Artykuły

Pożegnanie - Michał Szopski

Tylko nieliczni pamiętają dziś wielkiego śpiewaka MICHAŁA SZOPSKIEGO. Zaraz po wojnie, a potem przez długie lata był najsławniejszym tenorem i filarem powojennej Opery Warszawskiej. Ulubieńcem publiczności. Mógł zrobić międzynarodową karierę, ale były to inne czasy.

POŻEGNANIE (23.03.1915-29.10.2011)

Żyliśmy za żelazną kurtyną, a świat wyglądał inaczej niż dzisiaj.

Kiedy otrzymał stypendium Ministerstwa Kultury i Sztuki i pojechał do Włoch, poznał tam światowej sławy śpiewaczkę Margot Kaftal. Zachwycona Jego fenomenalnym głosem zaproponowała mu opiekę swojego impresaria, a ten - występy w La Scali. Mimo kuszącej propozycji Michał postanowił wrócić do kraju. Chciał uzyskać zgodę swoich zwierzchników i dopiero potem podpisać umowę. Impresario błagał go, aby tego nie czynił. Ale Michał był miody, naiwny i uparty. Wrócił do Polski Ludowej po to, aby z niej nie wyjechać... Zabrano mu paszport i uniemożliwiono wyjazd. Tak się skończyła jego międzynarodowa kariera.

Przyszedł na świat 23 marca 1915 roku. Był z krwi i kości rodowitym warszawiakiem. Mając lat 23, śpiewał w przedwojennej Warszawie partię Chrystusa w Oratorium Ludwika Beethovena "Chrystus na Górze Oliwnej" w Filharmonii Warszawskiej w obecności prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Ignacego Mościckiego podczas koncertu poświęconego pamięci zmarłego wówczas Piusa XI.

Kiedy wybuchła wojna, zajął się produkcją mydła, bo poza wykształceniem muzycznym miał też za sobą studia chemiczne.

Po wojnie wrócił do śpiewania. Kiedy w mroźny, zimowy wieczór 4 grudnia 1945 roku w zniszczonej przez Niemców Warszawie przy ul. Marszałkowskiej 8 otwierano nowy teatr Scena Muzyczno-Operowa - namiastkę przyszłej opery - w inauguracyjnym przedstawieniu składającym się z dwóch oper "Verbum Nobile" Moniuszki i "Pajace" Leoncavalla zaśpiewał rewelacyjnie Cania w "Pajacach".

Po słynnej arii "Śmiej się pajacu" zgotowano mu owację na stojąco. Jego piękny timbre głosu i górne C zachwyciło wszystkich. Z miejsca stal się ulubieńcem operowej publiczności i takim pozostał na długie lata. Miał rzadko spotykany głos lirico spinto.

Mógł śpiewać wszystko. Miał przy tym, jak mówiono, "żelazne gardło" i znakomicie ustawiony głos. Nie było wówczas dublerów ani wolnych poniedziałków Śpiewał dzień po dniu. Nie oszczędzał się.

Byłem naocznym świadkiem tego wydarzenia, które przeżyła Warszawa, a odnotowała prasa zagraniczna.

Byliśmy kolegami, bo Scena Muzyczno-Operowa podlegała Miejskim Teatrom Dramatycznym, których dyrektorem naczelnym był Eugeniusz Poreda. Tyle tylko, że ja byłem w zespole dramatycznym, a on w operowym. Wszyscy znaliśmy się doskonale. Było nas znacznie mniej niż dzisiaj.

Kierownictwo artystyczne Sceny Muzyczno-Operowej spoczywało w rękach Kazimierza Poredy, znakomitego basa, brata Eugeniusza.

Od inauguracji Michał śpiewał wszystkie najważniejsze partie tenorowe na tej scenie, i to w warunkach dziś niewyobrażalnych: Jontka w "Halce" Moniuszki, Fausta w "Fauście" Gounoda, Pinkertona w "Madame Butterf ly" Pucciniego z debiutującą na scenie późniejszą wielką śpiewaczką Aliną Bolechowską, Fen tona w "Wesołych kumoszkach z Windsoru" Otto Nicolai i Junika w "Sprzedanej narzeczonej" Smetany.

W roku 1949 zespół Sceny Muzyczno-Operowej przeniósł się do Romy na Nowogrodzką i zmienił nazwę na Operę Warszawską. Tu zaśpiewał ponownie Jontka w nowej inscenizacji "Halki" w reżyserii Leona Schillera ze znakomitą Maria Fołtyn jako Halką. Potem jeszcze Stefana w "Strasznym dworze" Moniuszki, Grabca w "Goplanie" Żeleńskiego, Rudolfa w "Cyganerii" z Aliną Bolechowską w partii Mimi, Cavaradossiego w "Tosce" z Marią Fołtyn, Kazimierza w "Hrabinie" z Ewą Bandrowską--Turską, Alfreda w "Traviacie" z Bandrowską-Turską, a także z Bolechowską, Księcia Mantui w "Rigoletto", Leńskiego w "Eugeniuszu Onieginie", Hermana w "Damie pikowej" i Szujskiego w "Borysie Godunowie" Musorgskiego.

Śpiewał też gościnnie na innych scenach operowych w kraju. Współpracował z Polskim Radiem. Z Operą Warszawską związany był do roku 1966. Potem do roku 1972 pełnił funkcję dyrektora Opery Objazdowej. Był też wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie i konsultantem w Teatrze Wielkim na placu Teatralnym.

Jego wychowankiem był znakomity tenor Bogusław Morka. W roku 1994 dał się namówić po raz ostatni i wystąpił przed warszawską publicznością w Teatrze Wielkim, śpiewając w "Turniej u tenorów" obok Bogdana Paprockiego i Kazimierza Pustelaka. W życiu prywatnym był człowiekiem pogodnym, kontaktowym i sympatycznym.

Przeżył lat 96.

Żegnaj, Michale. Wykonałeś kawał wspaniałej roboty. Należy Ci się pamięć. Mam nadzieję, że historia Cię nie zapomni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji