Artykuły

Polskie śniadanie

- Emocje, zwłaszcza po spektaklu, tak wyczerpują nerwowo, człowiek jest tak rozdygotany, że o jedzeniu właściwie nie myśli, wolałby właściwie czegoś się napić. Stąd ta, wśród artystów, skłonność do alkoholu jest naturalną potrzebą rozładowania napięcia - rozmowa z MARKIEM WEISSEM, dyrektorem Opery Bałtyckiej, o sztuce jedzenia.

W cyklu "Sztuka jedzenia" z dyrektorem Opery Bałtyckiej Markiem Weissem [na zdjęciu] o piciu szampana do śniadania, o telefonie, który zadzwonił podczas jedzenia jajecznicy, o balujących artystach, sałacie Micka Jaggera i Sopocie bez Komedy rozmawia Gabriela Pewińska:

Śniadanie, powiedział Pan kiedyś, temat ważki. Ważniejszy nawet od opery?

- Bardzo trudno przeciwstawić sobie te dwie sprawy, bo śniadanie to jest zaledwie maleńki element życia, a opera to potężny element sztuki. Owa dysproporcja świadczy o tym, że to są rzeczy nieporównywalne. Gdyby ktoś spytał, czy dla mnie sztuka jest ważniejsza od życia, to wtedy dopiero wpadłbym w tarapaty!

A jest?

- Jeśli ktoś traktuje sztukę poważnie, a nie tylko zarobkowo, nie może tych dwóch kwestii rozdzielić. I ja tego rozdzielić nie umiem. U mnie życie tak się splata z twórczością artystyczną, że oddzielenie tych dwóch spraw jest niemożliwe. Ja nie mam czegoś takiego jak obszar życia prywatnego. Ja mam życie w teatrze, żonę mam w teatrze, dzieci w innych teatrach, spędzam tu 24 godziny na dobę. Tu muszę jeść. Tu muszę nawet ostatnio spać. Mieszkam w teatrze. W takiej sytuacji śniadanie, kolacja czy obiad są u mnie uzależnione od godzin prób. Oddzielanie tych warstw jest niepotrzebne. Raczej myślę o tym, że trzeba to połączyć. Tak jak człowiek jest sumą wielu skomplikowanych struktur i doznań, tak i moje życie jest splecione z teatrem. Teatr jest moim życiem.

A śniadanie jest czym, w takim razie?

- To jest część pierwszej próby. Artyści w teatrze mają ten przywilej, że pracują od godziny 10, a nie jak większość pracowitych ludzi - od 8. Wtedy zwykle nie ma się czasu na zjedzenie śniadania. Śniadanie powinno być celebrowane, stare przysłowie chińskie, które mówi "Śniadanie zjedz sam, obiad z przyjacielem, a kolację oddaj wrogowi", jest głębokie i mądre. Wiadomo, że człowiek jest tym, co zje, tym, czym oddycha, dopiero potem książkami, które przeczyta. Więc jeśli się buduje dzień na jakimś okruszku i mocnych kawach, to on jest potem pełen nerwów i słabości. Jeśli natomiast zafunduje się sobie na początek potężny ładunek energii, wówczas mamy w sobie siłę nie tylko na to, by stawić czoło pierwszym godzinom dnia, ale mamy też w sobie poczucie sytości, która wywołuje uśmiech, pogodny stosunek do świata.

Człowiek głodny jest zły. Ale jeśli znajdziemy po śniadaniu chwilkę, by odpocząć...

- Przejrzeć gazetę... Pójść na spacer. To cały dzień będziemy cierpliwi i radośni wobec ludzi. Ten rytm prób w teatrze, kiedy przed godziną 10 możemy zjeść śniadanie, po próbie mamy okazję, by wspólnie z tymi, z którymi pracowaliśmy, zasiąść do obiadu, powoduje, że kolacja, na którą możemy sobie pozwolić dopiero po wieczornej próbie, siłą rzeczy nie może być obfita i często jej po prostu nie jem. Emocje, zwłaszcza po spektaklu, tak wyczerpują nerwowo, człowiek jest tak rozdygotany, że o jedzeniu właściwie nie myśli, wolałby właściwie czegoś się napić. Stąd ta, wśród artystów, skłonność do alkoholu jest naturalną potrzebą rozładowania napięcia. Kiedy wieczorem ludzie wychodzą z garderoby, jest już naprawdę późno, chociaż, na świecie, artyści często się wybierają na późne kolacje, które się kończą nawet w środku nocy.

Ale rozumiem, że po takiej uczcie nie idzie się spać... Tylko w cug, balować w miasto...

- A potem człowiek musi to balowanie odespać, więc poranna próba jest na drugi dzień w zasadzie niemożliwa. Chociaż byli i tacy jak Leon Schiller, który potrafił się bawić do 6 rano, a o 10 punktualnie być już w teatrze.

Pił Pan kiedyś szampana na śniadanie?

- Żeby to robić, trzeba byłoby prowadzić życie szampańskie, a to jest życie krótkie i wyklucza jakąkolwiek pracę (dzwoni telefon). Ale co tam mówić o szampanie, gdy właśnie podczas naszej jajecznicy otrzymałem wiadomość, że już w maju zrobi premierę, na naszej scenie, z Izadorą Weiss w jednym wieczorze - jeden z najsłynniejszych choreografów Jifi Kylian!

Takie wieści mogą nadejść tylko podczas śniadania...

- Ale wracając do szampana... Ktoś pije go rano, owo picie celebruje, mówi o tym jako o pewnej wartości swojego życia i wszyscy mu tego zazdroszczą. Zawsze wtedy namawiam tych, którzy zazdroszczą, by raz sobie na coś takiego pozwolili. Niech napiją się rano szampana! Nie ma gorszego samopoczucia! Szampana pije się rano na kaca. Wtedy ten szampan pozwala jakoś funkcjonować dalej. Ale spektaklu już się wtedy nie zrobi. Może namaluje się jakiś obraz? Ale co najwyżej abstrakcyjny, bo żadnej kreski człowiek precyzyjnie już nie poprowadzi. To wszystko to są mity pod hasłem "artyści się bawią". Bawią się mierni artyści.

Ci prawdziwi ciężko pracują?

- Kiedyś rozmawiałem z Mickiem Jaggerem i z osłupieniem patrzyłem, jak on pije niegazowaną wodę, zagryzając sałatą, jak dba o dietę, o siebie. Te mity, jakoby on się non stop przed koncertami upijał, to są dyrdymały dla prostaczków! Bo żeby wytrzymać taki koncert, jaki daje Jagger, trzeba mieć żelazną kondycję! Trzeba być zdrowym.

Pytałam o szampana, bo na słynnych obrazach ze śniadaniem w tytule - "Śniadanie na trawie", "Śniadanie wioślarzy", "Śniadanie w ogrodzie" główną rolę grają butelki i kieliszki...

- Choć może "pozowało" do tych obrazów raczej drugie śniadanie? To po pierwsze. Po drugie, życie malarzy trochę się różni od życia ludzi teatru. Malarz może sobie malować w domu w stanie upojenia alkoholowego, ile tylko chce i co mu się żywnie podoba. Ale człowiek, który wychodzi do publiczności, musi mieć naprawdę nie lada tupet, by zaproponować ludziom, którzy kupili bilet, jakiś pijacki bełkot.

Ci, którzy jedzą na śniadanie hamburgera ociekającego majonezem pod budką z fastfoodem, myśli Pan, że oni idą wieczorem do opery?

- To jest sprzężenie zwrotne. Przecież tu nie tylko chodzi o tę budkę, chodzi o to, że w ogóle jest u nas przyzwolenie na byle co i byle jak, i mówię to z całą miłością do tego kraju, jako do miejsca, gdzie się urodziłem i którego nigdy nie opuszczę, choć wiele razy mnie do tego namawiano. Większość z nas nie ma przyjemności w konstruowaniu swojego życia, swojego domu, wyglądu, tego jak się ubiera. A jedzenie jest pierwszą rzeczą, która do tych przyjemności należy, to, jak gotujemy, to, w jaki sposób robimy kanapki, to, że się elegancko ubieramy do stołu - w wielu środowiskach był od dawien dawna zwyczaj przebierania się do posiłków - a nie zjadamy w piżamie śledzia na gazecie. Z miłością patrzę zawsze na mojego teścia, który niezależnie od tego co się dzieje, niezależnie jak się czuje, długo i pracowicie celebruje przygotowywanie

sobie kanapek. Te jego kanapki są dziełem sztuki! Więc dlaczego owa budka z hamburgerami musi wyglądać jak psu z gardła wyjęta? Dlaczego nie może być ładna? Dlaczego w środku nie ma podawać nam buły uśmiechnięty, ładny człowiek? To wszystko przenosi się na nasze dziurawe ulice, na płoty, ludzi, na życie wreszcie, na rozmowy, na to jak się odzywamy do siebie. Na to, jak myślimy.

Koszmar.

- A wszystko zaczyna się od jedzenia...

Od śniadania...

- Od naszych restauracji, barów, kibli restauracyjnych. Wszystko jest brudne i byle jakie. A wszystko to wpływa na nasze samopoczucie! Na naszą polską melancholię. A jak jeszcze dojdą do tego jesienne słoty, to można będzie zwariować.

Mało jest knajp, gdzie szemrze do śniadania piękna muzyka. Taki Sopot. Powinien być miejscem, gdzie w kawiarniach rozbrzmiewa, właściwa temu miastu, muzyka Komedy... Żeby chociaż rozbrzmiewała w jednej knajpie!

Śniadanie angielskie, kontynentalne, a polskie śniadanie? Polskie, czyli właściwie jakie?

- W czasach gdy próbowano nam to, co polskie, odebrać, a narzucić swoje, obrona przed tym była rzeczą oczywistą. Ale dziś, gdy jesteśmy jednym z najbardziej ksenofobicznych krajów, krajów zaściankowych, zamkniętych i dalekich od tego, co się dzieje na świecie, tego przemieszania gatunków, ludzi, kultur, czy nie byłoby dobrze, żeby czasem zjeść... tajskie śniadanie? Żeby czasem poczytać literaturę australijską i posłuchać czeskiej muzyki? Może powinno się to zabieganie o narodowy charakter wszystkiego, co nas otacza, zawiesić na chwilę? Zaraz oczywiście rzucą się na mnie, że "skandal!", że "hańba" albo "A, Weiss?! Wiadomo, kto nim steruje!"...

"Tajskie proponuje? Już my wiemy, co to za tajskie..." - to też może Pan usłyszeć.

- Ale to "zawieszenie", o którym mówię, jest dzisiaj dla zdrowia naszego narodu, dla naszej kultury bardzo ważne. Ważne, byśmy nie zostawali w tyle za tym, czym żyje świat, bez względu na to czy ktoś uważa, że globalizacja jest zbrodnią na wartościach narodowych, czy nie. W krajach, które są w dziedzinie postępu cywilizacyjnego już dużo dalej niż my, unifikacja europejska wyzwala lokalne patriotyzmy. I wtedy nie jest ważne, by zjeść polskie śniadanie, tylko by zjeść... śniadanie kaszubskie.

Tylko co to znaczy?

- To niech Kaszubi się zbiorą i to ustalą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji