Artykuły

Czarownice i inni

"CZAROWNICE z Salem" pokazano w Szczecinie po raz drugi. Po raz pierwszy, w roku 1984, wystawił je Teatr Współczesny. Warto o tym pamiętać głównie dlatego, że parę kochanków - Proctora i Abigail - grali wówczas aktorzy obsadzeni dosyć zaskakująco: Tadeusz Zapaśnik i Danuta Stenka (dodajmy: sprzed jej wielkiej aktorskiej przemiany). Nie udały się tamte "Czarownice", chciano je na siłę uwspółcześnić - w efekcie pogubiły się sensy dramatu.

Owszem, Miller pisał go jako komentarz do panujących wówczas w USA czystek antykomunistycznych. Ale aktualność tej - opartej o autentyczne wydarzenia - opowieści o polowaniu na czarownice bierze się przecież nie z nakładanego na nią ciasnego kostiumu współczesności, a z oddania klimatu epoki tamtych wydarzeń. Bo sztukę o zbiorowej histerii, która ogarnęła i doprowadziła na skraj przepaści społeczność miasteczka sprzed wieków, możemy odbierać jako uniwersalną, bliską nam, właśnie dzięki osadzeniu jej w konkretnej przestrzeni historycznej. Bunsch, reżyser "Czarownic..." w Polskim, nie wpadł w pułapkę powierzchownego uwspółcześniania. Już na wstępie - w nieco filmowym stylu - wyświetlił nad sceną datę i miejsce akcji: Salem 1692. Nadal całości tonację bliską historycznym realiom, choć zachował tu umiar. Scenografia też jest oszczędna, prosta, kostiumy skupiają się na symbolice, nie na detalach.

Kształt plastyczny spektaklu zaliczyłbym w ogóle do jego atutów. Pas drewnianej podłogi na pierwszym planie to scena główna, w którą - przy niewielkiej modyfikacji ustawienia kilku domowych sprzętów - wpisano kolejne odsłony dramatu. Ostre światło tej niemal pustej przestrzeni czyni z niej arenę. Tu się walczy o życie, a potem już tylko (aż) o godność. Dwa prostokąty po bokach to drzwi, lecz i mansjony, ramy: pojawiają się w nich - dobyte na tę chwilę z mroku, zatrzymane w kadrze - postaci. Drugi plan to ów mrok za domem, las, oddany przez nawis suchych gałęzi... Tak przecięta na pół scena staje się węższa, ale zyskuje wymiar symbolu. Bo opozycja światła i mroku gra ważną rolę w tym przedstawieniu. Gdy Proctor (Maciej Tomaszewski) wybierze śmierć zamiast życia opłaconego kłamstwem, stanie w białej koszuli - wobec czarnej głębi. Ale w jej tle otworzą się wtedy białe wysokie prostokąty. Znak nadziei? Pociechy? Zwycięstwa?

Nie wszystko się udaje w tym zamyśle. Np. fragment sądowego procesu rozegrano na drugim planie, wśród gałęzi, a więc jakby... w lesie... To jednak tylko niedopracowany szczegół. Gorzej, że twórców spektaklu urzekł - nadany mu chyba dla ozdoby - klimat "czarnej mszy", inkwizytorsko-mnisi, bliższy gotyckiego horroru niż dramatu postaw. Wiem, ta ponura procesja, która - pod chorągwiami wiary (raczej szatana) i w śpiewach gregoriańsko pobrzmiewających chórów - przesuwa się raz po raz w tle, jest efektowna. Mrozi krew, urzeka oko i cieszy ucho, ale... Jasnej wymowie przesłania, że nie da się wygrać ani spokoju, ani miłości, jeśli wygrana wynika z kłamstwa i zdrady - także: zdrady samego siebie - przydano tym fałszywy ozdobnik. Bo "Czarownice..." nie mówią o tajemniczych Złych Mocach dybiących na nas na zewnątrz, ale o tym, że Zło jest w nas. I dobro też. I że zawsze możemy trafić na taki czas, iż trzeba będzie z tego sobie - i innym - zdać sprawę.

Na szczęście w innych kwestiach Bunsch pilnuje teatralnego porządku. Poszczególne sceny konstruuje sprawnie, z dbałością o relacje między postaciami, umiejętnie też wzmaga napięcie.

W szczecińskim spektaklu mocno akcentowany jest wątek erotyczny; dramat rodzi ślepa pożądaniem przygoda dojrzałego mężczyzny i pragnącej go dziewczyny. Ten motyw gubi się jednak w całości wydarzeń; w efekcie nie wiemy, czy Abigail (Katarzyna Sadowska) to tylko rozpustna dziewka, czy kobieta kochająca gorąco a nieszczęśliwie. Rola Proctora - grana (gościnnie) przez Tomaszewskiego - jest pełniejsza; udało się tu znaleźć głębszy wymiar dla prywatnych grzechów i publicznych obrachunków.

Spektakl ma liczną obsadę, wiele ról warto by poddać krytycznej analizie - na którą brak miejsca - bo szkoda kilku niewykorzystanych szans, a wszystkie role składają się na obraz "naszego" Salem. Chciałbym natomiast wyrazić uznanie dla Marii Bakki, która w małej roli starej Rebeki - tej, co nie ugięła się ani na chwilę przed mocą kłamstwa - tworzy prostą w wyrazie, lecz wzruszającą kreację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji