Artykuły

Kto się boi Hamleta?

Krzysztof Nazar nie lubi Hamleta. Ma prawo. Ogłaszał to wszem i wobec w przedpremierowych wywiadach. W swoim spektaklu postanowił zdegradować mitycznego już niemal bohatera, zdemaskować jego cynizm i obłudę. Tymczasem Mirosław Baka zagrał Hamleta wzbudzającego jeśli nie sympatię, to na pewno zrozumienie i poczucie solidarności. Coś się tu zatem nie zgadza.

Z "Hamletem" w teatrze robiono już chyba wszystko, włącznie ze zmianą płci bohatera. Nie powinien przeto gorszyć zamysł Nazara, polegający na całkowitym odwróceniu wartości obecnych w dramacie. Tak zwane granie przeciw tekstowi ma przecież wcale bogatą tradycję. Gorzej jednak, gdy dla przewrotnej wizji reżysera nie sposób znaleźć uzasadnienia. Bo cóż może wynikać z faktu, że Hamlet okaże się żądnym krwi sadystą, otoczonym gronem przyjaciół? Dużo wysiłku włożył Nazar, by przeforsować taką właśnie koncepcję dramatu. A mimo to nie dała się ona konsekwentnie utrzymać.

Najbardziej radykalnie rozprawił się reżyser z postacią Ducha usunął go zupełnie. Hamlet nie rozmawia z ojcem, nie dowiaduje się z jego ust o zbrodni Klaudiusza. To sam książę przywdziewa pancerz zmarłego ojca, przechadza się po zamkowych krużgankach i jest przez innych uważany za Ducha. Fragmenty tekstu przypisanego przez Szekspira Duchowi wypowiada Hamlet. A zatem intryga stryja, wiarołomność matki wydają się jedynie wytworem chorej wyobraźni niezrównoważonego księcia.

Cały dwór - często chyba wbrew woli reżysera - zachowuje się po błazeńsku. Gdy szekspirowskim postaciom odbierze się prawdziwe motywy działań, pozostaną już tylko manekiny. Dobrotliwy Klaudiusz (Krzysztof Gordon) spaceruje krokiem pana Jowialskiego z głupkowato uśmiechniętą miną. Najchętniej przychyliłby nieba całemu światu, ale niestety. Szekspir wyznaczył mu mniej wdzięczną rolę. Dlatego wszelkie złe uczynki popełnia z wielkim bólem, wbrew sobie. Jakże się nastęka, naszarpie wewnętrznie, nim podpisze wyrok na Hamleta! A ile sentymentalnych uczuć okaże własnoręcznie zamordowanej żonie! Będą tak stali i stali, objęci, przejęci Romeo i Julia po pięćdziesiątce. Nie wiem, czy komiczny efekt tych scen był zamierzony. W każdym razie para królewska wydała mi się przeniesiona wprost ze świata "Ubu Króla". W jednej z pierwszych scen Klaudiusz i Gertruda (Joanna Bogacka) w kąpieli okazują sobie erotyczne zainteresowanie, przeciągając każde w swoją stronę długi, kąpielowy ręcznik-prześcieradło. Każde pociągnięcie ręcznika akcentowane jest głośnym, irytującym motywem dźwiękowym (żeby nie powiedzieć muzycznym). Sztuczność, pretensjonalność tej sceny wywołuje dreszcze. W niemal identyczny sposób zabawiają się z prześcieradłem bohaterowie "Ubu Króla" - opery Pendereckiego wyreżyserowanej przez Nazara w Krakowie.

Błaznem jest także Poloniusz, choć Jerzy Kiszkis w tej roli broni się całkiem nieźle. Wyprawiając syna w zamorską podróż, uważnie rewiduje jego torbę. Jest przede wszystkim autorytatywnym ojcem, "toksycznym rodzicem" (głównie dla Ofelii), a dopiero w drugiej kolejności cynicznym sługusem. Ofelia (Marta Kalmus), początkowo słodziutka dziewczynka nimfetka (jej relacje z bratem Laertesem mają podtekst niedwuznacznie erotyczny, pokazywany nachalnie, wręcz drażniąco), popadając w obłęd zmienia się w dadaistycznego manekina o sztywnych, zaprogramowanych ruchach. Nie budzi litości ani trwogi, co najwyżej politowanie. Całkowitymi błaznami są również Rosencrantz (Igor Michalski) i Guildenstern (Florian Staniewski). Uwikłani w homoseksualny związek, podrygują ochoczo w kopulacyjnych gestach. W charakterystyczny sposób obchodzą się z rekwizytami, na przykład z fletem co kojarzy się nieodparcie z "Hamletem" projektowanym przez Konrada Swinarskiego. (Podobieństw do tego nie zrealizowanego, a jednak obecnego w naszej świadomości spektaklu znalazłoby się u Nazara więcej).

Wśród takich wydrążonych bo odartych przez reżysera z prawdziwych namiętności błaznujących marionetek zmuszony jest żyć Hamlet jedyny człowiek z krwi i kości. I może nie jest to młodzieniec pełen cnót, może nawet przeraża swoją zwierzęcą, destrukcyjną energią, ale w tej sytuacji trudno mu się dziwić! Mirosław Baka gra księcia, który na głupotę, miałkość i nijakość świata reaguje agresją. Agresją skrajną, szaloną, nieokiełznaną. Zwróconą także przeciw sobie. Dzikość spojrzenia, ostry, łamiący się głos, ruchowa nadekspresja czynią z niego neurotyka wściekającego się z powodu własnej bezsilności. Rozpaczliwe, furiackie niszczenie pancerza, symbolizującego ojca, jest jednym z wielu momentów odsłaniających tajniki książęcej duszy. Ta agresja w wykonaniu Baki jest niemal zaraźliwa: ma się ochotę krzyczeć i kopać razem z nim (choćby z żalu, że kolejna premiera w tym teatrze okazała się niewypałem). Dawno nie widziałem tak elektryzującej, hipnotyzującej roli!

Niepohamowany instynkt niszczycielski rozładowuje Hamlet w kontaktach z przedmiotami (rzuca na przykład piłką o ścianę, co skądinąd wydaje się pomysłem ryzykownym), lecz także co oczywiste z ludźmi. Bawi się otoczeniem, gardzi nim, poniża, często nawet dopuszcza się rękoczynów. Ale jakoś trudno brać mu to za złe. Baka w zadziwiający sposób rozgrzesza swojego bohatera, przekonuje do racji stojących po jego stronie. Są to racje rozpaczy, niezgody na ludzką nijakość i obojętność.

Jedna wybitna rola nie ratuje jednak przedstawienia. Prawie pięć godzin to trochę dużo jak na spektakl, który nie mówi o niczym specjalnie ciekawym. Długie sceny pantomimiczne pogłębiają jeszcze uczucie znużenia. Przytłaczająca scenografia olbrzymie, podnoszone i opuszczane podesty częściej rozprasza uwagę niż wpływa na wartkość akcji. Finał spektaklu jest już naprawdę nie do wytrzymania. Pojedynek trwa, postaci mordują się niemrawo, umierają flegmatycznie i patetycznie, a cała akcja co kilkanaście sekund przerywana jest spuszczeniem podestów, skąd spogląda posągowy Fortynbras. Co chwilę też między sceną a widownią pojawia się i znika ogromna siatka-kratka, tak jakby reżyser nie mógł się do końca zdecydować, czy Dania jest, czy nie jest więzieniem. Wszystko to jednak blaknie w obliczu orkiestry dętej (anielskiej?), patronującej z niebiańskich wysokości całemu przedstawieniu. No cóż, jak śpiewał Wiesław Michnikowski: "wszystko może być dęte, a słowo musi być święte".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji