Artykuły

Cudze chwalicie - poznajcie swoje

W DNIU 4 marca br. odbyła się w lubelskim teatrze dramatycznym premiera "Śmierci komiwojażera", a w niespełna dwa tygodnie potem tę samą wielce chodliwą sztukę Arthura Millera zaprezentował Teatr Telewizji.

Rozgorzała bodaj w latach 60-tych dysputa nad kwestią, czy teatr TV odbiera widzów teatrowi "żywego planu", właściwie już wygasła - wszystkie argumenty na "tak" i na "nie" zostały podane. Atoli dziś wobec szczególnie bliskiego w czasie "nałożenia się" premiery telewizyjnej na premierowy spektakl sceny wojewódzkiej powstaje przecie mimowolne pytanie: co będzie z frekwencją na "Śmierci komiwojażera" w Teatrze im. J. Osterwy?

Należałoby przypuszczać, że prognoza musi być niepomyślna. Otóż niekoniecznie.

Kilka miesięcy temu, odpowiadając na ankietę "Kultury" dotyczącą relacji "stolica - reszta kraju", zaliczyłam do negatywnych zjawisk dostrzeganych przeze mnie w naszym życiu kulturalnym - dwa kompleksy: kompleks prowincji i kompleks stolicy, jest rzeczą oczywistą, że potencjalni widzowie lubelscy dotknięci kompleksem prowincji nie zadadzą sobie trudu obejrzenia spektaklu "prowincjonalnego", skoro telewizja oferowała im spektakl stołeczny. Inaczej wszakże ustosunkują się do przypadku ci wytrawni miłośnicy teatru, co wiedzą, że można naliczyć w Warszawie z pół tuzina teatrów, których poziom w ogóle nie przewyższa poziomu dobrze prowadzonych teatrów "terenowych". Taki widz potrafi zainteresować się konfrontacją obydwóch przedstawień. A nasunie mu ona nadspodziewane wnioski.

W tym miejscu godzi się oddać na chwilę głos Normanowi Marshallowi, którego wypowiedź w "Theatre dans le Monde" przytoczył nr 6 "Dialogu" z r. 1961. Rozważając przydatność sztuk teatralnych dla telewizji, mówi Marshall: Spośród dramatopisarzy współczesnych duży sukces odnotował Arthur Miller, zwłaszcza jego sztuka "Śmierć komiwojażera". Kompozycyjnie świetnie przylega ona do telewizji, z racji swych krótkich scen, wtopionych jedna w drugą, i częstych przebitek retrospekcyjnych.

Święta prawda. Ale cóż, kiedy reżyser poniedziałkowego spektaklu TV dn. 17 marca, Kazimierz Karabasz, nie wykorzystał do owych retrospekcji nawet środków, jakie daje "normalna" scena pudełkowa. Nie upominam się tu o możliwość wzbogacenia widowiska scenami plenerowymi, nawiązującymi do opowiadania Willego o niegdysiejszym wspaniałym pogrzebie 84-letniego komiwojażera, bądź do podróży Wuja Bena na Alasce i po Afryce. Takie wstawki, powiedzmy, wymagałyby rozmachu ambitnego filmu. Chodzi mi o co innego: Karabasz wręcz uprościł sztukę Arthura Millera, prezentują niemal w konwencji realistycznego teatru mieszczańskiego.

Stało się to przede wszystkim za sprawą prawie całkowitej "dematerializacji" Wuja Bena, którego olśniewający sukces życiowy był niejako treścią utraconych złudzeń Willego Lomana. W pełnej strukturze ukazuje tę idealną postać selfmademana zaledwie swojsko-rodzinna (rzec by można - "obyczajowa") scenka retrospekcyjna, przywołana na pamięć wzmianką o jego śmierci. W psychicznej zaś teraźniejszości Willego koncepcja K. Karabasza likwiduje "widzialność" Wuja Bena.

Zmiana artystycznej faktury sztuki stanęła na przeszkodzie właściwej waloryzacji gry znakomitych aktorów obsadzonych w tym widowisku telewizyjnym (Tadeusz Łomnicki, Barbara Krafftówna, Gustaw Lutkiewicz, Henryk Bista i in.), rozpraszając otaczającą postacie aurę niezwykłego zagrożenia.

Muszę jednak zaznaczyć, że niezależnie od powyższych zastrzeżeń uważam "Śmierć komiwojażera" za nader cenną pozycję repertuarową Teatru TV. Nie wszędzie przecie, jak Polska długa i szeroka, została lub zostanie wystawiona w teatrze "żywego planu" ta sztuka, a jest ona niezmiernie aktualna. Lubelskich zaś telewidzów, którzy obejrzeli ją w realizacji Kazimierza Karabasza, pragnęłabym zachęcić do zapoznania się również z inscenizacją odmienną, opracowaną przez znanego reżysera Jerzego Hoffmanna gościnnie w Teatrze im. J. Osterwy.

Istotnie na strukturę "Śmierci komiwojażera" składają się krótkie sceny. Poprzedza ją przekorny podtytuł: "Niektóre prywatne rozmowy w dwu aktach i requiem". Lecz Hoffmann szczęśliwie uniknął "kameralizacji" mogącej zniweczyć wyczucie istnieją "w zapleczu" ogromu przestrzeni przebywanych przez śmiertelnie znużonego "komiwojażera" w jego drodze "za chlebem". Dzięki temu tragedia ludzka "pewnego zredukowanego handlowca" ukazuje się nam w pełnym wymiarze, przestając być jego "prywatną", jednostkową sprawą.

Otwarcie starego domku Lomana na dzisiejsze zagrożenia z zewnątrz, a zarazem na dalekosiężne, nieziszczalne, desperackie marzenia, sygnalizuje już dekoracja Łucji Kossakowskiej, rezygnującej z przytulnych mieszczańskich wnętrz, wyposażonych w ciepłe bety, na rzecz jednego wątłego murku z wąskimi schodami, któremu przeciwstawiono rusztowania budowanego w pobliżu wielkiego, przytłaczającego gmachu. Mimo odstępstw od didaskaliów, uzyskał w danym wypadku inscenizator efekt odpowiadający wizji autora: ...jakby z majaku sennego jest to miejsce, z majaku jednak, który tkwi w rzeczywistości...

Romantyzm amerykański wydaje się nam, Europejczykom starszego pokolenia - egzotyczny. W umyśle Europejczyka bohaterstwo "pozytywne" łączyło się zawsze z wysokim celem, patriotycznym, społecznym, humanitarnym, pojętym tak czy inaczej. Amerykańskim ideałem był długo zdobywca działający w gruncie rzeczy na własny rachunek. Taki Wuj Ben. Niemniej owemu idealizowanemu zdobywcy i osadnikowi, nie brakowało polotu, fantazji, wdzięku, które miały siłę atrakcyjną i dla nas. W sztuce Arthura Millera wyczuwa się jakby coś z nostalgii, z tęsknoty za "ojczyzną w czasie", bezpowrotnie utraconą.

Tragedia starego komiwojażera polega na niemożności przystosowania się do nowych czasów. Niedościgła już jest dla niego nie tylko olśniewająca pozycja Wuja Bena, ale nieosiągalny jest nawet choćby skromny prestiż komiwojażera dawnego, ubijającego interesy przez telefon, bez opuszczania pokoju hotelowego.

Tę całą tęsknotę za niegdysiejszą epoką, całe beznadziejne marzycielstwo, przechodzące w euforyczne zakłamanie, tę udrękę człowieka w sytuacji jak mawia Różewicz - granicznej, pokazał wymownie na lubelskiej scenie Krystyn Wójcik, tworząc z pasją postać, której losy nie mogą pozostawić widza obojętnym.

Budzi również szczere współczucie żona komiwojażera, Linda (przejmująca kreacja Krafftówny w TV). Kobieta skazana na nieustanne obliczanie rat: za lodówkę, pralkę, telewizor, za uszkodzony w dziwnych okolicznościach samochód, za dom, z którego, w razie niezapłacenia kolejnej raty, wyrzucą rodzinę bezwzględnie na bruk. Łagodną, zatroskaną Linde, trapioną materialnymi kłopotami i domowymi waśniami, gra w Lublinie z dużym zaangażowaniem emocjonalnym Maria Szczechówna.

Lubelskie przedstawienie ma sporo scen zasługujących na specjalną uwagę. Istnym arcydziełkiem jest np. rozmowa Willego ze swym pracodawcą, Howardem Wagnerem. Za całą scenerię wystarcza tu ustawiony na proscenium fotel obrotowy i jeden rekwizyt - miniaturowy magnetofonik. Ludwik Paczyński jako Howard dokazuje cudów wyrazistości. Posługując się samą ekspresja mimiczną, daje on w ciągu paru minut wierny wizerunek osobnika, któremu przyświeca nieodmienne hasło: "Business is business".

Relacja moja zamieniłaby się w jałową apologię, gdybym nie odnotowała w lubelskim przedstawieniu nietrafnego, moim zdaniem, obsadzenia ról synów Willego. Wydaje mi się, że talent obsadzonego w roli Biffa Jana Wojciecha Krzyszczaka, którego Lublin miał okazję oklaskiwać za szereg udatnych postaci, znalazłby odpowiedniejsze pole do popisu w roli Happy'ego, na razie trochę birbanta i dziwkarza, dającego jednak sobie finansowo radę, a w przyszłości, gdy się w końcu ożeni, szablonowego, rubasznego businessmana. Rola ta natomiast raczej nie leży; w dyspozycjach nowego na gruncie lubelskim młodego aktora, Krzysztofa Sławomira Kaczmarka, skądinąd wykazującego się już wartościowymi inicjatywami na scenie "Reduta 70".

Do roli zaś Biffa, pierworodnego Lomanów, w którym rodzice pokładali ułudne nadzieje, znalazłby się zapewne aktor celujący w tworzeniu przegranych, zagubionych marzycieli. Biff przecie jest nieodrodnym synem Willego i choć przelicza już odruchowo wartość człowieka na dolary, ma w sobie coś nietypowego, co nie pozwala mu "zahaczyć się" w środowiskach typowych arywistów...

Ale przejdźmy do pozostałych współtwórców spektaklu.

Ulubieniec lubelskiej widowni, Włodzimierz Wiszniewski, zdobył nowy aplauz sympatyczną postacią Charlego wspomagającego bezinteresownie swego sąsiada Willego, wbrew jego nieuzasadnionej wyniosłości. Nie wymyka się uwadze widza epizodyczna rólka kelnera Stanleya, dobrze zagrana przez Edwarda Żentarę, o którym będziemy mówić w superlatywach w związku ze spektaklem "Lęków porannych" Grochowiaka. Panie: Grażyna Kłodnicka, Nina Skołuba i Jadwiga Jarmuł, cieszące się zazwyczaj powodzeniem w rolach pierwszoplanowych, zdobyły tym razem poklask występując ofiarnie w "epizodach".

I wreszcie - Wujek Ben. Postać rondem z zamierzchłej przeszłości amerykańskiej, rzeczywistej i wyidealizowanej, pojawiająca się we wspomnieniach i w zbłąkanej wyobraźni człowieka zdruzgotanego klęską życiową. Jest to flegmatyczny mężczyzna około pięćdziesiątki - pisał Arthur Miller w uwagach inscenizacyjnych - wąsaty, przyzwyczajony do tego, żeby go słuchano. Jest bardzo pewny siebie. Czuje się w nim podróżnika po dalekich krajach. Trudne i jakże ambitne zadanie wcielenia się w Wuja Bena podjął Roman Kruczkowski, tedy oczywiście postać ta prezentuje się w lubelskim spektaklu całkiem inaczej, co uważam, wyszło jej na dobre. Wuj Ben Kruczkowskiego jest jakby bardziej "umięśniony" niż w wizji autora i zarazem bardziej "daleki", "nienamacalny", przeto bardziej interesujący, zagadkowy, niczym ktoś rozstrzygający o losach ludzkich...

Dodajmy na zakończenie, że opracowanie muzyczne Jana Bolka przyczynia się do wywołania odpowiedniego nastroju, zwłaszcza towarzysząc scenom z Wujem Benem.

Tyle w sumie pochwały inscenizacji "Śmierci komiwojażera" w Teatrze J. Osterwy. Chyba niemało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji