Artykuły

Wszyscy moi synowie

PO DZIEWIĘCIU latach od wystawienia "Śmierci komiwojażera", znów Artur Miller na poznańskiej scenie. Tym razem Teatr Nowy sięgnął po sztukę (która przyniosła amerykańskiemu dramatopisarzowi pierwszy wielki sukces i nagrodę sezonu 1947) "Wszyscy moi synowie".

Jeśli scena to białe płótno i trzeba umieć ją ubarwić, nadać jej rytm, wybierając jedno z tysiąca możliwych rozwiązań - zrobili to dobrze reżyser Jerzy Hoffmann i scenograf Andrzej Sadowski. Tego wieczoru odnajdujemy się w pełni XX wieku. Bohaterowie mieszkają w domku, który ma coś z architektury blokhauzu w postaci nadwieszonego piętra, przed domem ogródek, otoczony niskim parkanem, nie stanowiącym przeszkody w bliskim pożyciu z sąsiadami. Ot, wydaje się, korzysta tu z dostatku typowa amerykańska rodzina: byznes nie przesłania papie życia familijnego; ogryzając cygaro - ma pełne usta dobrych żarcików i umie stawić czoła i rozładować każdą sytuację.

W miarę rozwoju akcji orientujemy się jednak, że spokojne horyzonty rodziny Kellerów zaciągają ciężkie chmury. Z dwóch synów - lotników, jednego zabrała wojna. Matka (Sława Kwaśniewska) nie chce uwierzyć w jego śmierć i ma swoje ku temu powody - nie tylko astrologiczne. Sąsiad z prawej - Frank Lubey (Janusz Greber) jest człowiekiem zacofanym - stawia zrozpaczonej matce horoskopy. Sąsiad z lewej - lekarz Jim Bayliss (Zdzisław Zachariusz) też umie mówić o gwiazdach i udzielać dobrych rad, czyni to jednak w sposób mądry, trudno nie odnieść wrażenia, że to przemawia sam autor sztuki, do którego Zachariusz przez swoje okulary stał się zresztą bardzo podobny. Znaczące jest to prawicowo-lewicowe rozlokowanie sąsiadów.

Bo też Artur Miller, doświadczony pisarz i znawca ludzi, próbował być czułym sumieniem Ameryki - w czasach maccartyzmu odważnie ujawniał sytuację polityczną w Stanach ("Czarownice z Salem"). W sztuce "Wszyscy moi synowie" porusza problem bogacenia się dzięki wojnie. I demaskuje bezlitośnie typ "homo capitalisticus" w klasycznym wydaniu fabrykanta silników lotniczych - Joe Kellera.

Gra tę główną postać sztuki Henryk Machalica w sposób mistrzowski. Od pierwszego wyjścia do ogrodu, kiedy beztrosko może pozwolić sobie na małą drzemkę, przykrywając twarz płachtą gazety - do końcowego momentu, gdy zamykają się za nim drzwi domu po raz ostatni - fascynuje widza swą bogatą osobowością aktorską. Zmienia się i przekształca w toku walki wewnętrznej. Stosuje wszystkie środki wyrazu, by uczłowieczyć nieludzkiego bohatera. Czego brak Joe Kellerowi: sumienia czy odwagi? Machalica doprowadza jego lęk przed odpowiedzialnością do szczytów hypengofobii.

W główny nurt sztuki jest wpisane uczucie Annie Deever (Anna Wróblówna), córki byłego i oszukanego wspólnika starego Kellera oraz syna Kellerów - Chrisa. Gra go Kazimierz Borowiec, tworząc doskonałego partnera Machalicy. Jego powierzchowność, zgodny z najaktualniejszą modą ubiór stanowią wyraźny akcent reżyserski, że sztuka Millera nie straciła nic na swojej krystalicznej wymowie: wojna dla młodych Amerykanów się nie skończyła. Jest oskarżeniem miłości pieniądza, przewyższającej wszystko. Jeszcze teraz giną amerykańscy piloci nad Azją, a fabrykanci śmierci się bogacą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji