Artykuły

Sztuka aktualna nie tylko w dawnym ZSRR

"Do dna" w reż. Andre Hübnera-Ochodlo w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Pisze Tadeusz Piersiak w Gazecie Wyborczej - Częstochowa.

Publiczność Teatru im. Mickiewicza nie różni się od tej wakacyjnej z Sopotu. Równie ciepło przyjęła sobotnią premierę spektaklu "Na dnie".

Bazą spektaklu są dwie jednoaktówki Ludmiły Pietruszewskiej sprzed dwóch dekad. W połowie lat 90. była bardzo często grywana w rosyjskich teatrach. Dziennikarka, autorka prozy i dramaturg, pisała o rzeczywistości znanej doskonale z autopsji: nadmiernie zasiedlonych moskiewskich czynszówkach dzielonych przez lokatorów przepierzeniami i zasłonkami dla uzyskania minimum intymności. Uogólnioną wizję tego świata zbudował Andre Ochodlo scenografią do swojego spektaklu. Komórki do wynajęcia nie są jednak z dykty i pluszu, ale zamieniają się w boksy z siatki. Tam "grające" przestrzenie można wydobywać za pomocą światła. Budują klimat ścieśnienia, ograniczenia, prowizoryczności.

W tej życiowej prowizorce i ludzie są podzieleni, degradują się moralnie. Za tym idzie rosyjska choroba - alkoholizm. "Cinzano" i "Imieniny Smirnowej" to dwa osobne wyjątki z tej rzeczywistości. Pietruszewska lubi jednak, żeby grać je razem - jednoaktówki dzieją się w kręgu tych samych osób, które nawet nieobecne w każdej, w obu są wspominane.

Pierwsza należy do mężczyzn, trzech kumpli. Z ich rozmów dowiadujemy się, że nie należą do społecznego marginesu, choć najmocniej łączy ich zamiłowanie do trunków i na to hobby idą ich wszystkie pieniądze. Walia (Waldemar Cudzik) to taki bon vivant na miarę swojej rzeczywistości, który ślizga się po powierzchni życia. Kostia (Piotr Machalica) zapija swoje problemy z żoną. Pasza (Adam Hutyra), już rozwiedziony, ma wyrzuty sumienia w związku z opieką nad chorą na białaczkę matką. Z "wysychaniem" przez nich kolejnych butelek Cinzano dowiadujemy się, że zwierzenia Paszy to forma wypierania, bo jego matka nie żyje, a na bankiet idą właśnie pieniądze na jej pogrzeb. "Cinzano - ale i w mniejszym stopniu "Urodziny Smirnowej - jest jak dzień alkoholika. Zaczyna się od euforii i śmiechu przy pierwszym kieliszku, a kończy absolutną depresją.

W drugiej części spektaklu piją kobiety. Najpierw mizdrzą się przed sobą, kokietują, próbują sobie imponować koronkami i kamykami. Upijają się Cinzano jak blondynki z kawału, a kiedy budzą się z bólem głowy, odsłaniają ból życia. Żywotna, wręcz rubaszna Smirnowa (Iwona Chołuj) dręczy się skrobanką sprzed lat. Doktoryzująca się Szostakowa (Agata Hutyra) żyje w piekle wyznaczonym opieką nad dziećmi, ale i swoimi rodzicami, z którymi musi mieszkać. Do tego nie kocha męża, którego wybrała "zamiast...", a ten zdradza ją. Kochanką (już byłą) Kostii jest Drużynina (Teresa Dzielska), zostawiona z nieślubnym dzieckiem. Zwornikiem obu jednoaktówek obok ludzi i alkoholu jest też mieszkanie (lub raczej jego brak), przyczyna wielu z tych indywidualnych dramatów.

Teksty Pietruszewskiej w połowie lat 90. Ochodlo pokazał Agnieszce Osieckiej. Uznała je za znakomity obraz tego, jak ustrój produkował kalekich wewnętrznie ludzi. Napisała songi wykorzystane w spektaklu pokazanym w Sopocie w 1997 r. Dziś dyrektor Teatru Atelier zrealizował "Na dnie" na nowo, z częstochowskimi aktorami. Widać uznał, że to, co powiedziane zostało dwadzieścia lat temu, nie straciło na aktualności. Musi też przekładać się dobrze z historycznej rosyjskiej rzeczywistości na Polskę dzisiaj. Trudno nie przyznać mu racji. Dwie dekady po przemianach wokół nas jest moc takich życiorysów, jak bohaterów sztuki. Elity mówią o nich: nieprzystosowani... Choć może w coraz mniejszym stopniu to inteligencja jest na granicy godnej egzystencji.

Nie widzieliśmy w Częstochowie realizacji Ochodlo sprzed 14 lat. Trudno więc mówić, na ile poprzestawiał akcenty. Dość, że "Do dna" dzisiaj jest wciąż boleśnie prawdziwe. Że reżyser postanowił zrobić ten komediodramat z częstochowskimi aktorami, nie dziwi po obejrzeniu przedstawienia. To bardzo wyrównana stawka, choć, jak to w teatrze bywa, jedni dostali lepszy inni ciut gorszy materiał do grania. A songi Osieckiej i Przemysława Gintrowskiego w wykonaniu Adama Hutyry i Machalicy, brzmią naprawdę dobrze.

Po premierze "Do dna" w Sopocie dochodziły do Częstochowy głosy o bardzo dobrym przyjęciu przez tamtą publiczność. Premiera częstochowska była równie udana. Bo spektakl Adre Hubnera-Ochodlo to może nie rewolucyjny, ale rzetelny kawał teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji