Artykuły

Korespondencja z Bliskiego Wschodu

Dziś chciałem przywołać tylko jedno zdarzenie, a mianowicie odbywającą się 4-go maja akcję pt.: "Podziel się wolnością - konstytucja dla Tybetu!". Czy wolnością można się podzielić? - pisze Paweł Passini dla e-teatru.

Kilka lat temu prowadziliśmy razem z łódzką Fabryką Sztuki i Stowarzyszeniem Teatralnym CHOREA przedsięwzięcie o nieco prowokacyjnej nazwie "Manewry Patriotyczne". Wydarzenia odbywały się na ulicach Łodzi raz w miesiącu, w niedzielę, w samo południe, czyli tak jak chadza się na rodzinne spacery, albo na wybory, lub też niespiesznie przemierza rozleniwione miasto w magicznej porze określanej także: "po kościele, przed obiadem". Jest to jeden z niewielu momentów życia metropolii, kiedy rozmowy, śmiechy, nawoływania i krzyki - wszelkie ludzkie odgłosy - na kilka godzin biorą ulice w posiadanie. Od ścian kamienic odbijają się i mieszają ze sobą fragmenty mszy, zagrywki orkiestr dętych; z uchylonych drzwi knajp, oddychających ciężko po sobotniej nocy, sączą się rozmaite akceptowalne na kacu dźwięki, a gdzieś w tle tęsknie wyją zapomniane autoalarmy.

Raz w miesiącu patriotyczni manewranci, spontanicznie dołączający się do groteskowego pochodu dryfującego miastem, dorzucali swoje przysłowiowe trzy grosze do tej niedzielnej suity. Kulminacyjnym momentem każdej akcji było bowiem wspólne krzyczenie fragmentów narodowej spuścizny - czy to monologu Kordiana na szycie Mont Blanc, który akurat wypadał na Piotrkowskiej; lub też norwidowego Do Obywatela Johna Brown, czy Mojej Piosnki śpiewanej na modłę gospel z pokładu transatlantyka pływającego po jednym z miejskich stawów i z towarzyszeniem stojących na brzegu harley'owców; czy wreszcie gwizdanej i tańczonej na Pasażu Rubinsteina Etiudy Rewolucyjnej Chopina, w myśl hasła: "fortepiany na lawety - armaty do sal koncertowych." Słowem: pełne wariactwo, ale - tak się przynajmniej staraliśmy - w słusznej sprawie.

Jest wysoce prawdopodobne, że do tematu Manewrów będę jeszcze wracał w kolejnych bliskowschodnich korespondencjach, (znacznie mniej, choć przecież możliwy jest powrót samej akcji na ulice Łodzi) - dziś chciałem przywołać tylko jedno zdarzenie, a mianowicie odbywającą się 4-go maja akcję pt.: "Podziel się wolnością - konstytucja dla Tybetu!". Czy wolnością można się podzielić?

Na spacerowiczów poruszających biało-czerwonym od flag bulwarem czekał ogromny biały zwój, który po chwili okazał się być wielometrowym obrusem. Manewranci i przechodnie zgromadzeni wokół, niczym przy niekończącym się stole, wypisywali na nim wymyślone przez siebie punkty do konstytucji dla nieistniejącego państwa, o którym co jakiś czas sobie w Europie przypominamy, a które od dłuższego czasu pamięta o nas, dzieląc się bezcenną wiedzą i praktykami wypracowanymi przez tysiące lat w tajemnicy klasztornego odosobnienia. Przez kilka godzin, rękami i gardłami dorosłych i dzieci "wolność" odmieniana była przez wszystkie przypadki i formy, rysowana, malowana, czy nawet tańczona, czemu oczywiście towarzyszyły niedzielne, gorące - czasami aż nadto - dyskusje. Stopniowo wyłaniał się z tej krzątaniny obraz mocnego i przyjaznego za razem, pełnego różnorodności, posiadającego tożsamość i wyrazisty charakter, idealnego państwa.

Być może był to tylko sen na jawie, być może - zgodnie z naszą intencją - tworzyliśmy w ten sposób miejsce na jego spełnienie. Kluczowe jest jednak to, że zamykający serię okraszonych rozlicznymi defiladami patriotycznych uświęceń 4-ty maja stał się dla nas dotknięciem naszej własnej, niefrasobliwej, ale dzięki temu namacalnej swobody. Trawestujące hasło fantastycznej akcji "Podziel się posiłkiem" credo naszego przedsięwzięcia miało na celu rozbudzenie właściwej przecież Polakom wrażliwości, każącej stawać po stronie słabszego, próbującego stanąć na własnych nogach społeczeństwa, każącej przeciwstawiać się imperialistycznej urawniłowce i hegemonii walcującej będącą w opresji kulturę. Wydaje mi się, że przynajmniej jeśli chodzi o uczestników łódzkich manewrów, ów cel został osiągnięty.

Piszę o tym wszystkim w drodze do Krakowa, w którym dziś rozpoczyna się spotkanie EEPAP, czyli wschodnioeuropejskiej platformy sztuk performatywnych, zrzeszającej artystów z Armenii, Gruzji, Azerbejdżanu, Mołdawii, Ukrainy, Białorusi, Kosowa, Serbii, Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Słowenii, Macedonii, Węgier, Rumunii, Bułgarii, Słowacji, Czech i Polski. Z działalnością tej konfederacji twórców i animatorów wiążę ogromne nadzieje, nie tylko zresztą ja, również wielu moich wschodnich przyjaciół, a wśród nich grupa niezwykłych reżyserów z Ukrainy, z którymi razem z Natalią Korczakowską mieliśmy okazję prowadzić warsztaty, które kilka tygodni temu odbyły się w Kijowie. Dla wszystkich - prowadzących i uczestników - oczywisty był fakt, że polski teatr ma wiele do zaproponowania, że w jakimś sensie jesteśmy dalej, że wiemy już - jak pisze Marta Keil w "Anty-manifeście" - iż w Europie Wschodniej najbardziej interesujące przedsięwzięcia rodzą się poza teatrami instytucjonalnymi, co z kolei powoduje większą ich różnorodność, a przede wszystkim prawdziwą niezależność. To znamy w praktyce, na własnej skórze, i tym gotowi jesteśmy się dzielić. Z drugiej strony jednak, po kijowskich pokazach niezwykle gorąco przyjętych lubelskich teatrów, po obleganych klasach mistrzowskich, po wielogodzinnych dyskusjach towarzyszących po-warsztatowej prezentacji dało się gdzieniegdzie słyszeć o "Polskiej inwazji". A przecież tego najbardziej nie chcemy.

Przed nami kilka intensywnych dni, ważnych spotkań i niekończących się rozmów. I powracające pytanie: czy można podzielić się wolnością? Chyba nie jest to takie proste, ale przynajmniej spróbujemy - tego jestem pewny - zrobić na nią miejsce.

Na zakończenie kijowskiego warsztatu zaproponowałem uczestnikom ćwiczenie. Przed rozpoczęciem każdej sesji wykonywaliśmy buddyjską praktykę, której nie chcę tu szczegółowo omawiać, a która nazywa się "Pięć Gniewnych Sylab". Jej istotą - w wielkim - jest śpiewanie i wiążące się z nim uwalnianie i przekazywanie energii, które odbywa się w pięciu krokach, czy też pięciu stopniach. W nawiązaniu do tego doświadczenia poprosiłem ukraińskich i rosyjskich reżyserów o opisanie w pięciu punktach teatru marzeń. Takiego, jaki by nam najlepiej służył; takiego, jakim nam się marzy. Obiecaliśmy sobie powrócić do tych zapisków za dziesięć lat, żeby zobaczyć - gdzie byliśmy i gdzie jesteśmy. Najważniejsze jednak, to być w stanie wyznaczać nawet bardzo odległe cele - żeby zyskać świadomość i nie tracić odwagi. Więc może oprócz nowych kontaktów i dzielenia się know how jest to również jeden z celów naszego spotkania? Oby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji