Artykuły

(Nie) nasz Obcy

Spektakl o wyrozumiałości i szacunku dla inności - o "Wielkomiludzie" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Teatrze Groteska w Krakowie pisze Katarzyna Lemańska z Nowej Siły Krytycznej.

"Wielkomilud", powieść Roalda Dahla zaadaptowana w Teatrze Groteska, to historia nie tylko dla dzieci. Opowiada o przyjaźni, dla której nieważne są kulturowe uprzedzenia, różnica wieku (nawet jeśli liczona jest w setkach tysięcy lat), wzrostu (mierzona w dziesiątkach metrów) czy gatunkowa (dziecko i wielkolud). Uczucie rodzące się między małą dziewczynką a tytułowym olbrzymem przetrwa wszystko, nawet najazd ludożerców na Anglię.

"Wielkomilud" to bajka napisana według łatwo rozpoznawalnych schematów fabularnych. Sierotka Zosia zostaje uprowadzona przez olbrzyma do Krainy Wielkoludów, gdzie mieszkają ludożercy. Porywacz okazuje się jednak przyjaznym olbrzymem-wegetarianinem, który zabiera dziewczynkę z Ziemi, aby nie zdradziła nikomu jego największej pasji - łapania snów do butelek i zsyłania ich nocą do umysłów śpiących dzieci. Fabuła wydaje się dość infantylna - jednak nie wokół niej skupia się uwaga małych (i dużych!) widzów. Od pierwszego momentu przedstawienia naszą sympatię zyskuje Wielkomilud (w tej roli Franciszek Muła). Jego rozmiary naprawdę okazują się gigantyczne - niepotrzebne są szczudła czy buty na koturnach, gdyż magia teatru natychmiast zadziała na publiczność. Ubrany w obszarpany, wielobarwny płaszcz, z wielkimi klapiącymi uszyma, z tajemniczą, zawieszoną na plecach maszyną do łapania snów - jest kimś niesamowitym i pociągającym.

W pierwszej części przedstawienia poznajemy wraz z Zosią (lalką animowaną przez Oliwię Jakubik) mieszkańców Krainy Wielkoludów. Ludożercy wyglądają komicznie: mają wielkie, bose stopy i potężne dłonie z długimi paluchami, a spod podartych ubrań wystają im wydatne brzuszyska i zadki. Spore gabaryty i nieproporcjonalne kończyny nie pozwalają im normalnie chodzić ani spać na leżąco. Przewracają się na wielkie brzuchy, turlają, skaczą, obijają zadkami, wywijają nogami i rękami, a wszystkim tym niezgrabnym wygibasom towarzyszy śmiech publiczności.

W przedstawieniu niezwykle ważna jest scenografia (Barbara Guzik), która umożliwia wyeksponowanie na pierwszy plan lalek, a nie kierujących nimi aktorów, którzy, aby pozostać anonimowi, zakrywają twarze woalkami. Ruchome makiety, przedstawiające jaskinię Wielkomiluda, góry w Krainie Wielkoludów i dwór królowej, spełniają funkcję parawanów. Niestety w czasie potrzebnym na zmianę scenografii akcja spektaklu niejako zamiera, pryska iluzja sceniczna. Ciekawym rozwiązaniem jest za to multimedialny ekran przedstawiający krajobrazy - zmieniające się pod wpływem czarodziejskich zdolności Wielkomiluda. To także rodzaj portalu prowadzący z Ziemi do baśniowej planety olbrzymów czy Krainy Snów. Najmłodszym widzom najbardziej jednak spodobały się rekwizyty: maszyna mieszająca sny (połączenie kołowrotka ze szklanym bukłakiem), czy specjalne sztućce (miecz i widły), którymi jada olbrzym.

Tytułowy bohater jest łącznikiem między światem dorosłych (ludożerców) a dziećmi. Staje się przewodnikiem, który uczy Zosię i chroni przed jej własnymi lękami. Razem łapią koszmary do butelki, odwiedzają Krainę Snów, uciekają co rusz przed złymi olbrzymami, które stroją sobie z Wielkomiluda żarty (gdyż jest wśród nich najniższy, mierzy ledwo siedem metrów) i chcą zjeść Zosię niczym przekąskę, wreszcie organizują misję ratunkową przed najazdem ludożerców na Anglię. Wielkomilud to równocześnie przybysz z innej planety, figura obcego. W przedstawieniu na plan pierwszy wysuwają się kwestie dyskryminacji i akceptacji drugiego człowieka (czy stwora). Olbrzym musi nauczyć się mieszkać w miejscu, które wydaje się mu straszne, a mieszkańcy nietolerancyjni. W świecie, w którym takich jak on zamyka się w zoo albo cyrku, gdzie musiałby przeżyć resztę swojego długiego życia. Olbrzym dostrzega, że tylko na Ziemi stworzenia zabijają siebie nawzajem. W porównaniu z ludźmi nawet olbrzymy wydają się całkiem sympatyczne. Za sprawą Zosi bohater poznaje jednak na Ziemi przyjaciół akceptujących go takim, jakim jest. "Wielkomilud" to spektakl o wyrozumiałości i szacunku dla inności.

Tekst powieści Dahla zachwyca językowymi łamańcami (przecież żadem prawdziwy olbrzym nie chodził do szkoły, dlatego Wielkomilud z lubością przekręca co drugie słowo!), dowcipem przeplatanym z ironią, komizmem sytuacyjnym. Dla miłośników neologizmów i frazeologicznych kontaminacji przedstawienie Włodzimierza Nurkowskiego stanowi prawdziwą gratkę. "Wasza wyskoczność Królowa Anglii", "wyzwierzone tajemczyce", "obrzydliwe obórce", "chłopśniki i dziewczęciarnie" - to tylko nieliczne językowe smakołyki.

***

Spektakl dotyka kilku istotnych tematów: przyjaźni, tolerancji wobec obcych, wiary w drugiego człowieka, a nawet problematyki wojny i ludożerstwa. Bajka o Wielkomiludzie i sierotce Zosi to tylko pretekst, aby zadać dzieciom i ich rodzicom wiele (może nawet za wiele jak na niedzielne przedpołudnie) trudnych pytań. Jest to niekiedy nużące i zbyt moralizatorskie, ale szybko zapomina się o tych momentach, kiedy na scenie pojawia się Wielkomilud. Na mnie zrobił OLBRZYMIE wrażenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji