TO IDZIE TEATR (fragm.)
Kilkakrotnie nie najpochlebniej pisałem o teatrze telewizyjnym, dlatego z prawdziwą satysfakcją spieszę zatrzeć tamte niedobre wspomnienia. Bo oto w ciągu siedmiu dni mogliśmy obejrzeć dwa przedstawienia autentycznie wybitne: "JEGOROWA BUŁYCZOWA I INNYCH" Maksyma Gorkiego oraz "WSZYSCY MOI SYNOWIE" Arthura Millera. Obie sztuki odległe w czasie i przestrzeni odkryły w konfrontacji wspólne cechy i punkty styczne. Z jednej strony oglądaliśmy dramat przedstawiciela odchodzącej klasy, człowieka którego osobisty dramat splata się z klęską wszystkiego co stanowiło jego ostoję i rację bytu. Z drugiej - człowieka mniejszego wprawdzie formatu, ale będącego w prostej linii duchowym pogrobowcem pierwszego. Dramat małego człowieka, który w dążeniu do realizacji swych prywatnych interesików złamał zasady moralne i musiał ponieść najwyższą karę.
Sztuka Gorkiego wyreżyserowana została w twórczy, bardzo telewizyjny sposób przez Sergieja Sołowiowa. Umiejętnie przełamał on konwencję pudełkowej sceny, wyszedł kilkakrotnie w plener. Tytułowego bohatera (jak i "innych") potraktował bardziej ogólnoludzko, mniej przykładając wagi do naturalistycznej rodzajowości inscenizacji i gry aktorskiej.
Wysoki kunszt aktorski cechował także spektakl sztuki Millera. Świetny był Henryk Bąk: przypomnijcie sobie w jaki sposób ukazał odpadanie maski jowialnego, sympatycznego mieszczucha! Bardzo dobrych partnerów znalazł w jakże naturalnej przekonywającej Jolancie Zykun (Annie) oraz Piotrze Fronczewskim (syn Chris).
(...)