Artykuły

Żużlowiec z szabelką?

Tor żużlowy ma długość 400 metrów. Czterej zawodnicy wykonują w jednej rundzie 4 okrążenia. Trwa to mniej więcej minutę. Nie jestem zagorzałą fanką żużla, ale jestem pewna, że minuta wyścigu przynosi dużo więcej emocji niż najnowszy bydgoski spektakl - o "Szwoleżerach" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim w Bydgoszczy pisze Justyna Czarnota z Nowej Siły Krytycznej.

O "Szwoleżerach" było głośno na długo przed premierą. Nic dziwnego, każdy nowy spektakl Jana Klaty budzi emocje; a i sam temat żużla, sportu popularnego w Polsce, a w Bydgoszczy mającego wyjątkowo liczne grono entuzjastów, wydawał się wprost wymarzony dla dziennikarzy głodnych wrażeń w sezonie ogórkowym. Rozpędzona machina promocyjna toczyła się - trochę może siłą rozpędu - o dwa tygodnie dłużej w związku z przesunięciem daty premiery. Warto przypomnieć, że o "czarnym sporcie" opowiadał niedawno Jacek Głomb w Teatrze w Gorzowie Wielkopolskim. Kontekst "Zapachu żużla" (który teraz wyrusza w objazd po kraju w ramach projektu Teatr Polska) tym bardziej prowokował pytania o to, co tym razem zostanie ze sceny powiedziane. U Głomba pobrzmiewała nostalgia za dawną legendą tego sportu. Artur Pałyga, dramaturg "Szwoleżerów", zdradzał przed premierą, że tym razem ważnym tematem spektaklu stanie się śmierć, a jedną z bardziej intrygujących postaci będzie fryzjer, były żużlowiec. To wszystko potęgowało ciekawość widzów, ale też wywindowało ich oczekiwania na wysoki pułap. Zapowiadało się niekonwencjonalnie i ciekawie. A tymczasem Klata zrobił spektakl przeciętny.

Scena otwiera się na widzów barwną i symboliczną scenografią Mirka Kaczmarka. Z tyłu - siatka, za nią muzycy w strojach obsługi technicznej (naprawdę dadzą czadu, ale mocnymi brzmieniami nie zagłuszą miałkich dialogów). Akcja rozgrywać się będzie na tle pomnika poległych żużlowców - w zatrzymanym kadrze widzimy trzech facetów w sportowych uniformach: jeden z nich właśnie wypadł z motoru, trzyma jeszcze kierownicę, drugi już upadł i leży bezwładnie, trzeci - zawisł na mocnym sznurze, kończąc życie samobójstwem. Jedna z pierwszych scen, monolog samotnej matki - wdowy po żużlowcu, odbywa się pod tym pomnikiem i sugeruje, że Klata ostro rozprawi się z mitem sportowca-superbohatera. Nic takiego się nie dzieje. Gęsty obłok śmierci rozrzedza się z każdą sekundą, przeplatają się kolejne sekwencje z życia domowego i klubowego zawodników: wyścigi (na krzesełkach wokół sceny), wielka biba (gdzie zawodnicy piją z rozsianych po scenie pucharów, a potem śpiewają "Zegarmistrza światła"), posiedzenia z psychologiem, który ma rozwiązać problem lęku. Poważne pytania - o powody wyboru takiego stylu życia, o lęk przed upadkiem, o stosunek rodziny do ich zawodu - toną w trywialnych gadkach, głupich uśmieszkach i szczebiotaniu dziewczyn. Podobnie giną w potoku słów nazwiska żużlowców, którzy popełnili samobójstwa.

Bohaterami "Szwoleżerów" są trzej koledzy z jednego klubu: Krzyś Młody (Piotr Żurawski), dopiero rozpoczynający karierę, Maciek Miszczu (Mateusz Łasowski) - sportowiec u szczytu sławy i Łukasz Złamany (Michał Czachor), powracający na tor po kontuzji i owładnięty strachem przed kolejnym wypadkiem. Myślę, że taki dobór postaci - szczególnie w połączeniu z byłymi zawodnikami - Fryzjerem i jeżdżącym na wózku Prezesem - rodzi nadzieje na pokazanie ścieżek życia i stworzenie barwnego portretu żużlowców jako grupy. Tym bardziej złości więc fakt, że Klata infantylizuje i ośmiesza wszystkie postaci. Np. Fryzjer jawi się jako wujcio-wariatuńcio, owładnięty wizją nawiązania kontaktów z światem pozaziemskim, okładający kręgosłup skórami kotów. Irytujący jest sposób posługiwania się stereotypem nie tyle nawet żużlowca, ile sportowca w ogóle. Na scenie widzimy półmózgich, zidiociałych chłopców, jakby tylko tacy - nieświadomi niczego - mogli codziennie ryzykować życie. Żaden z nich nie jawi się jako prawdziwy pasjonat, uzależniony od ryku silnika, na którego hobby nie ma siły - musi, po prostu musi, choć raz dziennie pogłaskać motor!

Nie mniej schematyczne są portrety kobiet stojących u męskiego boku. Blondwłose cizie w krótkich spódniczkach, myślące tylko o pieniądzach, nie rozumieją facetów i za dużo od nich wymagają - żeby opiekowali się dzieckiem (a Miszczu może je tylko w lewą stronę kręcić, tak silnie zakorzenione ma nawyki z toru), podziwiali poezję (a przecież on, półgłówek jeden, ani me, ani be, gdzie mu tam do rozumienia wierszy!). Kręcą się wokół mężczyzn z głupimi uśmiechami, próbując zwrócić ich uwagę. Jako kontrapunkt dla nich została powołana do życia Sindirella - miłośniczka motorów, gotowa szczoteczką szorować zakamarki silnika, pretendentka do tytułu zawodnika. I tu nie wychodzimy poza stereotyp - to mocna, męska baba, odporna na chamskie żarty, gotowa na wszystko, byle tylko móc wystartować w wyścigu.

Na tytuł przedstawienia wpadł podobno Jan Klata. Proponuje więc uznanie żużlowców za spadkobierców szwoleżerów, chłopców idących na śmierć, aby sprostać oczekiwaniom stawianym przez społeczeństwo: kibiców, władze klubu, kumpli z zespołu, dziewczyny. Zagrzewające zawodników do walki w końcowych minutach spektaklu panny, mają obrazować nas wszystkich - rządne sensacji i wrażeń tłumy. Podkreślanie przez Klatę polskiego umiłowania martyrologii po przeniesieniu na tor żużlowy nabiera jakiegoś odcienia absurdu. Wydaje mi się, że do niepowodzenia tego projektu przyczynił się w dużej mierze tekst, zbudowany na popkulturowych cytatach: wierszach, fragmentach piosenek, przeplecionych z kilkoma bon motami. Trywialne i nieciekawe rozmowy bohaterów - o pieniądzach, codziennych problemach w pracy i w domu - przeplecione mało wysublimowanymi żartami, irytują. Wizja Klaty tym razem nie przekonuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji