Artykuły

Zwykła tragedia

ZNAKOMITY reżyser filmowy FELIKS FALK, sięgnął po - nieco już zapomnianą i zwietrzałą - sztukę Arthura Millera "Śmierć komiwojażera", ponieważ uważał, że właśnie dzisiaj może nas ona szczególnie zainteresować i poruszyć. Czy tak jest rzeczywiście?

Obcość realiów bezwzględnych stosunków społecznych sprawiało właśnie, że odbieraliśmy losy Willy'ego Lomana w kategorii dramatów wysokich. Mógł wiec on być postacią równie niezwykłą, wyjątkową i uwikłaną w konflikty nie do rozwikłania, jak - nie przymierzając - Antygona. Dzisiaj, kiedy każdy może być pozbawiony pracy i znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, przypadki pechowego komiwojażera, zaczynamy odbierać raczej w kategorii reportażu: "historii z życia". Tytułowy bohater traci swą niezwykłość, otoczkę pewnej egzotyki, jako spowijało - w naszym odbiorze - bohaterów amerykańskiej prozy filmu.

A przy tym kultura amerykańska stała się u nas tak atrakcyjna i popularna, że odbiorcy wytworzyli sobie własne pojęcia na temat normy i typowości - zarówno zachowań, jak i realiów. Wszystko to sprawia, że przed zespołom realizatorów staje niezwykle trudne zadanie. Nota w programie sytuuje Millera w gronie amerykańskich kontynuatorów Ibsena. Ponieważ mawia się, iż zły to uczeń, który nie przewyższy swego mistrza - nie będę się zatrzymywać nad tą kwestią. Wydaje się jednak, że przekonanie o takich właśnie filiacjach zaciążyło nad inscenizacją. Falk łączy metody wzięte z filmu z celebrowanym psychologizowaniem, rodem z dawnego renomowanego teatru akademickiego. Obserwujemy realistyczna szczegóły, uwypuklone z celową ostentacją. A obok tego nastrojowe symboliczne sceny, takie jak pojawianie się Wuja Bena. Andrzej Nowiński w roli mitycznego brata, łączącego w sobie amerykański sen o odnoszącym sukces pionierze i stygmat złowieszczego przeznaczenia, jest przejmujący.

Falk w przemyślany sposób kształtuje przestrzeń sceniczną; ruch postaci pomyślany jest bardzo precyzyjnie i konsekwentnie. Przestrzeń mieszkania Lomanów, gdzie trwa rzeczywiste życie, jest zamknięta - choć nie ograniczona ścianami. A ściślej mówiąc, to my widzowie poprzez te ściany przenikamy wzrokiem, podczas gdy bohaterowie muszą je omijać i, nawet w pośpiechu, szukać drzwi. Przestrzeń przed domem Lomanów - który robi wrażenie domu dla lalek, kruchego pośród groźnego, ogromnego świata wokół - jest polem zarówno dla swoistej psychodramy bohatera, jak i kolejnych stacji jego drogi ku śmierci. Jerzy Łapiński w tej roli miał niełatwe zadanie, bowiem przyszło mu zmierzyć się z legendą - a raczej legendami. Musiał także odejść od własnych, także najnowszych, dokonań. Wybrał postać świętego prostaczka, który stara się śnić swój dobry sen, aż do końca. Wzruszają, jakby nie pewnie stosowane, przebłyski figlarności i zuchwałości. Natomiast, pojawiający się niekiedy ton dziecięcej przymilnej kokieterii, uważam za błąd interpretacyjny.

Wspomniałam już, mówiąc o przestrzeni scenicznej, o scenografii. Jest ona dziełem Łucji i Bruna Sobczaków. W sposób dyskretny komentuje ona sytuację osaczenia bohaterów, w bezosobowym, groźnym przytłaczającym ich świecie. Domek Lomanów jest tu zaledwie kruchym i iluzorycznym schronieniem przed ścianami zagadkowych wieżowców, których zmienne i nie dokończone świetlne napisy zdają się sygnalizować jakieś znaczenia, zagadkowe i nie do odczytania. W tym duchu interpretuje swoją rolę Wanda Neumann, jako żona. To portret dobrze znanej żony i matki, podejmującej wciąż od nowa cichy, heroiczny trud - przetrwania z dnia na dzień, a także scalania domu jako wartości świętej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji