Artykuły

Hamlet, na jakiego zasługujemy

"Znajomi reżyserzy wciąż mnie pytają, o czym jest Hamlet dziś, w ogóle - co jest dziś o dziś. Dawniej było przynajmniej wiadomo, że prawie wszystkich pali to samo. A dziś? Diabli wiedzą. Ale teatr trzeba robić" - pisze w ostatnim "Tygodniku Powszechnym" (nr 45/96) Paweł Głowacki. - Czytałam te słowa w sobotę rano, podczas gdy już wieczorem miało się okazać jakiego Hamleta i jaki teatr zrobił w Gdańsku Krzysztof Nazar, i okazało się. Nie na darmo czekaliśmy aż dziewięć miesięcy, bo oto narodził się spektakl. Nasz Hamlet na dziś.

SCENA i widownia zanurzone są w ciemności. Muzyka o niepokojącym brzmieniu sączy się z początku cicho, a potem głośniej. Dźwięki wdzierają nam się w uszy. I nagle - koniec. Wąski snop światła wydobywa z mroku jedną twarz, jakby wtłoczoną w ramy telewizyjnego ekranu. To Hamlet.

"Jakaś złośliwa skaza charakteru (...)

Jakiś dziwaczny przerost jednej z cech,

Nie hamowany kontrolą rozumu (...)

Wystarczy, aby wpływ gwiazd lub natury

Naznaczył kogoś jedną taką plamą,

A plama staje się piętnem (...)

Jedna kropla zła

Nasącza jadem całe nasze dobro."

Od tego właśnie monologu zaczyna swój spektakl Krzysztof Nazar. Głęboka, czarna przestrzeń zamyka się nad słowami duńskiego księcia. Już po chwili na scenie widać ogromny podest z drewna i metalu. Bernardo i Francisco pełnią wartę na murach obronnych zamku w Elsynorze. I od pory jest niby wszystko tak, jak być powinno, jak chciał Szekspir. Tylko, że jakaś dziwaczna siła wciąż miesza słowa i odwraca gesty. Zabiera aktorom koturny i każe im biegać z piłką po sali gimnastycznej. Dania, która wedle słów Hamleta, jest więzieniem w scenograficznej interpretacji Krzysztofa

Tyszkiewicza, staje się przestrzenią gry toczącej się na kilku poziomach scenicznego świata. Tu zwyczajnie rzuca się i łapie piłkę. Tu się inscenizuje i przedstawia Zabójstwo Gonzagi siłami wędrownej trupy aktorskiej. Tu w końcu gra się ludzkim życiem i śmiercią o skrawek ziemi, który kiedyś był przedmiotem duńsko - norweskiego zakładu. Zamiast celmansjonów, jak w spektaklu Wajdy (z 1960 r.), jest ogromna konstrukcja z metalu i tysiąca desek. Wielka, stromo opadająca ku widowni płaszczyzna czasem rozsuwa się, tworząc przejście w głąb sceny. A kiedy jej drewniane skrzydła unoszone są w górę niczym most zwodzony, widzimy wnętrze elsynorskiego zamku z rzędami drzwi, przypominającymi parawany jeden za drugim stojące. Sinoszare albo czerwone. Zresztą wszystkim sprzętom, rekwizytom i większości kostiumów przypisane są te dwa kolory. Scenografia od początku do końca przemyślana, w każdym szczególe funkcjonalna i znacząca, świetnie oddaje charakter tego Nazarowego Hamleta. Bo jest to spektakl aż do bólu konsekwentny. Monumentalny, a zarazem odbierający Szekspirowi cały patos. Wykorzystujący formułę gry, aby rozbić spoistość przedstawionego świata. Wszystkie wielkie monologi, obrosłe setkami teatralnych, literackich i historycznych znaczeń w tej rzeczywistości odrywają się od wypowiadających je bohaterów, wykraczają poza swoje konteksty. Jakże często słowa dziwią się sobie. I z tej obcości, z tego przeciwstawienia aktora i tekstu budowana jest nowa jakość. Słynne "być albo nie być" Hamlet recytuje tak, jak wyuczony na pamięć wiersz, przy czym stoi na drewnianym koźle w sali gimnastycznej, za publiczność mając Rozencrantza Guildenstema oraz Poloniusza, który po skończonym przedstawieniu klaszcze i chwali sprawność książęcej dykcji.

Taki to "Hamlet". Na wspak. Drażniący. Czasem nie do zniesienia. Ale perfekcyjnie rozegrany. Oparty na zasadzie zmiany perspektywy, z którą od jakiegoś czasu oswajają nas zabiegi współczesnych dramaturgów.

U Nazara podjęta gra nigdy nie jest zabawą. Jej konsekwencje zawsze są poważne i nie da się ich uniknąć. Na przykładzie tej doskonałej teatralnej konstrukcji widać, jak dalece można budować spektakl na tekście, a jednocześnie ewidentnie przeciw niemu. Przy czym nieważne są ani formalne eksperymenty, ani kontekst polityczny, o którym wspominam, bo przecież gdzieś w głębi duszy przechowujemy cały czas to przekonanie Wyspiańskiego o zagadce Hamleta, czyli o tym: "co jest w Polsce - do myślenia". O czym jest Hamlet dziś? - pytamy. Gdzie jest nasze miejsce w tym świecie okrutnym i gwałtownym, w którym mrozi się nas dystansem, w którym nie ma nic pewnego, a słowa przestają cokolwiek znaczyć. Otóż Hamlet jakiego dziś otrzymujemy, nie mówi już o tym "co jest w Polsce - do myślenia", ale o tym, co jest do myślenia w samym Hamlecie.

Zależność między etyką intencji a etyką konsekwencji, postawiona przez reżysera jako problem wciąż wyraźnie w tej sztuce obecny, w świetle gdańskiego spektaklu nie jest relacją konfliktową. Tu pozostają tylko konsekwencje i zmusza się nas, abyśmy stanęli z nimi oko w oko. Hamlet jak rozpieszczone, rozkapryszone dziecko niszczy ludzkie istnienia wokół siebie. Pcha ku śmierci Danię, która w konsekwencji dostaje się w ręce Fortynbrasa. Zachowuje się prowokacyjnie i wyzywająco. Nie ma w nim miejsca na rozterki moralne. Jest tylko pusta przestrzeń między możliwością i niemożnością. W tym Hamlecie bohaterowie giną tak jak w filmach Quentina Tarantino. Sama postać duńskiego księcia jest również jakby żywcem z tych filmów wyjęta. Szekspirowski świat zalany krwią, usłany trupami dziś zyskuje inny wymiar dzięki temu, jaka jest współczesna rzeczywistość oraz temu, jak nam ją pokazuje kino czy telewizja. Dla mnie najważniejszym problemem tego Nazarowego "Hamleta" jest wolność. "Tak, jego wolność zagraża nam wszystkim" - mówi Klaudiusz w rozmowie z Gertrudą. Teraz już nie uwięzienie staje się kwestią znaczącą, ale wyzwolenie i jego granice.

"Hamlet", na jakiego dziś zasługujemy. Odrzucamy go i buntujemy się. Taki jest zresztą rytm odbioru spektaklu - od niechęci, zaprzeczenia do rozpoznania absurdu tego świata jako naszego absurdu. Krzysztof Nazar zbudował dzieło teatralne w każdym calu konsekwentne. Trzeba się wobec niego opowiedzieć, bo jest to spektakl, który nie pozwala milczeć. Wiele dyskusji wywoła z pewnością reżyserska koncepcja. I chwała Bogu. Dla mnie jednak bezdyskusyjne pozostanie mistrzostwo warsztatu, które pozwoliło stworzyć w Gdańsku kawał wielkiego teatru. Już dawno wybrzeżowi aktorzy nie byli tak prowadzeni, tak trzymani w ryzach. Mówienie o wyrazistych kreacjach aktorskich nie jest w odniesieniu do "Hamleta" czczą paplaniną. Joanna Bogacka (Gertruda), Krzysztof Gordon (Klaudiusz), młodziutka Marta Kalmus - gościnnie grająca Ofelię, no i w końcu, Mirosław Baka - Hamlet, co się zowie. Aktorzy tworzą pełne, spójne, ale i wieloznaczne postaci. To również ich udziałem jest robota teatralna najwyższej próby, z którą obcujemy za sprawą Nazarowego spektaklu. W nim Hamlet jest zadaniem, wyzwaniem, któremu Mirosława Baka stawia czoła niczym wytrawny gracz. Taki to "Hamlet".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji