Artykuły

DWIE PREMIERY

Dwie premiery zaprezentowane przez warszawski Teatr TV w ostatnim okresie zasługuję niewątpliwie na uwagę. Obie (do czego jeszcze powrócę) uzyskały znakomitą obsadę aktorską. Mam na myśli "Śmierć komiwojażera" Arthura Millera i "Martwą królową" Henry de Montherlant'a.

"Śmierć komiwojażera" należy do wczesnego okresu twórczości tego wybitnego dramaturga amerykańskiego. Grana była na wielu deskach scenicznych całego świata, w tym również i w naszych teatrach. Miller podejmuje w swojej sztuce efektowną - chociaż nie nową - tematykę. Najogólniej można by ją nazwać: podsumowaniem życia. Stary komiwojażer przerywa jedną ze swoich podróży. Jest już zmęczonym, schorowanym człowiekiem. Zaplątuje się coraz głębiej w matnię: pod znakiem zapytania stoi jego egzystencja, zarobki nie wystarczają już na życie. Czy dobrze wiec pokierował tym swoim życiem? Czy nie powinien był ułożyć go inaczej? Czy wreszcie, jego śmierć nie przyniesie więcej pożytku rodzinie, niż dalsza wegetacja?

Rozważania Millera nie mają charakteru abstrakcyjnego. Nie są to nawet rozważania typu psychologicznego. Mają one podtekst społeczny. Odpowiadają wyraźnie na pytanie: jakie to czynniki doprowadziły starego komiwojażera do sytuacji bez wyjścia. Jaka to siła zniszczyła człowieka, zwykłego przeciętnego człowieka, który przez całe swoje życie uczciwie pracował. Sztuka Millera posiada również wybitne zalety sceniczne. Zwarta akcja, potoczyste dialogi, duży ładunek emocjonalnego napięcia, przy jednoczesnym interesującym ukazaniu amerykańskiej obyczajowości.

W roli głównej wystąpił Władysław Krasnowiecki, ukazując w sposób wstrząsający sylwetkę starego, niepotrzebnego człowieka. Była to prawdziwa, niepowtarzalna kreacja. W pozostałych rolach wystąpili: H. Skarżanka, I. Gogolewski, J. Łotysz, T. Bartosik i inni.

Druga premiera - tym razem znanego współczesnego autora francuskiego de Montherlant'a - cofnęła nas w epokę bardziej odległą. Akcja rozgrywa się w Portugalii, w XIV wieku. Na dworze królewskim rozgrywa się straszliwa w swoim finale walka. Grupa polityków (czy, jak kto woli, dworzan) nalega na zamordowanie morganatycznej żony następcy tronu - Inez. Nie jest to ani jakiś makabryczny kaprys, ani też akt zemsty czy wynik osobistych rozgrywek. Chodzi o to, co zwykliśmy określać mianem racji stanu. Chodzi o to, aby Inez - czy ściślej rzecz biorąc związana z nią grupa osób - nie stała się zbyt wpływowa. Racja stanu zwycięża. Inez zostaje zamordowana.

Pozostał jednak następca tronu, który o tym nie zapomniał. Po dojściu do władzy mści w okrutny sposób śmierć żony, a martwą kobietę ogłasza królową. Na jego polecenie trup zostaje osadzony na tronie i wszyscy muszą złożyć hołd martwej królowej.

W sztuce nie chodzi jednak o dworskie intrygi, czy królewską zemstę. Istotą sztuki jest temat stary jak świat: osobista, emocjonalna reakcja człowieka i racja stanu. Czy racja stanu może przekreślić tę reakcję człowieka? Czy sprawy osobiste władcy muszą być podporządkowane racji politycznej?

Sztuka de Montherlanta liczy równo ćwierć wieku, może więc uchodzić za sztukę współczesną. Jest ona utrzymana jednak w innej konwencji literackiej, konwencji, która nas dzisiaj nieco razi i chwilami nawet śmieszy. Razi przede wszystkim patos. Współczesna dramaturgia jest oszczędniejsza, mniej egzaltowana. I nie tylko zresztą ona. Dramaty Szekspira, dramaty wielkich namiętności mają język również znacznie bardziej powściągliwy. "Martwa królowa" jest na pograniczu melodramatu. Niektóre partie sztuki są wręcz słabe, niektóre... znakomite. W sumie jednak ujrzeliśmy widowisko interesujące. Szkoda, iż reżyser - Jerzy Kreczmar - nie stonował nieco patetycznego tonu sztuki.

I tu również - podobnie jak w "Śmierci komiwojażera" - mieliśmy nieprzeciętną kreację. Jacek Woszczerowicz stworzył postać niezapomnianą, dostarczając widzom wielu, wspaniałych wzruszeń. Jego również znakomita partnerką była Aleksandra Śląska. W pozostałych rolach na szczególne wyróżnianie zasługują: E. Kępińska, J. Kaliszewski i H. Łapiński.

Przy okazji chciałbym wtrącić uwagę nieco ogólniejszej natury. Można mieć zastrzeżenia do repertuaru Teatru TV (chociaż ja osobiście uważam ten repertuar generalnie rzecz biorąc za trafny). Nie sposób jednak wysuwać obiekcji w odniesieniu do obsady aktorskiej. Teatr TV dba o to, aby widzowie oglądali sztuki w najlepszym wykonaniu. Prezentuje się nam najwybitniejszych współczesnych aktorów polskich. Ma to ogromne znaczenie dla percepcji sztuk. Dzisiaj mieszkańcy najbardziej oddalonych od centrów kulturalnych miejscowości mogą oglądać kreacje znakomitych aktorów, mogą kształtować swój smak artystyczny. Na tym polega (obok innych czynników) ogromna, kulturotwórcza rola telewizji. Dzięki teatrowi TV mieszkańcy małych miast czy wsi, którzy nigdy w życiu - być może - nie będą mieli okazji znaleźć się w jakimkolwiek teatrze warszawskim, łódzkim czy katowickim, mogą oglądać plejadę wielkich "gwiazd" naszej sceny.

A teraz coś z innej dziedziny. Z niekłamanym zdumieniem przeczytałem, iż "Kobra" zapowiada sztuką Joe Alexa pt. "Jesteś tylko diabłem". Po raz który zapowiada? Chyba po raz trzeci. I nie tylko zapowiada, lecz dotrzymuje słowa... Nie wiem, jaki jest cel pokazywania po raz trzeci widzom tej samej sztuki kryminalnej (chociaż zresztą bardzo dobrej). Cóż tu ma być dla nich zaskoczeniem? Czy rozwiązanie zagadki, które przecież świetnie znają? A może sama akcja, którą również znają? Czy telewizja adresuje tego rodzaju wznowienia do widzów, którzy niedawno kupili (po raz pierwszy) telewizor? Jeśli tak - to popełnia błąd. Ogromna większość bowiem spośród ponad dwumilionowej rzeszy telewidzów tę sztukę widziała. Co więcej, sztuka jest przeróbką powieści, która doczekała się już dwóch wydań o pokaźnym nakładzie. Tu można spotkać się z repliką, iż telewizji wydania książkowe nie powijmy obchodzić. Nie zgodziłbym się z tym. Telewizja powinna mieć ambicje dawania czegoś zupełnie oryginalnego i świeżego.

Nie jest to bynajmniej praktyka odosobniona. Do legendy należy chyba film "Błękitny anioł", który oglądaliśmy w telewizji bodajże dziewięć razy. Czy to nie lekka przesada??

Ta praktyka jest spowodowana zapewne tym, iż nie ma nowych scenariuszy do "Kobry". Jeśli tak jest, to można chyba w czwartek wyświetlić jakiś film kryminalny, a nie prezentować drugie czy trzecie wznowienie znanej sztuki.

I skoro już jesteśmy przy filmach kryminalnych. Ostatnio wyświetlano (dobry zresztą) "kryminał" angielski pt. "Spacer po linie". I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie drobny fakt, iż projekcję rozpoczęto grubo po jedenastej, a skończono przed pierwszą w nocy. Nie każdy ma ochotę i siły, aby wyczekiwać nieomal do świtu na - najlepszy nawet - film. I jeszcze jedna uwaga, związana pośrednio z tym tematem (tzn. z czasem). Punktualność nie jest najmocniejszą stroną naszej TV. Rozumiem, iż czasem przeciąga się sprawozdanie z jakiegoś ważnego wydarzenia politycznego, czy transmisja z jakiegoś pasjonującego spotkania sportowego. Dlaczego jednak przeciąga się różne wywiady, reportaże itp.? Trudno na to znaleźć usprawiedliwienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji