Artykuły

Wszyscy moi synowie

Dramaty Arthura Millera znane są u nas lepiej, niż twórczość jakiegokolwiek innego pisarza amerykańskiego. Grane były, i to po wielekroć, wszystkie jego sztuki, od debiutanckiej - "Wszyscy moi synowie" po "Cenę", która jeszcze idzie na scenie Ateneum w Warszawie. Sięgały po Millera czołowe nasze teatry, wiele przedstawień jego sztuk upamiętniło się wybitnymi walorami reżyserii lub gry aktorskiej. Albo jednym i drugim. Dramaty Millera posiadające wyraźny adres społeczny, wyładowane problematyką moralną, znajdowały widzów na całym świecie, oczywiście nie tylko u nas czy w Stanach Zjednoczonych, gdzie kolejne prezentacje Millera latami nie schodziły z afisza.

Teatr Ziemi Mazowieckiej przypomniał pierwszą sztukę Millera - "Wszyscy moi synowie", której prapremiera polska odbyła się w 1948 r. w Teatrze Wojska Polskiego w Łodzi w rok po nowojorskiej. Sztuka interesująca jako debiut, zapowiadająca problemy, które powrócą jeszcze w tak dojrzałych utworach jak choćby "Śmierć komiwojażera " czy "Widok z mostu", nie należy jednak do najciekawszych w twórczości tego pisarza. Jeszcze trochę surowa, jeszcze zbyt ex-pressis verbis wykładająca autorskie tezy, jeszcze nadmiernie wypointowana, jakby w obawie, że widz sam nie wyciągnie wszystkich wniosków.

Nie trzeba chyba przypominać, że Miller to moralista, pisarz o rozwiniętym instynkcie społecznym. Interesuje go człowiek, nie jako fenomen psychologiczny, lecz jako jednostka społeczna, członek zbiorowiska. W jednej z wypowiedzi z okazji "Widoku z mostu" Miller tak o tym mówi: "Dramat społeczny, tak jak go widzę, jest głównym traktem, dramat zaś aspołeczny - ścieżką obok drogi. Nie mogę już ze śmiertelną powagą odnosić się do psychologicznego dramatu, zamkniętego w kręgu indywidualnej psychologii i to bez względu na głębię zawartej w nim introspekcji i ładunek bystrej obserwacji. Czas idzie naprzód. Trzeba stworzyć świat i cywilizację, które zmierzać będą do jedynego celu, jaki z godnością może przyjąć humanistyczny, demokratyczny umysł człowieka. Będzie to świat, w którym człowiek potrafi żyć, jak istota w sposób naturalny polityczna, tak samo naturalnie prywatna, jak naturalnie zaangażowana."

I jeśli nawet Miller myli się chcąc narzucić dramaturgii rygory zbyt sztywne, można w końcu poprawiać świat poprawiając jednostki i w ten sposób ulepszać układy międzyludzkie, w każdym bądź razie jego społecznikowskie pasje są tak autentyczne, a talent dostatecznie interesujący, żebyśmy mieli ochotę na ponawianie spotkań z jego bohaterami.

Sztuka "Wszyscy moi synowie" wyrosła z autentycznego zdarzenia. Otóż w latach ostatniej wojny pewna amerykańska dziewczyna dowiedziawszy się, że jej ojciec sprzedaje armii niepełnowartościowe urządzenia doniosła o tym władzom. W sztuce Millera mamy do czynienia z rodziną fabrykanta, który się dorobił na minionej wojnie. Między innymi dostarczając lotnictwu amerykańskiemu silników samolotowych. Wspólnik Joe Kellera siedzi w więzieniu. Ich firma wypuściła partię silników z pękniętą głowicą, co spowodowało śmierć dwudziestu pilotów. Wytoczono firmie proces. Joe Keller się wybronił, wspólnik, który dał zlecenie wysłania sfelerowanych silników, odsiaduje długoterminowy wyrok. Keller, przed rodziną, sąsiadami przyjaciółmi gra człowieka, którego spotkało nieszczęście. Bez jego winy stało się to, co się stało. Prawda okazuje się jednak inna. I Joe Keller płaci pełną cenę. Zręcznie zawiązana intryga, nieomal kryminalna, trzyma widza w napięciu prawie do ostatnich scen. Na końcu, niestety, trochę się rzecz rozwleka.

Przedstawienie reżyserowała TERESA ŻUKOWSKA. W zgodzie z intencjami Millera, a więc bez udziwnień i chwytów, starając się wydobyć po prostu całą pasję moralną sztuki. I to się jej udało.

Główny problem rysuje się jasno i czytelnie, ogląda się to przedstawienie z zainteresowaniem. Joego Kellera gra ALEKSANDER SEWRUK. Jest to wielka rola, wymagająca użycia całej gamy tonów. Sewruk ładnie ją prowadzi do momentu demaskacji Kellera. Dopóki jest miękki, przyjacielski, rozprężony - wszystko jest dobrze. Zabrakło mu jednak siły w momencie, kiedy spod skóry jagnięcia wyłazi wilk. W końcu ktoś, kto miał odwagę sprzedać nie nadające się do niczego silniki samolotowe, wiedząc czym to grozi, a później pogodnie godzić się na to, że niewinny człowiek latami gnije w więzieniu - nie jest po prostu sympatycznym safandułą. Drugą prowadzącą rolę, syna Joego Kellera, Chrisa, gra KRZYSZTOF KUMOR. Z pasją, z zaangażowaniem. Ma znakomite momenty, a jednocześnie miejscami trochę za dużo - jak to się mówi w języku aktorskim - "nagrywa". Trochę za dużo miejscami gra na zewnątrz. Ładnie poprowadził rolę George'a Deevera JAREMA DRWĘCKI. W pozostałych rolach zobaczyliśmy STEFANIĘ IWIŃSKĄ (Kate Keller, żona Joego), ALICJĘ ZALEWSKĄ (Annie Deever, narzeczona Chrisa), BOLESŁAW SURMIAK, z małej rólki lekarza-sąsiada, robi postać, którą się pamięta. A dalej: DANIELA MAKULSKA (żona lekarza), JACEK BRICK (Frank) i BARBARA KOŁODZIEJSKA (Lidia). Scenografia jest dziełem RYSZARDA STRZEMBAŁY.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji