Artykuły

Szeregowiec Marian

"Życie w teatrze" w reż. Marcina Kuźmińskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

O gorzkim sednie filmu Spielberga "Szeregowiec Ryan" krytyk powiada: "Tu nie ma podziału na szlachetnych naszych i fanatycznych wrogów, żołnierze obu armii walczą o przeżycie za wszelką cenę. Nigdy dotąd nie pokazano wojny na ekranie z taką dbałością o detal, z takim wyczuciem fizycznego okrucieństwa wojny".

Pomijam fakt, że kolejnego wirtuoza sztanc już mi się zwyczajnie nie chce pytać: a niby o co, orle ty mój, mieli walczyć żołnierze wrogich armii? O precla? I mieli się zarzynać nie za cenę wszelką, lecz za pół? Pomijam to i wybaczam fałsz ciągu dalszego. Krytyk mógł o dziele Spielberga rzec: Nigdy dotąd..., gdyż nie widział filmu, który w sobotę wszedł do repertuaru Teatru im. Słowackiego. Otóż, ten przez Marcina Kuźmińskiego wyreżyserowany "Szeregowiec Ryan", nosi tytuł "Szeregowiec Marian" i umila widzom pierwszą przerwę w wyreżyserowanym przez tegoż Kuźmińskiego spektaklu "Życie w teatrze" Davida Mameta.

"Szeregowiec Marian" opowiada wstrząsającą historię przebranego we frontowe ciuchy aktora Mariana Dziędziela, który leży w okopach zrobionych z łachów. Tu dopiero jest dbałość o detal i prawdziwie dojmujące wyczucie okrucieństwa! Oto twarz szeregowca Mariana z bliska. Wyraźnie maluje się na niej okrutny dylemat aktora, który się waha. Oczy szeregowca Mariana krzyczą: gdy reżyser wreszcie się odczepi, to uczcić to preclem z solą czy z makiem?... I tutaj Kuźmiński kończy film! Widz nie wie, który z precli przeważy duchową szalę szeregowca Mariana. Widz duma...

Tak się sprawy mają w pierwszym antrakcie. O ile, rzecz jasna, pierwsze urwanie akcji "Życia w teatrze" naprawdę było przerwą. Z drugiej strony - czymże innym urwanie to miałoby być? Przecież tu, na dole, trwała historia o starym aktorze Robercie (Dziędziel) i młodym aktorze Janie (Grzegorz Mielczarek), którzy tkwią w garderobie i gadają, aby się nie rozsypać, a tu nagle - ciach! Ciemność, a po chwili, na ekranie - wahliwa twarz Dziędziela w okopach. Czymże innym, że rozszerzę problem, czymże innym, jeśli nie antraktami, były następne cztery ciachnięcia i tyleż projekcji filmowych? Częściami "Życia w teatrze"?

W drugim filmie pierwsze skrzypce gra Mielczarek. Tytuł? Tutaj, jak i w przypadku "Szeregowca Mariana", pewności nie mam, bo Kuźmiński tytułów nie pokazuje, ale z akcji wynika, że była to "Grzywka Grzesia" - komedia bulwarowa, chichot Mielczarka plus gustowna grzywka noszonej przezeń treski. Trzeci film - godny Passoliniego dramat dwóch ciał "Jak mnie przytulisz, to i ja cię przytulę". Prawie goły Mielczarek przytula pierś do pleców prawie gołego Dziędziela, który najwyraźniej wciąż nie wie, czy tak, czy nie... A pościel czerwona... Film czwarty to żart z "Nemocnicy na kraje mesta", czyli "Nemocnica na kraje sensa". Nasi aktorzy jako chirurdzy zlani litrami czerwonej farby i papieros gaszony w jelitach operowanego. Wreszcie dzieło piąte - Mielczarek z mieczem na pustej scenie. Pewnie "Mord przy placu św. Ducha", bo sztuka Mameta grana jest na Scenie Miniatura, przy placu św. Ducha właśnie.

Jakim cudem pięć tych filmów może być częścią "Życia w teatrze", skoro estetycznie mają one ze sztuką Mameta wspólnego tyle, co Roman Pawłowski ze mną? A jeśli jednak, to czemu Kuźmiński spoiwo łączące ekran ze sceną ukrył tak totalnie, że ni cholery pojąć nie idzie, o co w tym bałaganie, w tym cyrku pomieszanych gatunków chodzi? Inaczej spytam. Jeśli tu, na dole, na scenie, w bez mała każdej minucie widać i słychać, jak przejmującą psychodramę Dziędziel i Mielczarek mogliby - a mogliby, i to bardzo! - uczynić z tej Mameta opowieści o szarych zakulisowych bólach dwóch małych wielkich ludzi, to czemu szansę tę pięć razy zarzyna się tępą piłą filmów, co są tutaj ni z gruchy, ni z pietruchy? I coś jeszcze. Czy w sztuce swej Mamet napisał te filmy? Napisał czy nie?

Jeśli ktoś będzie łaskaw mi na te pytania - zwłaszcza na zagwozdkę ostatnią - odpowiedzieć, rad będę. Na razie nie mam żadnych podstaw, by film uznać za żywotną część "Życia w teatrze", jakiegokolwiek życia w jakimkolwiek teatrze. Bo albo robimy film, albo robimy teatr. Ja wiem doskonale, że w ostatnich czasach miłościwie nam panującej wolności, artystom, zwłaszcza teatralnym, sporo się pokiełbasiło, ale też piszę, co piszę, by te kiełbasy kręte - wyprostować. Pisząc - proszę o odstawienie zabawek na swoje miejsce. Film ma być w kinie, helikopter na lotnisku, krowa na łące, teatr zaś - w teatrze. Jeśli do tych wstrząsających prawd nie powrócimy - nie tylko z Mameta zostaną tylko bigosy sensu.

Tak, epoka bigosu gotowa u nas zagościć na stałe, a wtedy - o ironio! - metoda Kuźmińskiego będzie jedyną, która ocali takiego, dajmy na to, Szekspira. Żeby nie zmienić go w bigos, trzeba będzie całe przedstawienie zamienić w wielki antrakt - i puścić widzom "Tron we krwi" Kurosawy! Czy tak? Czy aż tak żałosnego końca łakniesz, modny teatrze pomieszania wszystkiego ze wszystkim?... Jedźmy, nikt nie woła... To tylko szeregowiec Marian cicho się waha między preclami. Stawiam pół, że wybierze sól.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji