Artykuły

To powrót do kraju dzieciństwa

Olsztyński twórca z Alei Gwiazd szuka swojego miejsca poza Warmią i Mazurami. Bohdan Głuszczak, o którym zapomniał Olsztyn, jest kochany przez Białystok. Nie tylko wykłada tam na wydziale lalkarskim Akademii Teatralnej. Jest też opiekunem artystycznym monodramu młodej, zdolnej absolwentki tej uczelni Joanny Stelmaszuk

Rozmowa z prof. Bohdanem Głuszczakiem, artystą z Olsztyna, twórcą nieistniejącej już Pantomimy Olsztyńskiej.

Zniknął pan z Olsztyna, a można pana spotkać

w Białymstoku i na głuchej podlaskiej wsi w ośrodku kultury białoruskiej w Szczytach-Dzięciołowie.

- Tak, Olsztyn mnie nie chce. Dwa lata temu usłyszałem na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim: osiągnął pan wiek emerytalny. Panu już dziękujemy. Było mi ciężko po tylu latach odchodzić z pracy, rzucić studentów.

W Białymstoku ciągle ma pan zajęcie.

- Tak, na Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza na wydziale sztuki lalkarskiej. A teraz byłem opiekunem artystycznym monodramu absolwentki tej uczelni Joanny Stelmaszuk. Asia przyszła do mnie i zaprosiła do współpracy. Powiedziała "pan będzie ze mną pracował". To dla mnie wyróżnienie. Ucieszyłem się, że wybrała właśnie mnie.

Widziałam ten spektakl, jest niezwykły. Jedna osoba na scenie trzyma w napięciu widownię przez 50 minut W dodatku aktorka posługuje się językiem białoruskim.

- Nie znam tego języka, ale rozumiem, bo słyszałem go w dzieciństwie. Dla mnie praca nad tym przedstawieniem to w jakimś sensie powrót do kraju dzieciństwa, krajobrazu, przygody. Urodziłem się w Hajnówce na Podlasiu. W latach czterdziestych bawiłem się z dziećmi na ulicy. One mówiły po białorusku, ja po polsku. Żaden tłumacz nie był nam potrzebny, ja byłem swajak tutejszy, oni byli swajaki. Asia wybrała mnie, tu urodzonego, w końcu ja jestem "tutejszy", z Hajnówki. Pierwsza wycieczka z Asią to był wyjazd do miasta mojego urodzenia, Hajnówki, na cmentarz, na groby rodziców, dziadków.

Dlaczego 24-letnia aktorka gra po białorusku?

- Ona, która wyrosła w rodzinie białoruskiej, w tej kulturze, chciała zagrać w tym języku. Dotąd nigdy w gwarze podlaskiej nie grano spektakli. Jej, młodej osobie, to się udało. Zresztą ten spektakl jest też przygotowany po polsku. Do pewnego momentu próby odbywały się po polsku.

Czy jest szansa, że zobaczymy ten monodram w Olsztynie?

- Zadzwonię do instytutu słowiańszczyzny na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim i zapytam, czy zechcą zaprosić młodą aktorkę, by studenci poznali gwarę. Może ktoś nas zaprosi, a może usłyszę znów "nie mamy pieniędzy"?

Pana zdaniem, jest szansa, by jakiś z olsztyńskich aktorów sięgnął po tekst w gwarze warmińskiej i zachwycił publiczność, tak jak zachwyciła Joanna, która jest stypendystką prezydenta Białegostoku?

- Nie jest tak, że idę do aktora i pytam, kiedy będziesz tworzyć, bo tu mam ciekawy tekst. Tu było odwrotnie: ona przyszła do mnie, a ja pomogłem zrealizować jej marzenia. Joanna woli grać u siebie, w stronach rodzinnych, nie ciągnie jej teatr komercyjny. Mogła przecież wyjechać, ma dyplom, jest profesjonalną aktorką, świat stoi przed nią otworem. Wybrała coś innego, tak jak ja kiedyś zrezygnowałem z komercyjnego teatru i zająłem się pantomimą. I to był dobry wybór.

Zobaczymy pana jeszcze w Olsztynie?

- Nie wiem. Gdy otwierano Aleję Gwiazd w Olsztynie, gdzie na jednej z tablic jest moje nazwisko, usłyszałem, jak dwóch panów rozmawia ze sobą. Jeden z nich powiedział: "Patrz, to Głuszczak umarł?" "Chyba tak" - odpowiedział ten drugi. Na to ja się odwróciłem i powiedziałem "Panowie, umarłem dwa lata temu, kiedy przestałem uczyć tu studentów".

***

Co to za miodka na scenie

Rozmowa z Joanną Stelmaszuk, absolwentką Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Białymstoku, studentką arteterapii.

Jeden z widzów powiedział po przedstawieniu "Wyglądała pani tak staro".

- To znaczy, że się udało. Mam 24 lata i gram starą kobietę po przejściach. Ta matka miała dwie córki, jedna zabiła drugą, jak w "Balladynie". Ten mój wiek był wielkim zmartwieniem pana profesora Głuszczaka. Profesor krzyczał: "Co to za miodka na scenie!"

Dlaczego z tylu wykładowców wybrała pani właśnie profesora z Olsztyna?

- Podchodzi do swoich studentów ciepło i są to relacje jak między dziadkiem i wnuczką. Profesor jest niezwykle mądrym i otwartym człowiekiem, pochodzi ze starej szkoły pedagogów. Gdy powiedziałam mu, że chciałabym przygotować spektakl, powiedział, że mogę na niego liczyć.

Grając w gwarze białoruskiej, ogranicza pani krąg widzów.

- Pochodzę z Podlasia, moi rodzice, moi dziadkowie są Białorusinami. Uczyłam się w polskiej szkole, z domu wyniosłam kulturę białoruską. Sztuka jest napisana na podstawie opowiadania Oksany Zabuszko, która sięga w opowiadaniu do wschodniosłowiańskiego mitu związanego z dwiema siostrami. Tekst tłumaczył Jan Maksymiuk z Radia "Wolna Białoruś". Nigdy jeszcze tej gwary nie było w teatrze. Wszystko, co robię na scenie, co mówię, śpiewam, co mnie otacza, pochodzi z naszych stron. Próby odbywały się początkowo w języku polskim, ze względu na pana profesora. Gdy przeszłam na białoruski, spektakl nabrał dodatkowych sensów, łatwiej weszłam w rolę.

Dostała pani stypendium prezydenta Białegostoku.

- Bez tego stypendium musiałabym szukać sponsorów. Nie było to rutynowe zadanie. To mój pierwszy większy projekt, monodram, forma dość trudna dla młodego aktora.

Warto pokazać taki monodram na przykład w Olsztynie czy w innych regionach Polski.

- Czy w Olsztynie? Teraz mam czas, by ten spektakl promować, łapać kontakty, by zapraszać tutaj, ale szukać też miejsc, gdzie takie przedstawienie zauważą. Język to walor, odróżnia go od innych projektów, które powstały w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji