Artykuły

Dionizos nadchodzi

Cztery lata temu Krzysztof Warlikowski w Teatrze Dramatycznym w Warszawie wystawił {#re#6682} "Elektrę" {/#} Sofoklesa, poprzedzoną prologiem z "Orestei" Ajschylosa, lecz nawiązującą do ówczesnych wojen na Bałkanach. Po stworzeniu szeregu inscenizacji dramatów Shakespeare'a w teatrach niemieckich i polskich Warlikowski ponownie sięgnął po grecką tragedię, reżyserując w warszawskich Rozmaitościach "Bachantki" {#au#203}Eurypidesa{/#}.

Spektakl rozgrywa się we współczesnej, postindustrialnej scenerii. Podłoga i boczne ściany obite są blachą. Nad sceną wznosi się metalowy pomost, do którego prowadzą schody. W głębi widać szarą ścianę z żeliwnym zlewem. Z lewej strony znajduje się klatka schodowa zalana wodą, a pośrodku zagłębienie wypełnione piaskiem. Po bokach sceny na krzesłach siedzą widzowie. Teby z tragedii Eurypidesa przypominają więc dzisiejszą cywilizację, opartą na racjonalizmie, ale zafascynowaną pogańskimi kultami i orgiastycznymi misteriami, poszukującą zatracenia w zbiorowym transie i szamańskich rytuałach. Dlatego obrzędy dionizyjskie w przedstawieniu Warlikowskiego mają charakter synkretyczny. Trzy menady tworzące Chór (Stanisława Celińska, Maria Maj, Magdalena Kuta) wkraczają na scenę z figurką rozszarpanego boga, którego ciało z powrotem się zrosło. Ustawiają ją na ołtarzu pod kloszem wśród świetlówek. Później, przed rytualnym powtórzeniem ofiary boga-człowieka, owijają rzeźbę białym całunem. Menady pod czarnymi futrami mają barwne sukienki. Jedna z nich we włosy wpięła plastikową różyczkę. Swe twarze pomazały szminką. W rękach trzymają modlitewniki. Są stare, lecz podekscytowane oczekiwaniem na oblubieńca, zdziecinniałe lub obłąkane. Przez większą część spektaklu siedzą na krzesłach wśród widzów. Na pojawienie się Dionizosa reagują radosnymi okrzykami. Puszczają w jego stronę migotliwe światełka przy pomocy lusterek. Potem moczą nogi w wodzie i myją się niczym pobożne pątniczki. Przypominają latynoskie katoliczki potajemnie praktykujące animistyczne obrzędy.

Dwaj starcy, Tejrezjasz (Lech Łotocki) z czarną opaską na oczach i Kadmos (Aleksander Bednarz), pod wpływem szerzącego się w mieście kultu, przeobrażają się w hinduskich joginów. Rozbierają się, pozostając tylko w białych szortach, nakładają sznury korali, rozmazują na twarzach i torsach czarną szminkę, mamrocząc słowa modlitw na wschodnim dywanie stają na głowach. Z kolei podniecony erotycznie misteriami młody Posłaniec (Piotr Nowak), z arabską chustą wokół szyi, wygląda jak uczestnik subkultury szukającej inspiracji w kręgu Orientu.

Na przekór tekstowi i tradycji teatralnej Dionizos (Andrzej Chyra) nie jest przesadnie piękny czy andrygoniczny. Na początku spektaklu, w półmroku, odwrócony plecami do widzów, niskim i chrapliwym głosem, z trudem dobywającym się z gardła, zawile tłumaczy powody swego przybycia. Objawia się raczej jako bestia czy monstrum. Ubrany jest zresztą jak Kaliban w stuttgarckiej "Burzy" Warlikowskiego, w białe trykotowe spodnie i podkoszulek. Jego szyję zdobią jednak perłowe koraliki. Włosy ma rozczochrane, a w pewnym momencie zwilża je wodą, kręcąc palcami loki. Posuwa się wolno, miękkimi i leniwymi ruchami, jakby nieco odurzony. Na pytania odpowiada zdawkowo, na ogół milczy albo uśmiecha się tajemniczo. Jego przeciwnik Penteusz (Jacek Poniedziałek) jest trzeźwy, twardy i gwałtowny. Zamiast królewskiego płaszcza nosi czerwoną, puchową kurtkę. Głowę ma ogoloną. Zachowuje się arogancko. Przesłuchując przybysza, przygotowuje sobie i zjada kanapkę niczym policjant. Przeżywa załamanie po uwolnieniu się Dionizosa. Wpada na scenę wzburzony i skacze do wody w ubraniu, aby ochłonąć. Jego zapasy z bóstwem nabierają podtekstu seksualnego. Coraz bardziej bezsilny Penteusz przywdziewa hełm. Bierze do ręki miecz i wielokrotnie uderza nim w metalowy blat stołu.

Wreszcie nieoczekiwanie ulega pokusie poznania misteriów, dopuszczając do głosu tłumione pragnienia. Dochodzi wówczas do odwrócenia ról. Gdy Penteusz pojawia się w długiej kobiecej sukni, jest delikatny, rozedrgany i niepewny. Natomiast Dionizos nakłada jego czerwoną kurtkę, gdyż zdobył władzę. Postępuje okrutnie z pokonanym antagonistą. Wlecze go po ziemi jak zwierzę na rzeź. Z offu dobiegają odgłosy podekscytowanego walką tłumu kibiców.

Struchlałe menady wysłuchują relacji drugiego Posłańca o kaźni Penteusza. Ale po chwili na scenę wkracza jego matka Agawe (Małgorzata ) ogarnięta dionizyjskim szałem. Włosy ma zaplecione w drobne warkoczyki jak Murzynka. Jej biała suknia jest pokrwawiona. Zamiast tyrsu dźwiga potężny pień sosny, na której Dionizos umieścił Penteusza. Swą zdobycz, czyli głowę syna zawiniętą w płótno, przywiązała do brzucha na wysokości łona. Wyjmuje ją i umocowuje na drągu. Potrząsa ekstatycznie pniakiem, ciężko dyszy z rozkoszy i z wysiłku. Wreszcie zmęczona kładzie się na stole, umieszczonym pośrodku proscenium, trzymając drąg pomiędzy udami. Na stole prosektoryjnym odbywają się po zgładzeniu Penteusza przez własną matkę jego powtórne narodziny. Ciągle pozostająca w transie i niczego nieświadoma Agawe składa głowę syna na metalowym blacie. Oprzytomnienie następuje dopiero, gdy Kadmos wysypuje na stół przyniesione w dwóch ocynkowanych wiadrach szczątki Penteusza. Są to okrwawione wnętrzności wprost z rzeźni. Słychać szczekanie wściekłych psów. Na końcu spektaklu jest tylko oszalała z rozpaczy Agawe i zdruzgotany Kadmos. Warlikowski zrezygnował bowiem z ostatniej sceny dramatu: pojawienia się tryumfującego Dionizosa i wygnania przez niego władców Teb.

W "Bachantkach", jak w nieomal wszystkich przedstawieniach Warlikowskiego, pojawiają się motywy przemocy, rozchwiania tożsamości seksualnej, poszukiwania transu. Ale wystawiając tragedię Eurypidesa reżyser nie dokonał dekonstrukcji tekstu. Stworzył spektakl właściwie ascetyczny, lecz o wstrząsającej sile. Zmierzył się bowiem bezpośrednio nie tylko z dziełem Eurypidesa, ale też z mitem dionizyjskim odgrywającym w kulturze modernistycznej istotną rolę za sprawą Friedricha Nietzschego. Zgodnie z sugestią Jana {#os#23391}Kotta ze "Zjadania bogów", Warlikowski dyskretnie zaznaczył podobieństwo między kultem Dionizosa i Jezusa (trzy menady jako odpowiedniki Marii będących świadkami Zmartwychwstania; figura boga-człowieka zawijana w biały całun), aby tym mocniej wydobyć przeciwstawny charakter obu religii. Nie zapomina, że próby zastąpienia chrześcijaństwa dionizyjskim szałem spowodowały w dwudziestym wieku, jak pisał Czesław {#au#772}Miłosz{/#} w "Kronikach", orgię kłutego, rozcinanego i rozdzieranego ciała. Dlatego Dionizos w przedstawieniu Warlikowskiego odbiega od wyobrażeń nowoczesnych estetów, obiecuje rozkosz i zatracenie, ale uwalnia atawistyczne i ciemne siły, okrucieństwo i pęd do samozniszczenia. Natomiast w epilogu spektaklu, tak jak chciał Kott, rytuał stał się rzeźnią.

"Bachantki" w Rozmaitościach cechują się nie tylko precyzyjną interpretacją i współczesnym kształtem scenicznym, będącym jak zwykle wspólnym dziełem Warlikowskiego, Małgorzaty Szczęśniak i Pawła Mykietyna, lecz również skupionym i ekspresyjnym aktorstwem. W spektaklu dominują dwaj protagoniści, Dionizos Chyry i Penteusz Poniedziałka, całkowicie odmienni i stopniowo upodabniający się do siebie. Ale w zakończeniu wręcz porażająca jest Hajewska-Krzysztofik jako pogrążona w transie i popadająca w obłęd Agawe. Wzbudza zarazem litość i trwogę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji