Artykuły

Dwie premiery

Olsztyński Teatr im. Stefana Jaracza przyjął w ostatnim sezonie osobliwą, acz nie nową konwencję formalną, zapoczątkowaną przed rokiem (jeszcze w sezonie 1969/1970) udaną realizacją "Edwarda II" Marlowe'a. Polega ona - w znacznym uproszczeniu i skrócie rzecz biorąc - na tzw. wyjściu do widowni poprzez maksymalne wykorzystanie sceny o pierwsze rzędy przeznaczone w teatrach na ogół dla widzów oraz na obnażeniu wewnętrznych urządzeń technicznych poprzez likwidację okotarowania. W ten sposób publiczność może obejrzeć sobie wyciągi, rampy, urządzenia elektryczne itp. Relatywnie, po dyskusji, mógłbym te innowacje zaakceptować chociażby dlatego, że w Olsztynie do tej pory teatr podobnych rozwiązań nie stosował.

Znacznie wyraźniejszym aspektem olsztyńskiej recepty teatralnej aplikowanej widzom jest przyjęty sposób gry aktorskiej. Byłem zawsze i jestem za postępem, ale wyznaję również zasadę, że każda zmiana na lepsze może mieć szanse powodzenia tylko w oparciu o rzeczywiste możliwości. Ich brak wywołuje z reguły odwrotny skutek. Na pewno nowoczesne i niekonwencjonalne prowadzenie dialogu czy niebanalne rozwiązania sytuacyjne - są zjawiskiem dobrym, ale tylko wówczas, gdy przybliżają widzowi treści, które niesie przedstawienie i pomagają je rozumieć. Tymczasem znane i mocno wpisane do teatralnego repertuaru nie tylko w Polsce przedstawienia zamieniają się w trudno strawne dania. Prowadzony na krzyku i z przedziwnie rozłożonymi akcentami dialog nuży i niecierpliwi widza. Niestety, ani sytuacje, ani sposób gry nie zastąpią skutecznego tekstu autorskiego, który przecież jest integralną częścią przedstawienia, a przynajmniej powinien nią być.

Powyższe uwagi są na pewno przyczynkiem do szerszej dyskusji na temat modelu teatru i jego społecznej funkcji. Poprzestaję na nich i przechodzę do konkretnych przykładów, których dostarczyły mi dwie ostatnie premiery w Olsztyńskim Teatrze. Pierwsza z nich to "Don Juan" Moliera.

Nie tak dawno oglądałem realizację "Don Juana" w Teatrze TV i siłą rzeczy, po obejrzeniu olsztyńskiego przedstawienia starałem się oba spektakle porównać. Było to zadanie niezwykle trudne, jeśli w ogóle możliwe. Wyważony, jasny od początku do końca i znakomicie zagrany "Don Juan" w TV - stanowił idealne niemal przeciwieństwo "Don Juana" w Teatrze im. St. Jaracza. Idea tej sztuki wymaga, by jej tytułowy bohater był postacią centralną. Na nim opiera się bowiem prezentacja określonej postawy - "donżuanizmu" właśnie, traktowania życia beztrosko i lekko. Nie liczy się tu nic, nie ma żadnych uczuć; jest natomiast zabawa, sport niemalże, życie dla samego życia. Nieważne są konsekwencje, wystarcza w zupełności satysfakcja z osiągnięcia doraźnie wyznaczonego celu. Don Juan Jana Błeszyńskiego w zasadzie ma wszystkie wyżej wymienione przymioty. Są one jednak mało ostre, zatracone w krzykliwym podawaniu kwestii i udziwnieniach sytuacyjnych. Szlachetny zapewne zamiar zbliżenia za pośrednictwem środków aktorskich molierowskiego Don Juana do współczesnego widza, aby ten mógł poszukać analogii do znanych mu dzisiejszych zdarzeń czy postaw - rozminął się z możliwościami aktora. A szkoda, bo rola Don Juana ma bogate i dobre tradycje realizatorskie.

Z zespołu aktorskiego zdecydowanie na plan pierwszy wysunął się partnerujący J. Błeszyńskiemu Stefan Czyżewski w roli Sganarela. To właśnie on jest głównym bohaterem sztuki. Prezentuje postać niemal tragiczną. Wbrew intencjom literackiego pierwowzoru nie jest głupcem, a oddanym służącym, który zdaje sobie sprawę z licznych wad pana. Trwa jednak przy nim naiwnie wierząc, że cień szansy na poprawę istnieje, i że poprawa ta może nastąpić. Sganarel to - moim zdaniem - najpełniejsza postać przedstawienia. Stefan Czyżewski zaprezentował aktorstwo wysokiego lotu i z pewnością jego rola w "Don Juanie" pozostanie na długo w pamięci olsztyńskiej publiczności.

Z zespołu aktorskiego wyróżniłbym jeszcze Janusza Dziubińskiego (Pioterek) i Józefa Czerniawskiego (Pan Niedziela). Ponadto wystąpili: Stanisław Brodacki, Sonia Ciesielska, Barbara Drogorób, Kazimierz Gawęda, Hanna Krupianka, Urszula Lorenz, Roman Michalski, Edward Sosna, Jerzy Stasiuk, Zinaida Zagner.

Należy przypuszczać, że na słaby poziom aktorski przedstawienia wpłynęła koncepcja inscenizatora i reżysera spektaklu Jana Błeszyńskiego. Wymienieni wyżej aktorzy stworzyli w przeszłości wiele udanych kreacji. W "Don Juanie" zaprezentowali się nie najlepiej. Założona programowo konwencja buntu Don Juana i przeciwstawienia się przyjętemu przez społeczeństwo porządkowi jest co najmniej dyskusyjna. Zaciążyła na spektaklu i chyba zdecydowała, że nie jest on sukcesem Teatru im. Stefana Jaracza. Nie podobała mi się również scenografia Władysława Wigury. Przeładowana ozdóbkami nie była istotnym elementem przedstawienia.

Kolejna olsztyńska premiera to "Wszyscy moi synowie" Arthura Millera, znanego amerykańskiego dramaturga (w ubiegłym sezonie oglądaliśmy jego pióra "Czarownice z Salem"). Sztuka powstała w 1947 r. i przyniosła Millerowi Nagrodę Krytyków amerykańskich. Jej akcja dzieje się po wojnie i dotyczy problemów wojny, która dostarczyła fabrykantom możliwości zwielokrotnienia zysków. Jeden z bohaterów spektaklu - Joe Keller produkował głowice do samolotów, jak okazało się z wadą, która spowodowała szereg katastrof w powietrzu i śmierć kilku dziesiątek pilotów. Afera została wykryta. W wyniku procesu sądowego wspólnik i przyjaciel Kellera - Deever został skazany na więzienie. Keller natomiast uniknął odpowiedzialności, pomimo że był współwinny. W finale sztuki Keller popełnił samobójstwo. Do tego desperackiego kroku zmusza go ujawnienie stopnia winy. Reżyser spektaklu Jadwiga Marso pozostała wierna tekstowi autorskiemu i wiernie oddała jego zasadniczą ideę.

"Wszyscy moi synowie" są sztuką kameralną. Ogromna i pusta scena z pewnością i reżyserowi i aktorom poważnie utrudniła zadanie. Stąd kłopoty sytuacyjne, nie zawsze dość głośne podawanie tekstu i w rezultacie skazanie widza na domysły. We "Wszyscy moi synowie" tekst autorski jest elementem najważniejszym i dlatego uważam, że w całości jednakowo wyraźnie powinien dotrzeć do widza. Tymczasem z głębi sceny niektóre tylko kwestie publiczność mogła usłyszeć.

Zdecydowanie nie podobała mi się scenografia skądinąd znanego i cenionego Krzysztofa Pankiewicza. Na scenie usytuowano stolik, dwa fotele, kanapę, wszystko w białym kolorze, w głębi pomost z centralnie położonymi schodami, a nad nim głową do dołu Statuę Wolności. Goła ściana horyzontu ozdobiona jest dwoma napisami "Zachować ciszę" i "Palenie surowo wzbronione". I w prawej i w lewej kulisie widać elementy urządzeń technicznych. Całości obrazu dopełnia na pierwszym planie wyschnięte drzewo i w głębi - podobne drzewo złamane przez wichurę (o drzewach tych mówi się w tekście sztuki). Szczerze mówiąc do teraz nie wiem czemu tak pomyślana scenografia ma służyć. Osobny problem to kostiumy. W pierwszym akcie wszyscy aktorzy występują w tzw. dżinsach chyba dlatego, aby nie było wątpliwości, że akcja rozgrywa się w Ameryce. Pomijam już inne, drobne sprawy jak np. zakurzone buty do smokingu.

Aktorzy zaprezentowali średni poziom. Podobali się: Janina Bocheńska (Kate Keller), Wacław Rybczyński (Joe Keller). Rozczarował natomiast Jerzy Grałek, aktor niewątpliwie uzdolniony. Przy wszystkich walorach głosowych miał znaczne kłopoty z ruchem. Ponadto wystąpili: Joanna Biesiada, Lubomira Tarapacka, Juliusz Terajewicz i Edward Wnuk.

Powyższe uwagi nie są recenzją teatralną w ścisłym rozumieniu tego terminu (recenzja z "Don Juana" ukazała się w majowym numerze "Warmii i Mazur"). Są sumą wrażeń z dwóch ostatnich premier na olsztyńskiej scenie. Trudno tu o optymizm. Nie pomylę się chyba bardzo ryzykując stwierdzenie, że Teatr im. Stefana Jaracza obniżył lot, że za cenę źle rozumianej nowoczesności systematycznie zraża sobie publiczność. Eksperymenty na żywym organizmie jakim jest ukształtowana przez dwadzieścia kilka lat widownia same w sobie niosą niebezpieczeństwo. Warto się nad tym zastanowić. Ukształtowany w ostatnich latach model olsztyńskiego Teatru nie był modelem złym, jeśli zważyć, ile rozmaitych zadań stoi przed teatrem powszechnym. A na eksperymenty był margines działalności (powołana do życia w 1962 r. scena "Margines"), który obecnie przekształcił się w naczelny cel. Równocześnie obumarły cieszące się kiedyś dużym powodzeniem spektakle na "Marginesie".

Nie wątpię, że intencje obecnego kierownictwa artystycznego Teatru im. St. Jaracza są dobre i szlachetne. Ale nie tylko intencje są ważne.

Molier "Don Juan", przekład Bohdan Korzeniewski, układ tekstu, inscenizacja i reżyseria Jan Błeszyński, scenografia Władysław Wigura, układ ruchu Zofia Kuleszanka, premiera dnia 27 marca 1971 r. w Olsztynie; Arthur Miller "Wszyscy moi synowie", przekład Kazimierz Piotrowski, reżyseria Jadwiga Marso, scenografia Krzysztof Pankiewicz, układ tańca Witold Gruca, premiera 22 kwietnia 1971 r. w Olsztynie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji