Nieboskie szaleństwo
Świat oszalał na punkcie Petra Zelenki! Filmy na podstawie jego scenariuszy - "Guzikowcy" czy "Samotni" - koszą kolejne nagrody i biją rekordy popularności. W Teatrze Kameralnym odbędzie się dziś premiera "Zwyczajnych szaleństw" tego niezwykłego Czecha. O rozmaitych formach szaleństwa rozmawiamy z reżyserem Krzysztofem Rekowskim
Zanim trafił Pan na Wydział Reżyserii krakowskiej PWST, studiował Pan architekturę. Który wybór był bardziej szalony - reżyseria czy politechnika?
Krzysztof Rekowski: Wybór reżyserii rzeczywiście był szalony, do nie do końca uświadomiony. W teatr bawiłem się już w szkole średniej. Na studiach politechnicznych prowadziłem własną grupę amatorską. Dwie osoby z tego grona dostały się później na wydział aktorski. To one powiedziały: "Słuchaj, musisz iść na reżyserię, żebyśmy mogli dalej wspólnie pracować!". Tym to nieco szalonym rytmem, bez wielkich przygotowań podszedłem do egzaminów. No i... udało się.
Niedawno w Krakowie realizował Pan "Zimę pod stołem" Rolanda Topora. Teraz reżyseruje Pan sztukę Petra Zelenki. Ima się Pan autorów ze skłonnościami do purnonsensu. To przypadek?
- Nie. Lubię ten typ literatury, ponieważ według mnie jest bardzo poetycki. Ponadto uważam, że opis naszej rzeczywistości i naszych problemów jest ciekawszy i bardziej sugestywny, gdy zostaje odbity w krzywym zwierciadle. "Zwyczajne szaleństwa" wystawia Pan w Teatrze Kameralnym, który programowo proponuje repertuar lekki, łatwy i przyjemny. Tymczasem pod znakiem zapytania stawia Pan komediowość tej sztuki...
- Jestem przekonany, że "Zwyczajne szaleństwo" to nie tylko komedia. Trudno mówić o komedii, gdy w grę wchodzą ludzkie dramaty. Zelenka tymczasem tak przewrotnie konstruuje tekst, że jednak możemy się śmiać. Ta sztuka pozwala uświadomić sobie absurd funkcjonowania w dzisiejszym świecie.
W przedmowie do spektaklu pisze Pan o szaleństwach zwyczajnych i niezwyczajnych. Na czym polega różnica?
- Prawdziwe boskie szaleństwo jest czymś niezmiernie rzadkim, utęsknionym, czymś, co pozwala przeżyć coś niesłychanego. To jest ten rodzaj szaleństwa, które daje wolność. Natomiast zwyczajne szaleństwo dotyczy każdego z nas. W dzisiejszej rzeczywistości trudno mówić o porządku czy normie. Szaleńcem może być każdy, ale niestety tylko zwyczajnym.
W ostatniej scenie "Zwyczajnych szaleństw bohater pakuje się w paczkę i wysyła do Ameryki Południowej. Oszalał czy - przeciwnie - poszedł po rozum do głowy?
- Moim zdaniem w tym momencie uświadomił sobie szaleństwo świata, a ściślej - szaleństwo zachodniej cywilizacji.
Zelenka jest ostatnio bardzo popularny. Jego scenariusze doczekały się kilku głośnych ekranizacji. Dlaczego świat oszalał na punkcie Zelenki?
- Po pierwsze dlatego, że Zelenka skupia uwagę na współczesnych trzydziesto-, trzydziestoparolatkach, a niewielu twórców zajmuje się tym pokoleniem. Po drugie Zelenka znakomicie nazywa współczesne codzienne problemy, nie robiąc z nich jednocześnie gigantycznych tragedii. Przygląda się im z uśmiechem i miłością.
Jakich "tragedii" doświadczają współczesne trzydziestolatki?
- Przede wszystkim samotności. Zelenka często pisze również o tym, że w zasadzie dzisiaj nie wiemy, jak stworzyć rodzinę. Gdzieś ta potrzeba w każdym siedzi, a jednak nie bardzo wiadomo, co z tym fantem zrobić, jak w dzisiejszych warunkach ludzie mogą się spotkać i stworzyć trwały związek.
Na jakie szaleństwa Pan sobie pozwala?
- Pozwalam przerzucać się różnym sytuacjom losu, ponieważ myślę, że szaleństwo przychodzi samo, bez naszej decyzji, a my możemy się wyłącznie mu poddać...
Bądź odrzucić...
- Tak. Ale wówczas - jak w przypadku jednej z bohaterek Zelenki, która próbuje z szaleństwem walczyć - możemy niespodziewanie znaleźć się w szpitalu psychiatrycznym.