Artykuły

Kapryśny Hamlet

Próby "Hamleta" wyreżyserowanego przez Krzysztofa Nazara w gdańskim Teatrze Wybrzeże trwały prawie dziewięć miesięcy, termin premiery kilkakrotnie przesuwano, aż w końcu pojawiły się głosy, że nad przedstawieniem zawisła klątwa. Reżyser musiał odczyniać uroki sugerujące, że spektakl czeka los podobny do "Hamleta" Swinarskiego: niespełnienie. Choć premiera ucięła spekulacje, to od skojarzeń ze Swinarskim uciec trudno. Podobnie bowiem jak w nie zrealizowanej inscenizacji sprzed lat decydujące okazały się nie tyle wątpliwości Hamleta, ile raczej reżyserskie weń zwątpienie.

- Czy należy trzymać stronę rozhisteryzowanego i destrukcyjnego księcia, czy postawa okrutnego, jednak nowocześnie myślącego Klaudiusza nie budzi więcej szacunku? - pyta Krzysztof Nazar. Koncepcja Swinarskiego pozostała wyzwaniem zamienionym w teatralny apokryf dzięki książce Józefa Opalskiego. Spektakl Nazara zaistniał i to, co było błyskotliwą koncepcją, uległo brutalnemu ujednoznacznieniu. Otrzymaliśmy drobiazgową (spektakl trwa prawie 5 godzin!) relację wydarzeń w Helsingorze, którego mieszkańcy poddani są kaprysom świata i rozgrymaszonego młodziana. Hamlet urzęduje głównie w sali gimnastycznej, a książki traktuje jako zbiór cytatów, gromadzonych przez wyrywanie interesujących kartek. Mirosław Baka traktuje postać bez pietyzmu; momentami odnosiłem wrażenie, że eksperymentuje, jak daleko można posunąć się w dziele niszczenia bohatera. Charczy, forsuje głos do granic wytrzymałości, rzuca się w konwulsjach, krzykiem unieważnia wszystkie monologi. I, co chyba najbardziej przejmujące, pamięć dworzan o starym królu traktuje jako pretekst do żałosnej zabawy w duchy. Scena z widmem jest tylko neurasteniczną błazenadą księcia przebranego w okrytą chwałą zbroję ojca. Nie ma tragicznego rozdarcia między powinnościami - obserwujemy wyłącznie zmagania Hamleta z własnym szaleństwem.Ten sam problem dotyczy Klaudiusza - scena modlitwy przed krucyfiksem pokazuje go jako postać nie mniej rozdartą niż Hamlet. Tyle tylko, że do takiej interpretacji nie ma materiału w tekście, a Krzysztof Gordon nie podjął aktorskiego pojedynku z Mirosławem Baką. Jest bezbarwny, sztywny i po wojskowemu słuszny. Postacie, które mają wyłącznie ilustrować reżyserską koncepcję, nie rozwijają się w toku akcji. Dlatego po zachwycającej często ekspozycji zaczynają nużyć. Tak się dzieje z Joanną Bogacką w roli Gertrudy, zmysłową i pełną ciepła, nie potrafiącą jednak wyjść poza zarysowany kontur.

Ciekawy pomysł podzielenia sceny za pomocą dwóch ruchomych pomostów początkowo fascynuje, w drugim akcie wydaje się praktyczny, w trzecim zaczyna drażnić, a w czwartym po prostu irytuje. I właśnie irytacja jest najtrafniejszym określeniem stanu, w jaki wpadałem w miarę rozwoju akcji. Nazar przystąpił do pracy z pełną garścią pomysłów i intuicją, nie zamienił ich jednak w urzekający kalejdoskop. Przedstawienie pozbawione jest wdzięku, odrobiny szaleństwa. Niczym wypracowanie tępawego prymusa budzi ogromne nadzieje i sprawia równie wielki zawód. Mechanizmowi temu nie poddała się chyba jedynie Marta Kalmus, która umiejętnie stopniowała napięcie. Już w pierwszym akcie jej Ofelia w scenie pożegnania z Laertesem jest olśniewająca: po dziecięcemu przekorna, rezolutna i rozświetlona wewnętrzną czystością, w której czai się poczucie nieszczęścia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji