Artykuły

Wyspiański obecny

Zasługuje na odnotowanie wzrastająca liczba premier Wyspiańskiego na scenach polskich. W warszawskim Studio - "Sędziowie", w Szczecinie "Powrót Odysa". A oto relacje o dwóch inscenizacjach "Wyzwolenia".

OLSZTYN

Nie ma zapewne w Polsce krytyka, którego by nie frapowała rola Wyspiańskiego w dzisiejszym naszym teatrze. Ludzie teatru głośno rozprawiają o kryzysie współczesnej dramaturgii; godząc się z ich diagnozą o nieodwracalnej śmierci dramatu "zamkniętego", którym teraz nie chcemy się interesować, obserwujemy zarazem kolejne "Wyzwolenia", owe "Wesela" wszystkie, które - przewracane, wywracane, przekształcane i odkształcane - świadczą nie o czym innym przecież, jak o gwałtownej potrzebie dramaturgii tak żarliwej społecznie i tak osobistej zarazem jaką dla swego czasu i pokolenia (i może dla następnego) stworzył Wyspiański. Dręczenie Wyspiańskiego i szukanie w Wyspiańskim - to są poniekąd także wyrzuty, skierowane przeciwko dzisiejszym pisarzom teatralnym, którzy w widoczny sposób obcięli skrzydła. A z drugiej strony obserwujemy pisarzy - i też nie możemy nie przyznać im racji, kiedy na swoje usprawiedliwienie przytaczają tendencję przemian w kulturze, rzeczywiście coraz wyraźniej kwestionującą przesadne uzurpacje ze strony twórczych jednostek. Gdybyśmy nie mieli Brylla, autora "Rzeczy listopadowej" i "Kurdesza", można by uznać, że koło zamyka się beznadziejnie i że Wyspiański był, jest i będzie jedynym teatralnym pisarzem polskim, który ma ambicję ogarnąć nieco więcej, niż tylko fragment życia współczesnego.

Jednak Bryll jest jeden a teatrów mamy sporo, stąd wciąż i wciąż Wyspiański. I stąd ta wiara w odrodzeńczą siłę sztuki. I wciąż ten mus, by czady poezji geniusza, którym tak oponuje Konrad, prezentystycznie przekładać na coraz to inne problemy główne, o których wiadomo, że nigdy ich w Polsce nie brak. Przy tym okazuje się jeszcze, że teatr jest równie naiwny, jak skromni są ci pisarze, co dobrowolnie zamykają się we fragmencie: gdy przed czterema laty w "Wyzwoleniu" Maciejowskiego (teatr szczeciński) czad bił w Konrada z zadrukowanych płacht ówczesnych gazet, to dziś w "Wyzwoleniu" Krystyny Tyszarskiej (teatr gorzowski) bije on dla odmiany z ulicznego gigantofonu i z półlitrówki; niewątpliwie - na tym piętrze intelektualnego uogólnienia możemy bawić się w nieskończoność.

I dlatego z taką ulgą przyjmuję rzadkie spektakle, z Wyspiańskiego sporządzone dla Wyspiańskiego. Są skromne, bo nikogo nie olśnią metaforą gigantofonu. Geniusz, z którym spieraj się w nich Konrad, jest tym samym Geniuszem, którego miał na myśli Wyspiański, a już siłą jego - Wyspiańskiego - teatru jest okoliczność, już czuła i wrażliwa widownia identyfikuje z nim nie tylko dawną poezję.

To zanotowałem w Olsztynie po przedstawieniu "Wyzwolenia", reżyserowanego przez Jana Błeszyńskiego: skromnym, bo takie są środki (zwłaszcza aktorskie) tego teatru, i czystym, bo zrobionym z myślą przede wszystkim o Wyspiańskim (i jego teatrze) oraz z wiarą, że ma on jeszcze (w zastępstwie!) coś do powiedzenia widowni dzisiejszej. Zwrócił mu uwagę także aktor Edward Wnuk, jeszcze surowy warsztatowo, ale podejmujący odpowiedzialną rolę Konrada z żarem i niekłamaną, wewnętrzną prawdą.

MICHAŁ MISIORNY

Wrocław

W genialnym zamyśle Wyspiańskiego "Wyzwolenie" dzieje się na scenie teatru krakowskiego. Jest nie tylko teatrem, w teatrze - jest dyskusją o teatrze, dramatycznym krzykiem rozpaczy o granicach jego możliwości. Ta warstwa utworu zafrapowała najbardziej Jerzego Golińskiego, twórcę ostatniej inscenizacji "Wyzwolenia" na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu. Toteż u Golińskiego rzecz dzieje się dziś, na scenie teatru wrocławskiego, z udziałem nie ukrytych pod żadnymi maskami aktorów tego teatru, staje się na naszych oczach, w tej właśnie chwili kiedy ją oglądamy. Nie jest to zabieg z gatunku sztucznego, naiwnego uwspółcześniania klasycznego dzieła. Wydaje się, że reżyser wrocławskiego przedstawienia, które cenię bardzo wysoko, wybrał z bogatej i skomplikowanej materii "Wyzwolenia" temat najbardziej uniwersalny, o trwałej, niezmiennej aktualności. Zmienne mogą być znaczenia - nieaktualne już, lub nabierające innej, doraźnej aktualności - wszystkich pozostałych spraw dramatu Wyspiańskiego. Żywość tej jednej: dyskusji o granicach sztuki i rzeczywistości, pozostaje nienaruszona.

Można w "Wyzwoleniu" na różne sposoby uwspółcześniać, uaktualniać treść owej sztuki "o Polsce współczesnej", którą Konrad przyszedłszy do teatru improwizuje jak komedię dell'arte z gronem swoich przyjaciół, aktorami, reżyserem, maszynistami. Nie sposób wymyślić nic sztucznego jeśli chodzi o owo zmaganie się Konrada z "tyranią poezji" i granicami teatru, granicami, które tak mu nie wystarczają i tak go rozczarowują. Ta sprawa jest bowiem w "Wyzwoleniu" najbardziej autentyczna, najtrwalej aktualna, najgłębiej uniwersalna. Trzeba ją tylko dostatecznie ostro zobaczyć, tak jak uczynił to we Wrocławiu Goliński.

Jego przedstawienie rozpoczyna się sceną, która jest jakby próbką innego, nie Konradowego teatru. Teatru właściwego Reżyserowi (postaci z "Wyzwolenia") zawsze gotowemu na swojej wielkiej scenie, "dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż", zamknąć myśl polską przy huku gromów - jak to określił kiedyś żartobliwie Leon Schiller. Jest to więc fragment, monologu Konrada rozegranego w stylu romantycznym, w konwencjonalnych dekoracjach, wśród świstów i szumów burzy. Po tej próbce dopiero gromadzą się na scenie aktorzy; przychodzi Reżyser (gra go bardzo dobrze Igor Przegrodzki - współreżyser przedstawienia) i Konrad. Zaczyna się tworzenie Konradowej sztuki i Konradowego teatru, teatru nowego, innego niż ten zaprezentowany na wstępie. Rzecz odbywa się nie bez dyskusji, ale przecież w końcu wszyscy podporządkowują się Konradowi, który staje się autorem, reżyserem, aktorem.

Ale sztuka się kończy, owa sztuka, o Polsce i Polakach będąca żarliwą dyskusją Konrada z innymi i z sobą samym. Tylko Konrad nie wychodzi z roli. Jemu się zdaje, że "Polskę współczesną tworzył", podczas gdy tworzył tylko teatr. A teatr to teatr. Pogasły światła, maszyniści zwinęli horyzont sceniczny, rozebrali dekoracje. Wyszedł Reżyser, rozeszli się aktorzy. Konrad oczekiwał czegoś więcej, czegoś niemożliwego. Że z teatru i w teatrze narodzą się czyny, że to o czym tu tak żarliwie mówiono stanie się rzeczywistością. Zostaje sam. Zaskakująco dobry i dojrzały Konrad z wrocławskiego przedstawienia - Janusz Peszek stoi w gasnącym powoli reflektorze na środku sceny i powtarza tylko pierwsze zdanie końcowego monologu: "Sam już na wielkiej pustej scenie..." Powtarza najpierw głośno, potem ciszej, wreszcie już tylko szeptem. Jego Konrad uświadamia sobie w tej chwili gorzką prawdę o niemocy teatru, niemocy sztuki. Tak trudno się z jej czarów wyzwolić, ale nie sposób przypisywać jej siły nadprzyrodzonej. I Polskę współczesną tworzyć trzeba nie w teatrze. Taka wydaje się konkluzja wrocławskiego "Wyzwolenia" Jerzego Golińskiego, dosyć dla teatru pesymistyczna, ale chyba prawdziwa i najgłębiej zgodna z myślą Wyspiańskiego, który przecież równocześnie wymagał i oczekiwał od teatru tak wiele.

ANDRZEJ WŁADYSŁAW KRAL

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji