Artykuły

Jeździec bez głowy

Widziałem kiedyś rysunek satyryczny podpisany "technologia produkcji sera szwajcarskiego". Obrazek przedstawiał mężczyznę, który strzałami z pistoletu dziurawi gigantyczną bryłę sera. Podczas sobotniej premiery w Teatrze Miejskim w Gdyni nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że spektakl Adama Ferency powstał w oparciu o podobną technologię

Z jedną różnicą - reżyser, dziurawiąc tekst Millera, miał zasłonięte oczy. Niewiele widział, więc strzelał na oślep. Przy okazji powybijał kilka kluczowych postaci i porobił dziury w scenach newralgicznych dla dramatu. Z przestrzelonej sztuki niczym z przekłutego balonika ulatuje całe życie.

Na odstrzał

W pierwszej kolejności na odstrzał poszła kochanka tytułowego bohatera. Była - nie ma! Tylko jej duch pałęta się po scenie. Obecność tego kobiecego widma w reżyserskiej wersji "Śmierci komiwojażera" nie poparta jakąkolwiek wzmianką w tekście, staje się zupełnie bezzasadna. Czym kierował się Ferency usuwając z życiorysu bohatera i zarazem z tekstu sztuki tę niechlubną romansową kartę, pozostanie słodką tajemnicą reżysera. Żal tylko, że ten zabieg odbył się ze szkodą dla dramatu. Fakt, że Biff przypadkiem nakrył ojca na cudzołóstwie tkwi jak cierń w pamięci bohaterów "Śmierci komiwojażera". Zawalił się wyidealizowany wizerunek ojca i tym samym w gruzach legł cały świat Biffa. Jątrzy się ta rana w łonie rodziny Lomanów. W gdyńskim przedstawieniu po kluczowym dla dramatu wątku pozostaje tylko tajemnicza czarna dziura. Ta znacząca wyrwa w tekście powoduje, że jak domek z kart zawala się misterna konstrukcja sztuki. Wywiało gdzieś wątek cudzołóstwa i właściwie nie wiadomo, jakie jest zarzewie konfliktów Willego z pierworodnym synem.

Pofolgować sobie z gumką

Ze spektaklu wynika, że bój ojca z synem toczy się o egzamin maturalny, który Biff oblewa. Można by zapewne przymknąć oko na to uproszczenie, gdyby nie fakt, że i tu reżyser pofolgował sobie z gumką myszką, skrupulatnie wymazując wszystkie wydarzenia, które na porażkę egzaminacyjną Biffa się złożyły. Ferency zaciera wszelkie zależności między wydarzeniami prezentowanymi na scenie. Ocalałe epizody tracą wzajemny związek, postępuje dezintegracja. Operacje reżysera, dokonywane na żywej tkance tekstu, przywodzą na myśl podejrzane zabiegi felczera, który amputuje bohaterom wszelkie motywacje. Poza jedną - motywacją społeczną. Ferency złożone przyczyny paraliżu, który dotyka rodzinę Lomanów, sprowadza do kłopotów z odnalezieniem się na rynku pracy. Z wielowarstwowego dramatu Millera ostaje się zaledwie wyścig szczurów. W dobie bezrobocia zabieg to chwytliwy, co nie zmienia faktu, że egzemplarz reżyserski "Śmierci komiwojażera" przypomina strukturę perforowanej folii, z której ulatuje całe powietrze i logika. Bohaterowie pozbawionego rąk i nóg dramatu są jak jeźdźcy bez głowy. Galopują przed siebie na oślep i rzecz jasna rozbijają się o mur zdrowego rozsądku.

Teatr uśmiercony

Na nic zdały się zabiegi reanimacyjne w postaci podmiany rekwizytów na współczesne (magnetofon zastępuje laptop). Sztuki nie ratuje nawet świeżuteńki przekład tekstu, dokonany przez Jerzego Giebułtowskiego. Uwspółcześnione dialogi smakowicie nadziewane slangowymi wyrażeniami i kuchenną łaciną, nie zdołały tchnąć życia w uśmiercony przez twórców spektaklu dramat. Aktorom słowa stają kołkiem w gardle, zamierają na ustach i sztywnieją niczym ciało nieboszczyka, który swoje już przeleżał w chłodni. Desperacką nadekspresją intonacji i gestu próbują przywrócić krążenie krwi i emocji w sztuce. Na próżno! Zawiódł nawet Marcin Troński w roli komiwojażera. Postać stworzona przez aktora wypożyczonego do spektaklu z warszawskiego Teatru Dramatycznego, pozbawiona jest wyrazistości. To już nie bohater, tylko jakieś mgliste widmo. Nic dziwnego, że widmowy Willy nieustannie grzebie w skrzynce do kwiatów, która w finale okaże się jego trumną. Jednak nawet ten dość efektowny koncept nie ratuje przedstawienia.

Komiwojażera z dramatu Millera wykończyło nadciśnienie. Nadciśnienie aspiracji i ambicji względem siebie i swych synów. W sztuce Adama Ferency tętno od początku jest niewyczuwalne. Spektakl jest jak mokry nabój, który nie może wystrzelić. I nie musi. Śmierć kliniczna komiwojażera i tak dokonuje się na oczach widzów. Reszta jest milczeniem. Amen!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji