Artykuły

Miller w Tarnowie i nuta optymizmu

Bohaterem większości sztuk Arthura Millera jest - pieniądz. "Śmierć komiwojażera" pokazuje bezsens życia-gonitwy za pieniądzem, "Widok z mostu" - komplikowanie się ludzkich losów wskutek materialnej nędzy i poszukiwania grosza. "Cena" - przegranie życia, zaplątanego w skutki ekonomicznego kryzysu. We wszystkich tych sztukach pieniądz, ukazany w aspekcie psychologicznym, tkwi głównie w podłożu ekonomicznym. Jedynie w pierwszej sztuce, która pasowała Millera na dramaturga, sztuce zrodzonej wnet po wojnie - "Wszyscy moi synowie" - problem pieniądza wyrasta także z przesłanek politycznych, ideologicznych. Wielki fabrykant, z pełnią świadomości wypuszczający w świat swój zdefektowany produkt: samolotowe głowice-braki które powodują katastrofę i śmierć 20 pilotów, staje się wojennym zbrodniarzem. Poprzez pryzmat jednej amerykańskiej rodziny, jednego średniego kalibru kapitalisty piętnuje Miller cały system, cały okrutny mechanizm wojenny zachodniego świata. Piętnuje zbrodniczy biznes, jakim dla kapitalizmu jest, może być - wojna; dawniej i dziś. Bo napisana przed dwudziestu kilku laty sztuka "Wszyscy moi synowie", nabiera dziś na amerykańskim gruncie specyficznej wymowy...

Toteż aż dziw bierze, że w polskich teatrach nie cieszy się ona zbyt wielką popularnością. A przecież prócz walorów jej wymowy politycznej, także jako samo dzieło dramaturgiczne jest to sztuka bardzo interesująca. Jak zawsze u Millera, ukazuje żywych ludzi z krwi i kości, zaciekawia wartkim tokiem akcji, łączącej zwykłość dnia codziennego z niezwykłymi przeżyciami, z pogranicza afery kryminalnej, a melodramat z elementami głęboko tragicznymi.

W tym dramacie postaw ludzkich dwie główne postacie - ojciec i syn - reprezentują dwa przeciwstawne bieguny - myślenia, oceny zjawisk, postępowania. Fabrykant dla zarobku, dla dobrobytu, dla "szczęścia" rodziny, narażający życie innych, i syn, po wojennych doświadczeniach-żołnierskiego życia luksusy dostatniego bytowania, oferowane mu przez ojca, uważający niemal za przestępstwo - jeszcze zanim dowiaduje się o cenie, jaką luksus ten został okupiony. Cenie podwójnej: śmierci młodych lotników i śmierci brata. Dwa pokolenia, dwie postawy ludzkie, dwie Ameryki. I w tym rysującym się na drugim planie konflikcie pokoleń tkwi optymistyczny akcent sztuki Millera. W czasach, gdy została ona napisana...

Przedstawienie "Wszyscy moi synowie" w tarnowskim Teatrze im. Solskiego zaliczyć należy bez wątpienia do sukcesów mijającego sezonu tej sceny. Starannie wyreżyserowane (gościnnie przez Noemi Korsan), grane z przejęciem, na tle interesujących, choć dyskusyjnych dekoracji Zdany Jasińskiej (czyżby owe lekkie, jakby ocukrzone, czy oszronione drzewa, kwiaty, pnącza, stanowiące tło plastyczne, miały być symbolem - pozoru miłego życia w atmosferze zbrodni?), przyjmowane jest z gorącym aplauzem przez widzów. Dorosłych i młodzież.

Widza z Krakowa, raduje w spektaklu ciekawa kreacja (znowu gościnna!) aktora Teatru im. Słowackiego, Ambrożego Klimczaka, który w głównej roli Joe Kellera stwarza prostymi środkami aktorskimi postać naturalną - bardzo "amerykańską", postać sympatyczną, dobroduszną niemal, co tym jaskrawiej obnaża właściwą jej istotę, właściwe wnętrze człowieka interesów, zarobek przedkładającego nad ludzkie życie. I druga, bardzo ciekawa postać sztuki i ciekawa postać spektaklu - syn Joego, Chris Keller, w wykonaniu Romana Marca. Młody ten aktor, pierwszy rok przebywający na scenie (a jak się dowiadujemy - na przyszły sezon zaangażowany do teatr nowohuckiego), ujawnił w zróżnicowanej postaci sztuki Millera zdolności zarówno komediowo-liryczne, jak głęboko dramatyczne. Jego pełna bólu i pasji rozmowa z ojcem miała kilka momentów bardzo ryzykownych aktorsko (np. bicie głową o ziemię); nie przekroczył jednak Marzec progu - prawdy. Bardzo piękne partie zaprezentowała w swej roli matki Celina Bartyzel. Nieco natomiast nużyło ustawienie roli młodej Annie przez Annę Musiałównę - na jednej nucie "rozkosznego" śmiechu. I znowu, jak słuch niesie, utraci Tarnów od przyszłego sezonu i tę zdolną aktorkę. Pozostali wykonawcy nie mieli wielkich możliwości do popisu. Tym bardziej szkoda, że nie wszyscy pracowali nad dykcją...

Dobiegający końca sezon teatralny w tarnowskim teatrze - mimo ciekawego przedstawienia millerowskiego i przygotowywanej interesującej pozycji finalnej ("Czapa" Janusza Krasińskiego), nie skłania do optymizmu. Choć rok miniony przyniósł scenie i.m. Solskiego kilka dobrych spektakli - od inauguracyjnej "Niewidzialnej kochanki" poprzez "Pastorałkę", a ostatnio sztukę Wazowa i po raz pierwszy w Tarnowie prezentowanego Millera - w samym teatrze nie dzieje się najlepiej. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? Jak wiadomo, niedobrze w ogóle dzieje się ostatnio w środowisku teatralnym i ta powszechna atmosfera rzutuje z pewnością też na mniejsze ośrodki.

W Tarnowie sytuację pogarsza fakt niezwiązania się na stałe z Tarnowem dyrektora teatru, który nie zdołał przez rok cały podtrzymać zapału, energii, inicjatywy i rozmachu, towarzyszącego mu u dyrektorskiego startu. Obiektywnie przyznać trzeba, że zaważyły tu i tzw. wypadki losowe, uniemożliwiające realizację najciekawszych bodajże z planowanych pozycji; mogło to osłabić najgorętszy zapał. W sytuacji dłuższych okresów bezkrólewia znajdowali się na miejscu inni "królowie", nie zawsze o bezinteresownym stosunku do własnego teatru, niedobrą atmosferę pogłębiają trudne warunki bytowe tarnowskich aktorów. Ich tak szumnie zwany Dom Aktora urąga prymitywnym wymogom nowoczesności. Pogłębia też brak większego zainteresowania i opieki na co dzień ze strony władz miejskich, a chyba i wojewódzkich, którym Teatr bezpośrednio podlega. Specyfika teatru terenowego i wiele innych nieuchwytnych przyczyn powodują "ucieczkę" zdolnych aktorów - i to nie tylko nowych, młodych (jak wyżej), ale i od lat związanych ze sceną tarnowską, jak ulubieńców publiczności: Jerzego Kopczewskiego i Adama Raczkowskiego.

Oczywiście fluktuacja kadr jest normalnym zjawiskiem w życiu teatralnym. Niepokojąca bywa ona jednak, gdy na miejsce ubytków nie pojawiają się ciekawa nabytki. A o tym w Tarnowie głucho. Przynajmniej w nadchodzącym sezonie. Bo na przyszłość istnieje nadzieja zdobycia dla Teatru im. Solskiego grupy młodych z krakowskiej PWST. Znając poziom przygotowania absolwentów tej Szkoły, z góry można założyć, że będzie to dobry nabytek.

A jako, że po remoncie przybędą tarnowskiemu Teatrowi nowe możliwości artystycznych poszukiwań (mała sala!), w perspektywach pracy Teatru im. Solskiego można jednak znaleźć nutę optymizmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji