Artykuły

Za i przeciw Frankesteinowi w Ząbkowicach Śląskich

Po artykule o konferencji prasowej wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol, zapowiadającej musical "Frankenstein", którą we wrześniu zorganizowano w Ząbkowicach, na portalu ząbkowice. Express-Miejski.PL zaczęła się krytyka wykorzystania Frankensteina do promocji - pisze Beata Maciejewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Ząbkowicach Śląskich nie ma kasy na budowę aquaparku, jest za to 20-procentowe bezrobocie. Pomóc może tylko potwór doktora Frankensteina, gwiazda światowego formatu.

- Politycy i rzeźnicy nóż wam w brzuch. Żeby żyć w zgodzie z tymi czasami, wszyscy być muszą wymordowani. Pałą w łeb, jeb pałą w łeb - śpiewa potwór w ruinach ząbkowickiego zamku. Burmistrz Marcin Orzeszek słucha rozanielony. To jest to, o czym marzy. Promocja, może sława, a na końcu kasa. Potwór podbił już przecież Hollywood, w listopadzie ma zagrać główną rolę w musicalu wystawianym przez wrocławski teatr Capitol, więc może jego splendor spłynie na Ząbkowice. A ściągnięci splendorem przyjadą turyści.

O czym myślała lady Mary

W Ząbkowicach z kasą jest kłopot i 17 tysięcy mieszkańców to czuje. Powiat, którego jest stolicą, ma 21-procentowe bezrobocie. Miasto wyda w tym roku na inwestycje tylko 16 mln zł, więc turyści luksusów tu nie znajdą. Jedna porządna restauracja, żadnego spa, basen może będzie w 2013, ale zwykły. Jest za to historia, którą magistrat próbuje sprzedać. W pakiecie z fantazją. Bo nie ma żadnych dowodów na to, że Angielka Mary Shelley, pisząc w Szwajcarii swoją słynną powieść o Frankensteinie, myślała o Ząbkowicach. O niemieckich Ząbkowicach, noszących do 1945 roku nazwę Frankenstein, i dlatego takie nazwisko dała naukowcowi, który stworzył ludzkie monstrum obdarzone dużą inteligencją.

- Ale nie ma dowodów, że nie myślała! Afera grabarzy z Frankenstein znana była w całej Europie, Shelley musiała o niej słyszeć. Nie ma innej możliwości, przynajmniej dla nas - mówi burmistrz Orzeszek.

"Spędziłam lato 1816 roku w okolicach Genewy. Było wyjątkowo zimno i deszczowo i wieczorami zbieraliśmy się przy kominku, delektując niemieckimi opowiadaniami o duchach. Te baśnie budziły w nas chęć, by je naśladować. Dwoje przyjaciół [...] oraz ja postanowiliśmy, każde z osobna, wymyślić historię opartą na fenomenach nadprzyrodzonych" - napisała w przedmowie do pierwszego wydania "Frankensteina" Mary Shelley.

Historia grabarzy z Frankenstein jest niemiecka, choć ciał w niej więcej niż duchów. Był 1606 rok, w mieście wybuchła epidemia dżumy, która zabrała na drugi świat prawie trzy tysiące osób, czyli połowę mieszkańców ówczesnego miasta. O rozprzestrzenianie zarazy oskarżono ośmiu grabarzy - sześciu mężczyzn i dwie kobiety. Wyznali na torturach, że z ciał zmarłych sporządzali trujący proszek. Rozsypywali go na progach domów, smarowali kołatki i klamki, więc klientów im przybywało. Zmarłym brzemiennym kobietom mieli rozcinać brzuchy, żeby wyjąć z nich płody, a serca małych dzieci zjadali na surowo. Morderców dosięgła karząca ręka sprawiedliwości, stracono ich razem z pomocnikami, ale Europa długo drżała z grozy.

Właściwie powinna drżeć dalej. I to koniecznie w Ząbkowicach.

W laboratorium leży trup

Drzwi do laboratorium dr. Frankensteina, stworzonego przez miejscowego nauczyciela w dawnym dworze rycerza Kauffunga przy ul. Krzywej, złowieszczo skrzypią. Bardzo teatralny efekt, ale niezamierzony, po prostu dom jest stary i drzwi też. To najstarszy dom w mieście, dzisiaj znajduje się w nim Izba Pamiątek Regionalnych. - Pierwsza wzmianka o dworze rycerza pochodzi z 1504 roku. Właściciel ponoć był rabusiem, który bojąc się ludzkiej pomsty, dom zmienił w twierdzę. Wykopał tunel prowadzący od studni w jego domu do Krzywej Wieży - opowiada Dorota Wrona, kustosz.

Tunelem przychodził do dworu ksiądz, żeby w domowej kaplicy odprawić mszę, bo mordowanie kupców nie przeszkadzało rycerzowi w pobożnych praktykach. W końcu jednak Kauffung został złapany i ścięty. Nieutulona w żalu małżonka wykupiła głowę swojego rycerza i postanowiła ukryć w domu, nie chcąc rozstać się z ukochanym.

- Jakąś ludzką czaszkę znalazł w piwnicy tego domu założyciel Izby Pamiątek Józef Glabiszewski. Może to była głowa rabusia. Ale już została pochowana na cmentarzu - mówi Dorota Wrona.

Za to w dworze zostały zwłoki. Nogi, korpus, ręka leżą na stole operacyjnym upiornie podświetlonym czerwonymi żarówkami. Retorty i kolby laboratoryjne porastają pajęczyną, piły i skalpele czekają na operatora. Czyli dr. Wiktora Frankensteina. Chce przywracać życie zmarłym, a w końcu stworzyć człowieka idealnego. Pozszywać go z kawałków zwłok, obdarzyć wybitną inteligencją, ożywić przy pomocy energii elektrycznej.

Doktora na razie nie ma. Podobno prowadzi negocjacje z grabarzami, którzy powinni dostarczać świeże zwłoki do laboratorium, ale się ociągają, żądając coraz wyższych opłat. Laboratorium zwykle jest miejscem poważnej pracy naukowej, ale raz w roku zamienia się w "straszny dom". W procesie transformacji pomagają aktorzy ząbkowickiego Teatru Prawdziwego. Straszyli tu trzy tygodnie temu. I chyba skutecznie, skoro pracownicy Capitolu, którzy gremialnie przyjechali do Ząbkowic na "Weekend z Frankensteinem", wciąż o tym opowiadają.

Że w całkowitych ciemnościach ktoś ich łapał za nogę, otwierała się trumna, pojawiała się zjawa dziecka, zimne palce dotykały szyi. Dzieciaki krzyczały i płakały, dorośli wyskakiwali z drżącym sercem, ale przed "strasznym domem" stała kolejka marzących o wystraszeniu się. Stał w niej nawet sam dr Frankenstein. Wprawdzie Krzysztof, a nie Wiktor, burmistrz Sławna z porządnym inżynierskim wykształceniem, a nie naukowiec-filozof grzebiący w ludzkich zwłokach, ale co Frankenstein to Frankenstein.

- Chciałbym, żeby taka kolejka stała przez całe wakacje. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się otworzyć "straszny dom" na całe lato - mówi burmistrz Orzeszek. - Musimy zacząć przyciągać turystów. Naprawdę mamy im co pokazać. Krzywa Wieża, mury miejskie, ruiny zamku... to miasto ma ogromny urok. Ale musieliśmy wybrać promocyjnego hita. Postawiliśmy na Frankensteina. Stąd nasza współpraca z teatrem Capitol, który musical "Frankenstein". Wersję koncertową spektaklu chcą pokazać w Ząbkowicach.

Dracula z Golem kontra mieszkańcy

Potwór i jego twórca pomagają w promocji Ząbkowic od dawna, choć dopiero teraz ich pomoc zaczęła być widoczna. - W 1999 roku Ząbkowice podpisały umowę o współpracy z rumuńską gminą Bran, która przyciąga turystów dzięki wampirowi Draculi. Już 10 lat istnieje też laboratorium dr. Frankensteina. Dlatego marzy nam się zorganizowanie w przyszłym roku takiego spotkania na szczycie: nasz potwór Frankensteina, rumuński Dracula i czeski Golem. Ząbkowice muszą się na Dolnym Śląsku przebić - mówi Mariusz Chmielowiec, fotografik i prezes stowarzyszenia "Klub Wielu dr. Frankensteina". Stowarzyszenie przygarnia ludzi, którzy malują, rysują, fotografują lub piszą, daje im szansę pokazania swoich talentów, a przy okazji walczy o szansę pokazania walorów miasta.

- W przyszłym roku rusza wielka kampania promocyjna Dolnego Śląska, która ma go pokazać reszcie Polski jako region tajemnic, zagadek, romantycznych zamków, ukrytych skarbów. Możemy się w to włączyć. A właściwie musimy - mówi Justyna Giryn z działu promocji ząbkowickiego urzędu miejskiego.

Ale nie wszystkim z dr. Frankensteinem jest w Ząbkowicach po drodze.

- Frankenstein to niemiecka nazwa, a my jesteśmy Polakami - mówi pani Krystyna, w Ząbkowicach od 50 lat.

- Same trupy to ma być atrakcja? Burmistrz niech się lepiej za remonty zabierze - oburza się młodzieniec przedstawiający się jako "student".

Po artykule o konferencji prasowej Capitolu, zapowiadającej musical "Frankenstein", którą we wrześniu zorganizowano w Ząbkowicach, na portalu ząbkowice. Express-Miejski.PL zaczęła się krytyka wykorzystania Frankensteina do promocji.

Internauta o nicku "kret" pomstował: "A co Frankenstein ma do Ząbkowic? Jeżeli to ma być i tak wyglądać promocja Ząbkowic, to proponuję Panu Dutkiewiczowi promować Breslau, a nie Wrocław. Zwykli aktorzy, którzy chcą, i jak widać, nieźle im to się udaje, wyciągnąć kasę z miasta. Proponuję Capitolowi zrobić spektakl dotyczący np. Festung Breslau, tylko we Wrocławiu, taki Dutkiewicz się na to nie nabierze. Ale u nas i owszem, czemu nie - jak się daje, tak się tnie".

Wtórowała mu Beata Klita: - Bardzo się staram zrozumieć, co miasto będzie miało z takiej promocji i jakoś nie potrafię dostrzec wymiernych skutków, bo chyba nie uwierzymy, że cała publiczność zgromadzona we Wrocławiu na spektaklu zaraz zapakuje się w samochody (bo innego dojazdu do naszego miasta nie ma albo jest bardzo ograniczony) i przyjedzie do Ząbkowic? To jest taka sama promocja jak rozdawanie kalendarzy lub szklaneczek mieszkańcom i pracownikom urzędu, zamiast wysyłania materiałów promocyjnych poza region. My wiemy, jakie mamy zabytki i co warto zobaczyć. A już podszywanie się pod Frankensteina - postać literacką - doprowadza mnie do rozpaczy. Może warto byłoby zapoznać się z historią miasta i ją wykorzystać do promocji, a nie robić nieustanne Straszne Bale Przebierańców.

Poparł ją lokalny historyk Jerzy Organiściak, który opisywał aferę grabarzy z Frankenstein: - Mamy moją "legendę o ząbkowickim Frankensteinie", jest napisana sztuka "Frankenstein - Diabelski Łowca", grajmy to! Twórzmy i rozwijajmy mitologię ząbkowickiego Frankensteina, która jest mocno wpleciona w historię naszego miasta!

Burmistrz Orzeszek: - Tyle że Frankensteina Mary Shelley nie trzeba promować. To on promuje miasto, bo jest mocnym znakiem towarowym w popkulturze. Nasze zadanie polega teraz tylko na wykorzystaniu tej marki. Żadne inne miasto w Polsce nie może tego zrobić.

Jeśli Frankenstein to z Wrocławia

Najlepsza restauracja w Ząbkowicach, otwarta właśnie po remoncie, nazywa się... "Dolnośląska". - Nie możemy namawiać prywatnych przedsiębiorców do podpinania się pod promocję miasta. To ich decyzja. Wiemy, że wielu ludziom Frankenstein źle się kojarzy i nie wszyscy chcą go w mieście. A przecież to zabawa, na której wszyscy mogą skorzystać. Po to wydajemy foldery promujące Ząbkowice jako miasto Frankensteina, organizujemy "Weekend z Frankensteinem", chcemy doprowadzić do międzynarodowego spotkania potworów, żeby nas odwiedzali turyści. A jak już przyjadą, będą szukać miejsc związanych nazwą i wystrojem z historią o monstrum i jego twórcy - przekonuje Justyna Giryn.

Na razie znajdą tylko jedno. Na ząbkowickim Rynku czynna jest kawiarnia-lodziarnia Frankenstein, ozdobiona przedwojennymi zdjęciami miasta. Na portalach gastronomicznych można znaleźć jej recenzje. Zwykle zaczynają się od zdania: "skusiła nas nazwa...".

- Dlaczego Frankenstein? Bo tak się przed wojną nazywało miasto. A poza tym mieszkał tu kiedyś taki dr Frankenstein, który stworzył potwora - opowiadają gimnazjalistki Paulina i Roksana. - Niech pani idzie do jego laboratorium, tam jest strasznie!

- Dlaczego Frankenstein? Bo wszyscy znają tę nazwę - mówi właściciel Eiscafe Frankenstein Krzysztof Kobylański. Ubrany w koszulkę z duchami unoszącymi się nad ruinami zamku osobiście nakłada losy. - Dlaczego nikt inny w Ząbkowicach nie chce Frankensteina? Nie mam pojęcia. Ja jestem z Wrocławia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji