Artykuły

Nie przyjedzie żaden czołg

9 października naprawdę blisko, skoro wyborcza tematyka zagościła nawet na łamach społeczno-lajfstajlowo-kulturalnego "Przekroju", który przecież na co dzień stara się być polskim "New Yorkerem" i deklaruje dystans wobec brudnych i banalnych spraw codziennej polityki - pisze Witold Mrozek w felietonie dla e-teatru.

Nie przyjedzie żaden czołg

Za chwilę wybory. Jeszcze tydzień-dwa temu trudno było to odczuć. Dziś jest inaczej. Mimo majowej pogody, lato nieodwołalnie się kończy. Medialne słupki poparcia szaleją, zapowiadając kolejnego - którego to już, po Marku Borowskim, Pawle Piskorskim, Januszu Onyszkiewiczu, Andrzeju Olechowskim? - nowego rozgrywającego polskiej tzw. "centrolewicy", Janusza Palikota, Ma zagospodarować elektorat liberalny nie tylko gospodarczo, ale i obyczajowo. Czy pomogą mu w tym ostatnie optymistyczne sondaże? Co ciekawe, nie zgadzają się z nimi rankingi bukmacherów, wyceniające dużo niżej rzekomego czarnego konia wyborów. Jakoś bardziej wierzę tym cynikom, którzy ponoszą ryzyko finansowe - niż tym, którzy za swoje prognozy otrzymują z góry ustaloną kwotę.

9 października naprawdę blisko, skoro wyborcza tematyka zagościła nawet na łamach społeczno-lajfstajlowo-kulturalnego "Przekroju", który przecież na co dzień stara się być polskim "New Yorkerem" i deklaruje dystans wobec brudnych i banalnych spraw codziennej polityki. Otwiera więc dzisiejszy numer krakowskiego tygodnika tekst o patologiach polskiego systemu wyborczego. Ordynacja promuje cztery największe partie, ich liderzy decydują o wszystkim - niezależnie od tego, jak głosujemy. Wszystko to już słyszeliśmy, wszystko to prawda - pozostaje klasyczne pytanie - co robić?

A recepta przedstawiona na końcu tekstu zaskakuje. Ekspert Wojciech Jabłoński przekonuje, by wybory... zbojkotować. Rzecz jasna, to też nic nowego - niepójście do wyborów w kraju, gdzie postępuje w ten sposób większość społeczeństwa, nie jest zbyt oryginalne. Jednak dla eksperta Jabłońskiego nie jest po prostu wyrazem estetycznego zniesmaczenia polską klasą polityczną ani rezultatem niemożności znalezienia reprezentacji odpowiedniej dla swoich poglądów. Nie jest też, rzecz jasna, przejawem lenistwa - w końcu wypowiadając się w artykule, ekspert pracuje.

Absencja zdaniem Jabłońskiego to przebiegła, pragmatyczna strategia polityczna - "gdy frekwencja w Polsce spadnie poniżej 30 procent, to jest szansa, że zareaguje Bruksela. Bo jak ma tolerować państwo członkowskie, którego władzę mają legitymację co prawda pochodzącą z wyborów, ale porównywalną z legitymacją rządu Białorusi". Czekamy zatem na brukselską interwencję, idąc za ostatnimi rozważaniami Cezarego Michalskiego - czekamy, aż pańszczyznę zniesie nam król pruski bądź rosyjski car. A - dodam od siebie - reformę rolną, rozwody i alfabetyzację przeprowadzi się w cieniu sowieckich bagnetów. Dziś niestety nie jest tak łatwo, a Unia Europejska to również nasi reprezentanci - pochodzący z tych samych partii, które tworzą krajowy kartel. Sama Bruksela zresztą - poza tym, że w Europie - leży również w Belgii, która na dzień dzisiejszy od przeszło roku nie posiada rządu... I nikt tam jakoś nie interweniuje.

Znajoma nauczycielka - zmęczona prowadzoną przez liberalne media nagonką na jej grupę zawodową - zwykła mawiać, że wszystkie problemy społeczne naszego kraju są winą księdza Kordeckiego, siedemnastowiecznego obrońcy Częstochowy opisanego w Potopie. Gdyby zalewające wówczas Rzeczpospolitą wojska szwedzkie nie zostały wyparte, partycypowalibyśmy dziś w dziedzictwie szwedzkiego państwa dobrobytu. I choć mielibyśmy zapewne nadal formalnie monarchię konstytucyjną, republikanizm miałby się tutaj o wiele lepiej. Tyle tylko, że - w odróżnieniu od oczekującego na brukselską interwencję Jabłońskiego - znajoma nauczycielka żartuje. Podobnie jak ateiści chcący wypowiadać jednodniową wojnę Czechom czy ludzie, którzy trzydzieści lat temu poddać się chcieli Stanom Zjednoczonym.

Niestety - w najbliższym czasie nie wjadą tu żadne czołgi szwedzkie ani brukselskie. Za niską frekwencję nikt nie nałoży na nas nawet sankcji gospodarczych. Polską politykę musimy naprawić sami. Choćbyśmy z najszczerszego serca chcieli zostać kolaborantami mocarstwa-modernizatora, choćbyśmy w matkobójczym uniesieniu wylegli na ulicę stawiać bramy triumfalne szwedzkiej socjaldemokracji, niemieckiej chadecji czy szeroko pojętemu brukselskiemu "postępowi" - żadna obca kolba nie wbije nam do głowy, jak głosować racjonalnie i bez alienacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji