Artykuły

Gdańsk. Nowy sezon w Operze Bałtyckiej

Pięć nowych premier i przesunięty z poprzedniego sezonu spektakl "Kopciuszek" ujrzymy na najbliższym sezonie artystycznym na deskach Opery Bałtyckiej kierowanej przez Marka Weissa.

Łukasz Rudziński: Po rozstaniu z Jose Maria Florencio zapewniał Pan, że do końca sezonu poznamy nazwisko następcy. Sezon się skończył, a następcy nie ma...

Marek Weiss [na zdjęciu]: To nasza świadoma decyzja. Przesłuchaliśmy wielu dyrygentów, jednak nie spieszymy się z wyborem nowego kierownika. W Polsce tak zwany "pełniący obowiązki" świetnie się sprawdza, a my mamy Dariusza Tabisza. Oczywiście, gdy pojawi się ktoś naprawdę znakomity, kto się zakocha w tym miejscu i będzie chciał spędzić tu większość sezonu, a dla pracy w Operze Bałtyckiej będzie gotowy zrezygnować z wielu innych rzeczy, to wrócimy do rozmów. Umówiłem się z orkiestrą, że muzycy będą mieli wpływ na moją decyzję i ewentualną kandydaturę na pewno z nią skonsultuję. Nie chcę, aby przyszedł tu ktoś, kto zawłaszczy sobie tych ludzi i będzie nimi rządził bez ich zgody. Zresztą każdy dyrygent przyjeżdżający dyrygować naszymi blokami przez tydzień prób jest szefem i to on wtedy podejmuje decyzje muzyczne. Florencio miał tu monopol na dyrygowanie. Dobrze się zastanowimy, zanim taki monopol powierzymy komuś nowemu.

Pierwszą premierą sezonu będzie opera napisana na zamówienie Opery Bałtyckiej.

- "Madame Curie" to pierwsze dzieło otwierające cykl Opera Gedanensis. Miasto wyłożyło pieniądze na jej produkcję, projekt wsparło MKiDN. Został on zaliczony do najważniejszej dziesiątki projektów artystycznych firmujących naszą prezydencję w Unii Europejskiej. Premierę światową spektakl ma w Paryżu, tydzień później w Gdańsku. Dzieło jest ukończone. Próby ruszają we wrześniu. Partię Marii śpiewa Anna Mikołajczyk, która idealnie pasuje mi do wizerunku Skłodowskiej-Curie. Towarzyszyć jej będą Leszek Skrla, Paweł Skałuba i Tomasz Rak. Tych ról jest nie dużo - odpowiedzialną, dużą i trudną rolę ma chór. Bardzo trudna jest partia orkiestry, ale tu wszystko będzie w rękach Wojciecha Michniewskiego.

Jaki fragment życiorysu polskiej noblistki zostanie wykorzystany w operze?

- Agata Miklaszewska napisała libretto na moją prośbę i uwzględniając moje pomysły, ale napisała je po swojemu, Elżbieta Sikora zaadaptowała libretto też po swojemu, jeszcze inaczej. Jednak to ja mam kartę atutową, bo i tak ostateczny kształt opowieści będzie wynikał z mojej inscenizacji. Opera rozgrywa się w nocy, przed odbiorem przez Skłodowską-Curie drugiej nagrody Nobla. Maria nie może spać i przeżywa coś w rodzaju "Kartoteki" Różewicza - do jej łóżka przychodzą różni ludzie, całe życie przewija jej się przed oczami i musi zdecydować, czy tę nagrodę przyjmie czy nie. Przychodzi do niej m.in. stary Einstein, który namawia ją, żeby nie przyjmowała nagrody i żeby przerwała badania, bo przyczyni się do zagłady ludzkości. A ona wierzy w postęp. To tak naprawdę wielki monodram Marii, która ma na głowie cały świat i musi sobie z tym poradzić.

W grudniu doczekamy się wreszcie premiery "Kopciuszka". Po "Dziadku do orzechów" ponownie zapraszacie do opery małych widzów.

- Uważam, że w jedynej operze województwa musi być jakaś pozycja, która pozwoli pójść do teatru całymi rodzinami, by oswajać dzieci ze sztuką wysoką. To nie będzie tak rozrywkowe, jak "Dziadek do orzechów" bo ma trudniejszą muzykę, ale wierzymy, że dzieciom też przypadnie do gustu. Zrealizuje tę pozycję Eugenio Scigliano, włoski choreograf, z którym od długiego czasu chcemy współpracować. Pierwotnie spektakl miał powstać wiosną, a opóźnienie związane jest z kłopotami włoskich scenografów. To będzie "Kopciuszek" Siergieja Prokofiewa grany z orkiestrą, więc produkcja jest dość kosztowna. Powstanie jednak balet współczesny, daleki od klasycznego pierwowzoru. Scigliano preferuje bardzo osobiste widzenie tańca, bliskie temu co sami robimy w BTT.

Jakich nowych produkcji można się spodziewać w 2012 roku?

- W lutym Emil Wesołowski zrealizuje drugą część baletu z muzyką Chopina, którą zastąpimy jednoaktówkę Ho Sin Hanga. Nie zdradzimy szczegółów co to będzie, bo Emil jeszcze sam się nad tym zastanawia. Powstanie kolejny wieczór jednego choreografa - w ten sposób pokazywać będziemy również "Święto wiosny" i "Czekając na..." podczas wieczoru Izadory Weiss oraz "Tamashii" i "Sen" na wieczorze Wojciecha Misiuro.

Pod koniec marca wystawimy "Carmen" - pierwotnie spektakl miał zrealizować Wojciech Kościelniak, ale ostatecznie zrezygnował. Zawsze w takich wypadkach, gdy ktoś zrezygnuje w dość krótkim czasie przed terminem realizacji, muszę spektakl wziąć na siebie. Tym bardziej, że "Carmen" to moje ulubione dzieło i spróbuję stworzyć popularne, widowiskowe przedstawienie na bazie tego, co kiedyś zrealizowałem w Poznaniu. Rzecz będzie się działa w innym świecie niż falbany, czerwony kwiat we włosach, kastaniety i cała reszta "cepeliady" hiszpańskiej. Bardziej ciekawi mnie fakt, że to opera i muzyka francuska i że to bardzo zjadliwy, pełen przekory utwór. Jednak warunkiem tego, że zrobimy "Carmen", jest wykonanie tytułowej partii przez Arianę Chris, wspaniałego Kompozytora z "Ariadny na Naxos".

Oprócz "Madame Curie" na deskach Opery Bałtyckiej zobaczymy jeszcze jedną polską operę.

- Pod koniec kwietnia zobaczymy naszą największą sensację - "Czarną Maskę" Krzysztofa Pendereckiego w autorskim spektaklu Janusza Wiśniewskiego. Będzie to połączenie teatru Wiśniewskiego z bardzo zdyscyplinowaną i trudną formą muzyczną, jaką jest "Czarna Maska". Główną partię wykona Katarzyna Hołysz. Powierzyłem ten tytuł Januszowi z dwóch powodów - po pierwsze jest jednym z najwybitniejszych artystów polskiego teatru, a po drugie jego niezwykła formuła może ukazać wiele nowych znaczeń dzieła Mistrza Krzysztofa i pokazać je publiczności w świetle bardziej atrakcyjnym od znakomitej realizacji Ryszarda Peryta w Poznaniu, Alberta Lheureux w Warszawie czy Krzysztofa Nazara w Krakowie. Poetycka plastyka Wiśniewskiego i jego apokaliptyczne widzenie współczesności nada "Czarnej Masce" niesamowitą profetyczną siłę. Bardzo wierzę w sukces tego przedsięwzięcia.

Z kolei w BTT na koniec maja planujemy jak co roku premierę spektaklu Izadory Weiss. Początkowo miała zrobić choreografię do muzyki Mozarta, ale prace trwają i wersja końcowa może być dużo ciekawsza od tej pierwotnej, Jednak roboczo spektakl wciąż nazywa się "Mozart". Będzie więc 5 premier w sezonie, co uważam za niezbędne minimum, aby opera się rozwijała i utrzymała swoją pozycję. Taką ilość realizujemy co roku od początku mojej dyrekcji. Spadnie nieznacznie liczba spektakli, zamiast 12 w miesiącu, będziemy grać ich 10. Tego wymaga od nas rachunek ekonomiczny i surowe zalecenia, żeby nie wydawać więcej pieniędzy, niż dostajemy w dotacji. To i tak jest bardzo dużo, jeśli się weźmie pod uwagę, że to wszystko są pełne spektakle na dużej scenie, a nie jakieś kameralne półprodukty, którymi teatry często zapychają repertuar, żeby ilość się zgadzała z planami.

Państwowa Opera Bałtycka kolejny raz zagości na Festiwalu Operowym Mezzo w Szeged?

- Zostaliśmy zaproszenie na ten prestiżowy festiwal jako jedyny teatr po raz trzeci. Jesienią 2012 przygotujemy dla telewizji Mezzo wieczór Dymitra Szostakowicza. Będą to dwie jednoaktówki: "Skrzypce Rotszylda" na podstawie opowiadania Antona Czechowa, opera napisana przez ucznia Szostakowicza Fleischmanna i zinstrumentowana przez mistrza po tragicznej śmierci ucznia, oraz "Gracze", których po śmierci kompozytora dokończył jego inny uczeń, Polak Krzysztof Meyer. Wyreżyseruję "Skrzypce Rotszylda", bo myślę o tym od lat. Natomiast "Graczy" musi zrobić ktoś inny - marzy mi się, aby reżyserii podjął się wybitny aktor, który ze statycznej sytuacji - faceci siedzą przy stole i grają - stworzy coś ciekawego. Spróbuję znaleźć takiego aktora.

Na "rynku operowym" pojawiło się kilka nazwisk kojarzonych wcześniej z teatrem dramatycznym: Maja Kleczewska, Barbara Wysocka, Michał Zadara. Od lat za granicą opery przygotowują Krzysztof Warlikowski i Grzegorz Jarzyna. Jest szansa, aby któryś z tych artystów pracował w Gdańsku?

- Na trzy premiery co najmniej raz w sezonie musi się pojawić nowy reżyser. Akurat nie jestem fanem Kleczewskiej, ale Wysocka miała od nas propozycję, którą przyjęła. Niestety później się wycofała z tajemniczych powodów. Nie ryzykuję więc powtórzenia tej sytuacji z Zadarą. "Ojcobójcy" teatralni, tak hołubieni przez krytykę, są przeze mnie traktowani trochę jak wrogi obóz. To są niszczyciele wartości, które ja wyznaję. Trudno byłoby mi wytrzymać współpracę z kimś, kto będzie burzył wszystko, w co wierzę - w związek muzyki z teatrem, w sens opowieści, w humanistyczne przesłanie, w wiarę w to, że świat jest piękny, a nie ohydny. Nie mam odruchu buntu wobec tych wartości, dlatego czuję niechęć do destruktorów i brutalistów - zarówno w kinie, jak i w teatrze.

Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawialiśmy na temat "Głosu ludzkiego" Francisa Poulenca, bo był tym zainteresowany, ale honorarium Warlikowskiego przekracza nasze najśmielsze wyobrażenia, a jego wolne terminy są do wykorzystania dopiero przez moich następców. Bardzo zależy mi na tym, aby w Gdańsku pracował Grzegorz Jarzyna - w moim odczuciu największy talent z nich wszystkich, ale on chce rozmawiać o terminie za trzy lata... Dopóki budżet mam określany pod koniec grudnia na najbliższy rok, nie mogę na takie odległe terminy podpisywać umów. Ale te marzenia, by pracowali tu ludzie modni w kraju i za granicą próbujemy przekuć na fakt, że to nasza Opera Bałtycka staje się powoli modna tu i tam. Coraz więcej miłośników sztuki to docenia, a jeśli są wciąż tacy, którzy uważają, że to, co mają u siebie, nie może być lepsze od czegoś "z wielkiego świata", to mogę im tylko poradzić, żeby otworzyli oczy i uszy na to, co dzieje się na scenie, a nie na medialne etykietki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji