Wszystko ma swoją cenę
Któż lepiej od Edwarda Linde-Lubaszenki zagra lekarza? A policjanta? To rola dla Jerzego Grałka. O Jerzym Nowaku nie ma nawet co wspominać.
Tak doborowa obsada, poszerzona o znakomitą Agnieszkę Mandat, nie mogła zawieść. "Cena" Arthura Millera, przygotowana przez młodego reżysera Bartłomieja Wyszomirskiego w piwnicy przy ul. Sławkowskiej, jest przykładem dobrej, teatralnej roboty, której tak ostatnio brak na naszych scenach.
Do domu, zastawionego przez Urszulę Kenar meblami przykrytymi białym płótnem, przychodzi poczciwy policjant Wiktor. Rozgląda się z sentymentem, odżywają wspomnienia: dziecięcy koń na biegunach, szpada, którą kiedyś trenował szermierkę. Rodzącą się melancholię bohatera burzy wtargnięcie żony Estery. Już po jej chodzie możemy się zorientować, że jest ona kobietą, która wie, czego chce. A chce przede wszystkim pieniędzy.
Jego brat, znany lekarz, potrafił się dużo lepiej urządzić. Nie zwracając uwagi na rodzinne sentymenty, skończył studia. Teraz też przyjdzie, nie tylko po to, by podzielić się schedą po tacie, sam jest dobrze sytuowany, ale żeby spotkać się z Wiktorem i po raz kolejny zetrzeć się na słowa.
Konflikt łagodzi stary Żyd Gregory Solomon, "domorosły filozof, weteran floty brytyjskiej i czterech małżeństw", który, targując się o cenę mebli, uświadamia skłóconej rodzinie, co w życiu jest najważniejsze.
Najważniejsi w tym przedstawieniu są aktorzy, budujący z wyczuciem postacie, które w ich interpretacji nabierają człowieczeństwa. Bartłomiej Wyszomirski miał ułatwione zadanie. Musiał jedynie ogarnąć całość, wycofując się w cień gwiazdorskiej obsady. No, ale to jest cena, jaką zapłacił za pracę z profesjonalnymi "wyjadaczami sceny".