Artykuły

Cena "Ceny"

Po raz trzeci w ciągu ostatnich sześciu lat możemy obejrzeć sztukę A. Millera "Cena" na krakowskich stenach. Ale tylko pierwsza inscenizacja tego dramatu w kwietniu 1970 r. pochodziła z repertuaru teatralnego w Krakowie.

Spektakl przygotował wówczas Teatr Stary (reż. P. Paradowski, scenografia W. Krakowski). Dwie następne realizacje sceniczne zaprezentowali gościnnie: w listopadzie 1970 Słowacki Teatr Narodowy z Bratysławy - oraz, niemal dokładnie w sześć lat później, Teatr Ziemi Krakowskiej im. L. Solskiego z Tarnowa. Artyści bratysławscy wystąpili w Teatrze im. J. Słowackiego, tarnowscy goście zaś na scenie Teatru Kameralnego.

Wprawdzie okres sześcioletni nie sprzyja bezpośrednim konfrontacjom wrażeń, ale piszącemu te słowa - jako świadkowi owych trzech jakże różnych spotkań z wykonawcami oraz reżyserskimi ujęciami jednego przecież dzieła dramatycznego - muszą narzucać się porównania. Mimo że z jednej strony - są to wrażenia przymglone odległością czasową - choć z drugiej strony, wzbogacone jeszcze warszawskim (a także ogólnopolskim, poprzez Teatr TV) popisem aktorstwa Jana Świderskiego w roli Solomona. Roli komentującej właściwie wszystko, co dzieje się w sztuce i wynika z "Ceny".

Można by zaryzykować stwierdzenie - acz ryzyko raczej tu niewielkie - że każda próba pomniejszenia roli Solomona, czyli kupca-filozofa trudniącego się zakupem i sprzedażą starych mebli, zmniejsza automatycznie wagę dramaturgii utworu Millera. Przydarzyło się to teatrowi z Bratysławy, pomimo bardzo wyrównanego i na wysokim poziomie utrzymanego warsztatu aktorskiego wszystkich wykonawców. Natomiast zarówno krakowskie przedstawienie "Ceny", jak i warszawskie spektakle (teatralny oraz telewizyjny) znalazły świetne oparcie artystyczne w różnych interpretacjach ról Salomona (Jerzy Nowak - Jan Świderski). Jednak celem uniknięcia nieporozumień należy dodać, że - zgodnie z powiedzonkiem, iż nawet i Solomon z próżnego nie naleje - pełne wartości przedstawienia można uzyskać tylko przy "mocnej" obsadzie aktorskiej całego dramatu. Myślę, że tych atutów artystycznych nie poskąpiono nam w premierach - i krakowskiej, i stołecznej. A także bratysławskiej.

NA TYM TLE wizyta teatru tarnowskiego rysuje się znacznie mniej korzystnie. Rzecz jasna, nie idzie tu o mechaniczne porównania. Po pierwsze, jaki teatr może sobie pozwolić na rywalizację ze specjalnie dobraną i wybraną obsadą aktorską centralnej sceny TV, czyli z "reprezentacją ekstraklasy" wykonawców? Po drugie - nawet, jeśli teatr opiera się tylko na dobrej, średniej krajowej kadrze artystów - przewaga większych ośrodków kulturalnych uwydatnia się już w liczniejszym po prostu zespole. Nie wspominając o doświadczeniu scenicznym, które zdobywa się przez lata, czy choćby na skutek częstszych kontaktów z najwybitniejszymi inscenizatorami. Ale istnieje jeszcze coś, co w skromniejszych placówkach teatralnych przynosi czasem zaskakujące rezultaty: młodość zespołu, talenty "nieograne" więc żywiołowe i pełne ambicji wykazania swych możliwości. To wszystko, poparte zespołowym działaniem - jeśli znajdzie swego przewodnika-reżysera oraz repertuar odpowiednio przesycony niepokojem intelektualnym, ideowym potrafi nie tylko wyrównać konkurencję artystyczną z teoretycznie "możniejszymi", lecz także zwyciężać świeżością wyobraźni - rutynę oraz ugłaskane tradycje najlepszych, a tylko poprawnych nieraz w swoim rzemiośle, placówek scenicznych.

Toteż niebłahą sprawą staje się tu repertuar. Pamiętajmy, że teatrzyki amatorskie lubią grać wszystko. Wszystkiego nie musi przecież grać teatr mniejszy, choć zawodowy. Powinien za to szukać takich sztuk, które mógłby wystawić (gdy są zbyt znane) inaczej, niż teatry czołowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji