Artykuły

Show w Lalkach, bez emocji w Dramatycznym

"Psiakość" w reż. Marioli Ordak-Świątkiewicz w Teatrze Lalek i "Małe zbrodnie małżeńskie w reż. Marcina Sosnowskiego w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Anita Dmitruczuk w Gazecie Wyborczej - Opole.

"Psiakość" [na zdjęciu] w "Lalkach" to show z humorem najlepszej próby. Bohaterom "Małych zbrodni małżeńskich" w "Kochanowskim" nie uwierzyłam.

Główni bohaterowie przedstawienia w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora to Psiakość, kudłaty pies, który został porzucony w lesie przez swoich właścicieli, oraz Wilczka, która marzy o tym, żeby wyrwać się z lasu do miasta. Psiakość chce odnaleźć swojego pana i do niego wrócić, Wilczka upiera się, by mu towarzyszyć. Pozostawia więc całe swoje barwne leśne towarzystwo (z lisem, któremu brakuje piątej klepki, na czele) i rusza w drogę.

Postacie, jakie na tej drodze spotykają Psiakość i Wilczka, to sceniczny majstersztyk. Od bobra z rozdwojeniem jaźni, przez żabę, która uwiodłaby wszystko w promieniu kilku kilometrów, po szczura, prawdziwego capo di tutti capi, który skąpy wzrost nadrabia efektami specjalnymi i wynajętym osiłkiem. Creme de la creme w tym towarzystwie jest mocno wyrośnięty (sami zobaczycie) i ufryzowany pudel dość wyraźnie nawiązujący do Dody. Efekt jest taki, że podczas gdy dzieci śledzą z uwagą kolejne przygody bohaterów, ich rodzice bawią się równie świetnie, wyłapując kolejne nawiązania i podteksty (czemu zresztą głośno dają wyraz).

Salwy śmiechu i brawa w środku spektaklu pewnie staną się w nim normą, dlatego łatwo byłoby w tym - co by nie mówić - show zgubić przesłanie opowieści. Aktorzy na to nie pozwalają. Psiakość w końcu odnajduje pana, ale jego miejsce zajął już inny, bardziej modny pies. Psiakość cierpi, ale wie, że zyskał coś ważniejszego - miłość. A tracąc dawną rodzinę, może założyć własną i być za nią odpowiedzialny. Bo zmiana nie zawsze oznacza coś gorszego, a rozwój odbywa się zawsze poza strefą komfortu.

W mądry tekst Marty Guśniowskiej aktorzy "Lalek" tchnęli mnóstwo życia, energii i humoru, ale nie tylko to stanowi o sile spektaklu. Również świetna muzyka, miejscami przywodząca na myśl musicalowe standardy (wielkie brawa również za choreografię żaby), i kapitalne animacje wykorzystane w przedstawieniu.

Chociaż podczas premiery technika płatała figle, a słowo "musical" jest wypowiedziane trochę na wyrost, to nie mam wątpliwości, że przedstawienie na pewno będzie miało swoich zagorzałych fanów. Zarówno wśród dorosłych, jak i wśród dzieci. I jednym, i drugim nie można się dziwić.

"Psiakość. Musical o zwierzęcej miłości", Opolski Teatr Lalki i Aktora, reż. Mariola Ordak-Świątkiewicz.

***

- Nie uwierzyłam im - powiedziałam po wyjściu z teatru do koleżanki, z którą wybrałam się na spektakl w "Kochanowskim". - Bo nie masz męża - odparowała. I na tym dyskusja się skończyła. Choć uświadomiłam sobie wtedy, że w trakcie spektaklu mogłabym, obserwując reakcje publiczności, orzec, kto jest singlem, kto przyszedł tam na jedną z pierwszych randek, a kto ma już na koncie wieloletni związek.

"Małymi zbrodniami małżeńskimi" "Kochanowski" otworzył sezon, zaznaczając przy okazji jubileusz aktorski Beaty Wnęk-Malec i Leszka Malca, małżeństwa, które w owym spektaklu gra właśnie małżeństwo. Z przejściami. Bo oto Giles wraca do domu po tajemniczym wypadku, którego efektem jest amnezja, a jego kochająca żona Lisa chce mu pomóc pamięć odzyskać. Przy okazji rysuje mu taki obraz męża, jakiego chciałaby mieć. On z kolei, jak się okazuje, nie ma amnezji takiej znowu całkowitej, żeby nie pamiętać swoich teorii na temat bycia razem i żeby nie próbować manipulować małżonką tak jak ona nim. Przy okazji wychodzi na jaw, że ona pije, a on się nią nie interesuje, że ona ma dość i chce odejść, a on już dawno zapomniał, że w ich związku jest dwoje ludzi. To właśnie te małe codzienne zbrodnie, które każą się zastanowić, ilekroć widzi się parę na ślubnym kobiercu, "które z nich zostanie mordercą". Zbrodni jest zresztą więcej, bo on wcale nie ma amnezji, tylko oszukuje, a ona chciała go zabić, dlatego trafił do szpitala. Wszystko w imię ratowania ich miłości.

Nie wierzę. Nie dlatego, że historia jest nieprawdopodobna, ale dlatego, że oglądając ją na scenie, ani przez moment nie zastanowiłam się, które z małżonków mogłoby być mordercą. Spektakl, którego ciężar rozłożony jest między dwoje aktorów (czy raczej napięcie między nimi), nie jest nigdy łatwy. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że więcej różnych emocji między głównymi bohaterami jest na papierze niż na scenie. Ani że Eric-Emanuel Schmidt napisał tę sztukę, wkomponowując w nią więcej humoru i ironii. Nie uwierzyłam aktorom. Po prostu.

Inna prawda o tym spektaklu jest taka, że wśród publiczności widziałam panie, które ze łzami w oczach czekały na happy end, słyszałam panów, którzy gromkim śmiechem wybuchali na proste "Wiedziałam!" wypowiadane przez Lisę, a niemal przez cały spektakl słyszałam mówione szeptem: "Przypomina ci to kogoś?". Może więc ważne jest nie to, że emocje są zagrane w tym spektaklu na jednym tylko dźwięku, tylko to, że całą resztę gamy dopisują do niego widzowie.

A może jest tak, że nie mam męża, więc nie umiem przedstawienia docenić.

"Małe zbrodnie małżeńskie", Teatr im. Jana Kochanowskiego, reż. Marcin Sosnowski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji