej obsadzie, zagrana doskonale; aczkolwiek nie leży to "w profilu" moich uwag, zauważyć trzeba, iż T. Fijewski, odtwórca głównej roli, jest tym, dzięki któremu przedstawienia nie można uznać za chybione. Potrafił on z roli dosyć chaotycznej i niespójnej wydobyć treści niespodziewane zgoła, tekst "dziurawy" miejscami nabrał w jego interpretacji znaczenia nieoczekiwanego i wykraczającego poza myśl autora. O ile jednak świadczy to o kunszcie aktorskim Fijewskiego, to przecież nie może zmienić oceny samego utworu - sztuka ta przynosi jednak pewien niedosyt i uczucie zawodu. Dlaczego tak jest - postaramy się to uzasadnić pokrótce.

Przede wszystkim - żeby nie było nieporozumień: ta sztuka Ionesco, wbrew pozorom zewnętrznym, nie jest wyrazem nowych poszukiwań formalnych w teatrze, ale daje się w całości zaklasyfikować jako próbka rozpisanej na gesty medytacji, jest teatralnym rozmyślaniem na temat "śmierci jako takiej", próbą przekładu pewnego "fenomenu egzystencjalnego" w postaci ogólnej na język sytuacji scenicznej. W tym także leży przyczyna zasadniczego niepowodzenia przedsięwzięcia autora. Albowiem "fenomeny egzystencjalne" mają to do siebie, że nie tylko nigdy "w postaci ogólnej" nie występują, ale także nie dają się do niej redukować i przekładać skutecznie, tzn. bez zagubienia swej treści istotnej, na jej język.

Ionesco chce być w tej sztuce "filozofem w teatrze". Rezygnuje więc świadomie z tych aktywów, które teatrowi przynależą z natury, rezygnuje z konkretu i indywidualizacji na rzecz ogólnej metafory i rozbudowanej dialektyki pojęciowej, która wszelako posiada dwie wady zasadnicze: nie jest sceniczna (jest to zarzut wobec autora jako człowieka piszącego jednak, bądź co bądź, dla teatru) i nie jest ani oryginalna, ani tym bardziej, odkrywcza intelektualnie (jest to zarzut wobec autora występującego "w płaszczu filozofa", który miałby nam powiedzieć o śmierci "jako takiej").

W rezultacie otrzymujemy twór dosyć dziwaczny, pół-teatr, pół-filozofię, którego nie ratują i nie mogą uratować ani przebłyski trafnych miejscami sformułowań sztuki, ani nawet, jak to było w przedstawieniu w Teatrze Współczesnym - znakomita realizacja sceniczna.

Albowiem, wbrew pozorom, Ionesco niewiele ma nam do powiedzenia o "śmierci jako takiej". To, co mówi jest zaledwie dalekim powtórzeniem analiz, w jakie obfituje filozofia egzystencjalna, której niezależnie od wszystkich zarzutów możliwych do wytoczenia przyznać trzeba, iż ten wątek doświadczenia ludzkiego zanalizowała w sposób godny pozazdroszczenia.

Trafne sformułowania (właśnie: sformułowania, z nich w przeważającej części składa się bowiem sztuka Ionesco), które obserwujemy w "Królu..." nie wykraczają w zasadzie poza tamte analizy, a powtarzają je jedynie w mniej precyzyjnej postaci. Zarazem - one właśnie decydują jednak w głównej mierze o wartości tej sztuki.

Niewątpliwie więc Ionesco słusznie podchwytuje obcość człowieka w świecie rzeczy, które nie mogą stanowić dla niego "oparcia", albowiem jedyna możliwa relacja w stosunku do nich - posiadanie, pozostaje zewnętrzna wobec osobowości i podlegać może w każdej chwili ostatecznemu zanegowaniu. Człowiek więc jest ostatecznie, i pozostać musi samotny; ani rzeczy, ani inni ludzie nie są w stanie towarzyszyć mu "aż do końca", w każdej chwili, w której może zostać wystawiony na próbę, to znaczy zmuszony będzie odwołać się do czegoś jeszcze poza sobą wobec sytuacji, która zastaje go nieprzygotowanym, bezbronnym i pozbawionym wszystkiego, w czym dotychczas widział racje swojego istnienia.

W obliczu śmierci wszystko inne pozostaje niebyłe i nieważne. Sam z sobą pozostawiony, człowiek musi na własny tylko rachunek rozstrzygnąć pytanie o wartość i ważność całości doświadczenia, które było jego udziałem, które kształtował w imię stawianych sobie celów, ale też - które ukształtowały jego samego w sposób nieuchronny i poza którym on sam pomyśleć się nie daje.

Wątki te, powtórzmy, rozwija Ionesco i przekłada na sytuacje sceniczne w sposób świadomy. Za mało to jednak, aby uznać jego sztukę za w pełni udaną, czy stanowiącą autentyczną wartość nie tylko w dorobku jej autora, ale także - we współczesnej dramaturgii.

Albowiem teatr (jest to oczywiście uwaga banalna, ale ona właśnie nasuwa się przede wszystkim przy okazji tej sztuki) - nie jest przecież i nie może być "myśleniem pojęciami", ale przeciwnie - jego szansą jest konkret, owo "hic et nunc", indywidualizacja niepowtarzalna, którą może i powinien oddawać za pośrednictwem sytuacji, wobec której wszelka filozofia nie może i nie rości żadnych pretensji, jako że terenem jej zainteresowań jest to, co jednostkowe, o tyle tylko, o ile dają się w nim odkryć pewne przypadłości uniwersalne.

W sztuce Ionesco jest śmierć, ale nie ma umierającego - oto jej słabość zasadnicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji