Dlaczego?
Nowa premiera teatru TV - "Wszyscy moi synowie", wybitnego amerykańskiego dramaturga, Arthura Millera, nie była pozycją łatwą do prezentacji. Sama problematyka "Synów" jest skomplikowana odmiennością kształtowania się losów ludzkich, różniąca tak bardzo Europę od Ameryki. Kieruje nimi przecie mit o powodzeniu, o osiągnięciu przewagi społecznej, której wykładnikiem jest oczywiście pieniądz.
Mit o obowiązku osiągnięcia powodzenia za wszelką cenę kieruje też postępowaniem głównego bohatera sztuki, ojca wzbogaconej rodziny Kellerów - Joego Kellera (świetnie interpretowana rola Henryka Bąka). Słusznie mówi o tej postaci Bronisław Wiśniewski ("Dialog", 10/57), że "wina Joego Kellera jest wyraźna i sprecyzowana, popełniona z niewątpliwa świadomością jej tragicznych konsekwencji. Keller chcąc zapewnić sobie i swojej rodzinie majątek posyłał na śmierć innych. Dlatego jest zbrodniarzem. Załamuje się dopiero pod wpływem opinii innych, przede wszystkim własnych synów, których na szczęście nie udało mu się wychować według własnych, wilczych zasad.
We "Wszystkich moich synach" Miller oskarża nie tyle jednostkę co zjawisko społeczne - propagowany przez film i prasę mit sukcesu, który zaciążył na psychice przeciętnego Amerykanina.
Jak z tego widać, reżyser widowiska, Jan Kulczyński, nie miał zbyt łatwego zadania w przekazaniu podstawowych tez sztuki polskiemu widzowi. Sądzę, że i scenografowi, Mariuszowi Chwedczukowi trudno było uporać się z nieco natrętną symboliką, której Miller nie unika, dlatego reżyser musiał mieć kłopoty z ustawieniem ról Włodzimierza Pressa, jako faceta trochę nierealnego w swojej manii wróżenia i przyrządzania horoskopów, czy Hanny Skarżanki, w roli matki zapamiętale wierzącej w powrót z wojny nie żyjącego syna, a potem nagle godzącej się z wieścią o jego śmierci. Z drugiej strony trudno nam było uwierzyć w symboliczne znaczenie jabłoni zwalonej przez nocną wichurę, skoro całą grozę miał, budzić w widzu wątły konar drzewka piłowany z poświęceniem przez Piotra Fronczewskiego (nawiasem powiedziawszy jednego z najmocniejszych asów obsady "Synów"). Poza tym jeszcze trzeba wspomnieć o świeżości i wdzięku Jolanty Zykun w roli Annie, o aktorstwie Hanny Skarżanki a przede wszystkim o roli ojca rodziny w interpretacji Henryka Bąka - a będziemy mieli dalsze atuty tej inscenizacji.
Niezależnie od tego, co powiedziałem, trzeba dodać, że sama sztuka, choć szlachetna w tendencji, w wielu jednak fragmentach odzywa się tonami głucho brzmiącymi, nie wzbudzającymi rezonansu w słuchaczu. Chyba i aktorzy musieli to odczuć.
Na zakończenie drobne, ale uparte pytanie na marginesie wierszy Janiny Zabierzewskiej-Zelechowskiej w magazynie kulturalnym "Pryzmat". Dlaczegóż to katowicki Ośrodek TV nie wprowadza na stałe na antenę systematycznej prezentacji śląskich twórców, literatów, kompozytorów czy plastyków, tak jak to czynią inne Ośrodki TV w kraju? Nie po raz pierwszy o tym wspominam z tego miejsca. Byłaby to przecież znakomita okazja udowodnienia prawdziwości tyle razy zapowiadanej przez kierownictwo naszej TV tezy o swej misji kulturotwórczej na Śląsku. Dlaczegóż to tak odpowiedzialne zadanie upycha się w jedynym, jakże nieregularnie prezentowanym magazynie "Pryzmat"?