Artykuły

Carmina Milleri

"Czarownice z Salem", jaka sztuka wymagająca pokaźnej obsady, nie miała w Polsce wielu inscenizacji. Przez teatr kaliski wystawiana jest po raz pierwszy. Została napisana przez Arthura Millera w 1953 r. i w oryginale nosi tytuł "The Crucible", co znaczy "tygiel". W kraju jest znana także jako "Proces w Salem", ale tytuł głośnej ekranizacji dramatu przyjął się i utrwalił.

Inscenizacji "Czarownic" dla potrzeb kaliskiego teatru podjął się Jacek Bunsch, korzystając z przekładu Wacławy Komarnickiej i Krystyny Tarnowskiej. Reżyser pozyskał cennych sojuszników w osobie scenografa Jadwigi Mydlarskiej i muzyki nie żyjącego od lat dziesięciu Carla Orffa. Surrealistyczne kukły Mydlarskiej, spowinowacone formalnie z rysunkami Franciszka Starowieyskiego, z gruba ciosane rekwizyty, czerń tła kostiumów wszystko to tworzy atmosferę niesamowitości, którą potęguje gra świateł prowadzonych po części zza kulis, niczym w chińskim teatrze cieni. Muzyka pełniąca w przedstawieniu funkcję dopełnienia, pauzy i kontrapunktu została dobrana z ogromnym wyczuciem. Orff zawsze dążył do maksymalnego uproszczenia harmoniki, co niechętna mu krytyka nazywała "prymitywizmem formalnym". Pulsacja rytmiczna wspomagąjąca metrum poetyckie "Carmina Catulli" czyli "Wieszczby Katullusa", kantata oparta o tekst poematu rzymskiego liryka z VI w. pne.) i rozwinięta melika tworzą efekt, przy którym po plecach przebiegają ciarki.

Tyle o budowaniu nastroju. Inną kwestią jest wydobycie przesłania dramatu i uczynienie to w sposób przekonywający. W "Czarownicach" Miller zajął się problemem wolności w warunkach panoszącej się nietolerancji. Akcja sztuki dzieje się w roku 1692, w okresie osławionych procesów czarownic w stanie Massachusetts, ale jest czytelnym nawiązaniem do wyczynów Podkomisji senatora Josepha McCarthy'ego. Millerowi zresztą wytoczono proces o sympatie komunistyczne, ale nastąpiło to w roku 1957, kiedy impet maccarthyzmu opadł. Niewolenie umysłów i deptanie ludzkiej godności jest jednak stare jak świat i jak on trwałe, dlatego "Czarownicom" pisana jest nieprzemijająca aktualność.

Nie oznacza to wszakże, że tematem nie można zanudzić. Rozwleczenie akcji, niedbałość w budowaniu postaci, byłyby dla widza trudne do zniesienia, jak niedzielne kazania. Tych niebezpieczeństw udało się uniknąć; nie ma mielizn ani omyłek w obsadzie spektaklu. Powierzenie heroicznej, pierwszoplanowej roli Lechowi Wierzbowskiemu, aktorowi obdarzonemu mocnym, męskim głosem, narzucało się prawdopodobnie samo, podobnie jak ustawienie na przeciwległym biegunie aktora, którego warunki fizyczne podkreślały bezbarwność i miękkość charakteru (Wojciech Oleksiewicz w roli pastora Hale).

Inne decyzje obsadowe były może mniej oczywiste, ale w większości szczęśliwe. Bardzo dobrze wypadły Irena Rybicka w roli Elizabeth i Karolina Jóźwiak grająca Abigail. W zasadzie wszystkie panie udźwignęły ciężar przypisanych im ról, z panami było odrobinę gorzej. Chyba nazbyt grubą kreską nakreślił postać pastora Tomasz Karasiński. Przydałoby się wydobycie półtonów, aby do widzów dotarło, że Paris to nie zwyczajny łajdak, ale człowiek targany sprzecznościami.

Przedobrzył w moim odczuciu Wiesław Wołoszyński, sięgając po środki ekspresji rodem z XIX-wiecznego teatru. Mam prawo przypuszczać jednak, że te drobne niedostatki znikną w trakcie następnych przedstawień, a kaliska inscenizacja sztuki A. Millera zapisze się w pamięci widzów tak, jak na to zasługuje i jako dokonanie ważkie, ambitne i ze wszech miar udane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji