Zabawa "w dzieci z Bullerbyn"
"Bullerbyn. O tym, jak dzieci domowym sposobem zrobiły sobie las i co z niego wyrosło" w rez. Anny Smolar w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Anita Dmitruczuk w Gazecie Wyborczej - Opole.
Bullerbyn w Kochanowskim jest światem postekologicznym. A rzeczywistość z książek Lindgren jest tak odległa, że dzieci mogą się co najwyżej "w Bullerbyn bawić".
Dla części widzów "Dzieci z Bullerbyn" są pewnie kultową książką dzieciństwa, dla innych po prostu lekturą obowiązkową, czymś co się przeczytało, bo tak trzeba było, a potem zapomniało i tyle. Jedni i drudzy na pewno nie mogą się spodziewać, że idąc samemu, albo zabierając własne pociechy na przedstawienie w Kochanowskim zobaczą inscenizację książki Astrid Lindgren. Ale rozczarowani na pewno nie będą. Ani jedni ani drudzy.
Bo na scenie Kochanowskiego nie ma dzieci z Bullerbyn. Jest tylko zabawa "w dzieci z Bullerbyn". Dzięki temu w przedstawieniu jest wszystko, za co można kochać książkę Lindgren, a jednocześnie cała historia jest zupełnie świeża.
Bo oto dzieci z jakiegoś postekologicznego świata (w którym nie ma ani lasu, ani zwierząt, a oszczędzanie wody jest nie tylko koniecznością, a niemal prawnym obowiązkiem) zaczynają się bawić w postaci z książek Lindgren. Nic dziwnego. Za przyrodą tęsknią, o przyrodzie śnią, życzą jej sobie jako prezent urodzinowy i myślą o niej jak o planie na przyszłość. Przyroda przedziera się do ich świata w snach i nawet ich rodzice, czy nauczycielka (postaci trochę nie z tego świata) pojawiają się na scenie jako pół zwierzęta, pół ludzie.
Zabawa w wiejską sielankę Lindgren jest więc ideałem. Dzieciaki z odpadów, plastikowych butelek i foliowych toreb postanawiają w końcu zbudować sobie las (a autorzy przedstawienia budują go na scenie naprawdę - wielkie brawa za scenografię!). W końcu przez ten świat plastiku udającego przyrodę przedziera się prawdziwa roślina - rzecz, o którą jak o nic innego na świecie dzieci bawiące się w Bullerbyn postanawiają dbać.
Budowa lasu jest dla dzieci celem. To on łączy grupę i to on jest lekiem na nudę (tak, to dokuczliwe uczucie, o którym dorośli zwykle nie pamiętają, bo są "zajęci"). Przede wszystkim jednak budowa lasu jest sposobem w jakim dzieci wyrażają pewną pierwotną tęsknotę. Za naturą, która w książce Lindgren była oczywista. A w świecie dzieci, które bawią się Bullerbyn już nie jest.
Ten przewrotny pomysł udało się autorom przedstawienia ubrać w klimat jako żywo przypominający atmosferę anarchii i naiwności tak nierozłącznie związaną z oryginalnym Bullerbyn. Dzieciaki bawiące się od czasu do czasu także w dorosłych są krzywym zwierciadłem świata, w jakim żyją widzowie. Rozmowy między nimi dzieciom na widowni wydają się z kolei tak oczywiste, że próbują się w nie włączyć (Judyta Paradzińska, która jako Lisa zastanawiała się na scenie w co zagrać, z widowni usłyszała " w Call of Duty" a Jarosław Dziedzic, który jako Olle pytał jak się pisze futro, dowiedział się że przez "w").
Przesłanie ekologiczne całej tej opowieści jest dość oczywiste i momentami nawet nachalne, a w przedstawieniu pojawiają się co jakiś czas dłużyzny, z których można by spokojnie zrezygnować. Ale nie to jest w tym spektaklu najważniejsze. Autorzy spektaklu zapowiadali, że zrobili je również po to, by skłonić dorosłych, by odgrzebali w sobie dziecko. To trudne zadanie, ale...chyba im się udało. A do tego, jakaś wartość edukacyjna tego przedstawienia jest, więc na spektakl warto zabrać dzieci. Będą za to wdzięczne, bo przede wszystkim w teatrze też będą bawić się dobrze.