Artykuły

Alfabet Tadeusza Słobodzianka

Nagroda literacka NIKE, dyrekcja w Teatrze Na Woli, sukces "Naszej klasy". A teraz nowe, ambitne plany. W naszym wakacyjnym cyklu Gazeta Wyborcza - Stołeczna przedstawia osobowości ze świata kultury, o których było głośno w minionym sezonie. Dziś Alfabet Tadeusza Słobodzianka.

A - Aktor. Człowiek w teatrze - nie dekoracja, nie inscenizacja, czyli światło i brzdęk, ale człowiek, który ma coś do powiedzenia od siebie, oczywiście wtedy, kiedy ma. Przez ostatnie 20 lat w Polsce pojawiło się wielu nowocześnie grających aktorów. Prawdziwy wysyp talentów w pokoleniu 20-, 30 - i 40-latków. Po tym, jak zmieniają się aktorzy w teatrze widać, jak zmienia się człowiek i świat, a zarazem nie zmienia się i zachowuje swój uniwersalny wymiar. Prawdziwy wehikuł czasu. W Polsce dojrzewa rewolucja specjalizacji ze względu na sposób zarobkowania, czyli aktorzy filmowi, teatralni i telewizyjni. Jest wielu, którzy to potrafią łączyć. Ale też od razu widać, kto dużo w czym ostatnio "dziergał". Magia aktora serialowego na przykład, takiego, który latami gra w telewizji jedną postać, w teatrze działa zwykle chwilę. "O, Paździoch!" - zachwyca się widz w pierwszej chwili, a potem, jeżeli aktor solidnie nie odpracuje tego pierwszego wrażenia, czar pryska. Często się zdarza, że publiczność przychodzi do teatru na "gwiazdę", a wychodzi z zupełnie innym aktorem w głowie. I to jest to, co misie lubią najbardziej. Największe moje odkrycie zeszłego sezonu to Łukasz Lewandowski. Przez wiele lat był w zespole Teatru Narodowego, grywał jakichś poruczników i lokajów, fikał fikołki, potem stamtąd odszedł, wszyscy o nim zapomnieli. Teraz namówiony przez Agnieszkę Glińską powrócił na scenę charyzmatyczny, w świetnej formie. Możemy go oglądać Na Woli w przedstawieniach - "Amazonii" Walczaka (jego taniec "reżysera po premierze" to scena, która już przeszła do historii) oraz w najbliższej premierze "Iluzji" Wyrypajewa, ale także w "Merlinie" jako Merlina i wkrótce jako Iwana Karamazowa w "Braciach Karamazow" z Teatru Provisorium, którzy, mam nadzieję, zagoszczą w Teatrze Na Woli na dłużej.

D - Dramaturg. Kiedyś było wszystko proste. Dramaturg to był autor dramatów i wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Teraz ten, kto pisze sztuki, nazywa się dramatopisarzem. A dramaturg to taka osoba w teatrze, która bierze do ręki gotowy tekst, coś w nim skreśla, coś dopisuje, dokleja, dodaje. A potem na bankiecie popremierowym siedzi w kącie sfrustrowana, że reżyser jej nie podziękował i w miarę wychlanej wódy opowiada, które pomysły w przedstawieniu były jego (najlepsze oczywiście). Często wtedy bierze się sam za reżyserię - ze skutkiem, niestety, najczęściej tragicznym.

F - Figura. Aldona Figura, rzecz jasna. Jedna z najciekawszych polskich reżyserek. Potrafi współpracować z autorem i aktorem, własny charakter pisma łączy się u niej z wiernością wobec tekstu. Świetnie odnajduje się w angielskim modelu robienia teatru. W Polsce ta szkoła jak wszystko, co ma jakiś intelektualny wymiar, jest zagrożone wyginięciem. Dlatego chucham i dmucham na Aldonę w Laboratorium Dramatu jak na rzadką, niezwykle cenną roślinę, której obecność w ogrodzie podnosi jego rangę. W najnowszej premierze Sceny Przodownik "Baden-Baden" Piotra Rowickiego opowiada o końcu wojny z perspektywy mieszkanek pewnej niemieckiej posiadłości.

G - Glińska Agnieszka. Reżyserka klasy światowej. Specjalistka od relacji międzyludzkich. Jestem zafascynowany jej intuicją i niezwykłą wiedzą o aktorach. Jednocześnie nie mówi o tym w kółko jak inni, nie teoretyzuje, nie promuje się na lewo i na prawo, ciężko pracuje i pozostawia po sobie ślad trwalszy od kamienia: pokolenia nowocześnie wykształconych aktorów i aktorek. Bo to Szekspir powiedział, że lepiej po śmierci nie mieć nagrobka, niż za życia mieć złą opinię u aktorów. Gdyby mieszkała w Nowym Jorku albo Paryżu, byłaby kimś takim jak Lee Strasburg albo Jacques Lecoq, prowadziłaby własną międzynarodową szkołę i teatr. Nasze spotkanie uważam za jeden z najszczęśliwszych zbiegów okoliczności w moim życiu zawodowym. Agnieszka przygotowuje w Teatrze na Woli premierę "Iluzji" Wyrypajewa, kultowym spektaklem jest przejmująca i ironiczna "Amazonia" Michała Walczaka. W zeszłym sezonie próbowaliśmy dogadać się z Teatrem Dramatycznym i przenieść do Teatru na Woli jej świetny, a rzadko tam grany spektakl dla dzieci - "Pippi Pończoszankę". Nie udało się. Agnieszka Glińska wystawi więc u nas dalszy ciąg przygód Pippi - "Pippi na bezludnej wyspie". Wcześniej ma też wyreżyserować tu "Rzecz o banalności miłości" Librecht z Joanną Szczepkowską w roli Hannah Arendt i Krzysztofem Stroińskim jako Martinem Heideggerem. Nasze wspólne plany są rozległe i ciekawe. Carlos Marrodan tłumaczy specjalnie dla Agnieszki "Celestynę" Rojasa. Ja sam też chciałbym coś dla niej napisać, ale żeby nie zapeszyć, nie powiem co. Chyba że zostanie dyrektorem w jakimś teatrze warszawskim, na co czeka połowa Warszawy, i z Teatru na Woli ucieknie.

I - Iluzje. Nowa sztuka Iwana Wyrypajewa analizująca w sposób nieoczywisty relacje międzyludzkie. O miłości, o związkach małżeńskich i tym, co jest w naszym życiu nieustannym złudzeniem, które sprawia, że zacierają się granice pomiędzy naszymi pragnieniami i uczuciami, rzeczywistością i fikcja. Przed wakacjami odbyła się pierwsza próba otwarta dla publiczności, więc mogę ten spektakl zarekomendować warszawskiej widowni. Zarówno ludziom młodym, przed którymi całe życie i wszystkie "iluzje", jak i widzom dojrzałym, którym się wydaje, że wszystko to mają za sobą.

K - Koniecpolski. Krytyk teatralny z przełomu lat 70. i 80. Czasem, kiedy o nim myślę, przychodzi mi do głowy fraza z "Ostatniej taśmy Krappa" Becketta: wysłuchałem dziś tego idioty, którym byłem trzydzieści lat temu

L - Laboratorium Dramatu. Tak nazywała się do niedawna Scena przy Olesińskiej na Mokotowie. Ale Laboratorium Dramatu nigdy nie było miejscem, obojętnie czy na Wierzbowej czy Olesińskiej, ale zawsze była ideą rozwoju i promocji polskiego dramatu. Wieloletni projektem, z którego zbieramy całkiem niezłe żniwa. Powstaje coraz więcej dobrych i odważnych sztuk. Laboratorium Dramatu jest teraz i na Mokotowie i na Woli, a scena przy Olesińskiej nazywa się Przodownik. Wróciliśmy do nazwy starego kina.

M - Młody Stalin. Sztuka, nad którą obecnie pracuję i którą wkrótce wystawimy ze Spišakiem. Dzięki książce Montefiori wiemy, jaką fascynującą postacią w młodości był ten zwycięski lewicowiec, niedoszły ksiądz, intelektualista, poeta z sukcesem, świetny tancerz i śpiewek, uwielbiany przez kobiety uwodziciel, znawca Biblii, Dostojewskiego i Mozarta.

N - nagroda Nike. Jak w tym dowcipie o mrówce i słoniu. Pięć minut przyjemności i całe życie trzeba się tłumaczyć. Polska to taki kraj, w którym takich rzeczy się nie wybacza. Natomiast, dziwna rzecz, za granicą informacja o Nike dla "Naszej klasy" jest synonimem klasy tej nagrody. Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak wypowiedź pani Dunin, jurorki, ciotki nowej lewicy i niedoszłej laureatki, która publicznie doniosła, że to była pomyłka. Z rozpaczy więc przepuściłem całą kwotę na wino, kobiety i Cyganów.

P - Premiery. Planów jest sporo. We wrześniu - wspomniane już "Iluzje", na początku października - premiera "Wyzwolenia" Wyspiańskiego. Z Marcinem Sztabińskim w roli Konrada i Jerzym Trelą jako Geniuszem. Reżyseruje Piotr Jędrzejas, który chce na "Wyzwolenie" spojrzeć z perspektywy tzw. Drugiego Chrztu Polski, czyli krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Spektakl o nas w 2011 roku. Co się zmieniło, co się nigdy nie zmieni. Istotny głos o tym, co się dzieje z nami dzisiaj. W Teatrze na Woli w planach także "Elektra" Sofoklesa w przekładzie Antoniego Libery w reżyserii Joanny Grabowieckiej, "Madame" Libery w adaptacji Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i reżyserii Jakuba Krofty. Mojego "Proroka Ilję" z Adamem Woronowiczem wystawi Ondrej Spišak, a "Operetkę" Gombrowicza z muzyką Piotra Dziubka wyreżyseruje Wojciech Kościelniak.

S - Spišak - Ondrej Spišak. Słowak i Europejczyk. Zodiakalna Panna. Może dlatego od 15 lat ciągle współpracujemy. Jego realizacje moich tekstów zawsze mnie zaskakują. Reżyser, z którym wolę zgubić, niż z innymi znaleźć. Jest jak XIX-wieczny podróżnik, który na wyprawę zabiera ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy się z nim spaceruje, on zawsze gdzieś niepostrzeżenie skręci i coś odkryje. Tam, gdzie inni nic nie widzą, on znajdzie coś niezwykłego. W rozmowie, nawet takiej pospiesznej, zadaje istotne pytania. Wielki reżyser, absolutny muzyczny słuch także na drugiego człowieka i teatr, nieprzeciętny w swojej skromności. Wyreżyserował ponad 120 przedstawień i prawdopodobnie gdyby przyjąć za wskaźnik liczbę przedstawień obecnie granych na świecie w reżyserii Spišaka (a jest kilka granych od 20 lat bez przerwy), jest to prawdopodobnie jeden za najwybitniejszych reżyserów na świecie. Ma w Polsce potężny zastęp aktorów, którzy gotowi są rzucić wszystko, aby u niego zagrać. Ma też swoją publiczność. W tym sensie jest jednym z najlepszych polskich reżyserów.

T - Teatr na Woli. Pamiętam dobrze ten pierwszy okres świetności sceny przy Kasprzaka. Przychodziłem tu często, choć nie o wszystkim jako krytyk pisałem. "Do piachu", "Amadeusz", Niebezpiecznie, panie Mochnacki!", "Hamlet ze wsi Głucha Dolna". Odważna, ciekawa literatury, świetne aktorstwo. I wielcy reżyserzy: Polański, Wajda, Kutz, Krasowski. To była cała filozofia dyrekcji Tadeusza Łomnickiego. Miejsce jest nietypowe, pełne sprzeczności. Bo z jednej strony robotnicza dzielnica (Jacek Głomb myśli o tym, aby przygotować dla nas spektakl o Kasprzaku, a Ania Wojnarowska pisze sztukę o robotnicach z "Róży Luksemburg"), a z drugiej - miejsce banków, wielkich firm. Ale to też jest wyzwaniem. Niewątpliwie to jest teatr, który powinien być mainstreamowy, ale z takimi skrzydłami, czasem radykalnymi. Ale dla ludzi. Tak, to hasło Strehlera przyjąłbym za swoje. Teatr dla ludzi! Nie uważam, że dobry teatr jest wtedy, gdy publiczność z niego wychodzi albo w ogóle do niego nie chodzi, a podatnik ma za to bulić w imię szczęścia przyszłych pokoleń.

W - Więckiewicz. Czasem o aktorach mówi się "polski Brando" albo "polski Brad Pitt". Tymczasem o Więckiewiczu nic takiego nie da się powiedzieć. On wyłamuje się z jakichkolwiek schematów. To ktoś, kto nie chce się powtarzać, nie chce odcinać kuponów od tego, co już zrobił. Szuka. Poza tym fajny facet. Więckiewicza strasznie trudno jest ściągnąć do teatru, bo jest mocno zajęty w filmie. Ale jest nadzieja. Obiecał zagrać w Teatrze na Woli w spektaklu "Kolchaas" Istvána Tasnádiego według Kleista, w reżyserii Łukasza Kosa. Rzecz o rewolucji i jej prawdziwych skutkach. Nie propagandowa historia, tylko metafizyczna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji