Artykuły

Cena

Jaki jest ten utworek? Bardzo dobrze napisany, bardzo przemyślnie skomponowany i obdarzony wszystkimi tymi cechami, które znajdziemy u takich ludzi pióra jak Agata Christie czy Georges Simenon. Takie litwory pisze się wtedy, gdy się jest dobrym fachowcem od pisania. Artur Miller jest - poza tym, że bywał i artystą i ideologiem - doskonałym fachowcem od pisania. Dlatego jego postacie, kwestie tych postaci i cała atmosfera sztuki zostały narysowane jednym pociągnięciem słowa. Po mistrzowsku. Precyzyjnie i... niepotrzebnie. Właśnie; sztuka ta nie jest niczym innym, jak tylko zastosowaniem poetyki i atmosfery amerykańskiego realizmu podbudowanego psychoanalizą z jednej strony a behavioryzmem z drugiej do potrzeb i wymiarów teatru mieszczańskiego. Ten groźny Miller wydaje się tutaj owcą w wilczej skórze. Niby to groźnie puszy swoich bohaterów, niby to wali na odlew, ale nikt nie pada, nikt nie jest ranny i wszystko okazuje się zręcznym nabieraniem sentymentalnych widzów, którzy właśnie w takie udawanie prawdy życiowej wierzą o wiele bardziej niż w tak zwane prawdziwe życie.

Sztuka nadaje się więc do tego, żeby uważać ją za przebój teatralny. Jeden narzeka, inny ponarzeka, a jeszcze inni pójdą na to jak woda i wyjdą jak zmyci lecz zadowoleni. Wydawać im się będzie, że coś przeżyli, a tymczasem satysfakcja ich równa będzie tej, jaką odczuwamy, gdy uda nam się wrócić do własnego mieszkania z zimnego korytarza, gdzie podsłuchiwaliśmy awanturę małżeńską pod drzwiami sąsiadów.

Ale właśnie dlatego sztuka zwróci się teatrowi, będzie się podobać i wszystkich zadowoli, poza krytyką, co oczywiście wynika z tego, że mamy kochaną publiczność, doskonały teatr i najbardziej podłą pod słońcem krytykę, która niszczy teatr i obraża publiczność.

Zamiast jednak popadać w dygresję, powiedzmy o co chodzi w tej sztuce. Oto mamy przed sobą puste mieszkanie. Pełno w nim starych zabytkowych mebli. W mieszkaniu jest policjant. Potem wchodzi jego żona, młoda i piękna, choć zgorzkniała. Zresztą policjant też jest zgorzkniały. Ma po temu powody, bo jest to syn byłego milionera, który splajtował podczas wielkiego kryzysu w 30 roku. Syn do policji poszedł za chlebem. Ten policjant ma brata - lekarza (zawód - jak się dowiadujemy - b. opłacalny w USA). Zazdrości on bratu pozycji społecznej i uważa, że się nim pogardza (typowy kompleks policjantów w USA). Wszystko to, oraz parę innych niemiłych rzeczy na temat ojca zostaje opowiedziane widzom podczas wielkiej awantury rodzinnej. Wywołało ją pojawienie się handlarza używanymi meblami, Żyda prawie stuletniego, który jest gwoździem tej sztuki. Ten matuzalem i Ahaswer jest bardzo mądrym człowiekiem. Wyraża on opinie autora - A. Millera na temat konfliktu jego bohaterów. Poza tym opowiada swoje życie.

To właśnie jest ta "cudowna" rola, naprawdę bardzo barwna i wirtuozowska. Ale niestety, Pan Wasiuczyński zamiast być Żydem na scenie - udawał Żyda i to w sposób na tyle nieudolny, że nawet nieśmieszny. Jego żydłaczenie przeszkadzało mu w wypowiadaniu kwestii, które z trudnością przebijały się przez sztuczny kaszel, sztuczny akcent zdaniowy i wszystko to, co doświadczony aktor może na scenie pokazać, aby się spodobać. Pani Kijowska grała podupadłą damę amerykańską po czterdziestce. A ponieważ jest osobą z natury młodą i mało doświadczoną chyba, jeśli idzie o przeżycia zapijaczonych żon amerykańskich policjantów po czterdziestce - więc zaiste poruszała się w tej roli jak we śnie, to znaczy sama nie wiedziała, co czyni. Tyle, że jako kobieta przystojna, sprawiała miły widok dla oka. Najuczciwiej, bez nadmiarowości w środkach i bez zbytniej dezorientacji zagrał policjanta pan Pyjor. Natomiast jego brat , lekarz w wykonaniu pana Wojciecha Łodyńskiego mienił się wszystkimi barwami to znaczy, zamiast grać, robił wszystko, żeby się spodobać na widowni. Nieładnie, nieładnie. Poza tym sztuka objawia wiele niedostatków reżyserskich. Scena bywa pusta, artyści nagminnie kotłują się poza kulisami, łażą po scenie nie wiedzieć po co i w całkowitej nieświadomości efektu, jaki to ma dać. Grają na żywioł i zarazem bardzo konwencjonalnie "po staroświecku".

Na koniec krótka uwaga ogólna. Przed dziesięciu laty teatr był formalistyczny i umowny. Od paru lat stał się hiperrealistyczny, to znaczy taki, że elementy realizmu potęguje i odrealnia. Jest więc w nowoczesnym teatrze miejsce dla realizmu i naturalizmu ale widzianych poetycko, syntetycznie, symbolicznie i metafizycznie. Natomiast realizm "jako taki", jak w tej sztuce, odbiera serce do życia. Naprawdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji