Artykuły

Prorok Wielkiego Znużenia

"Zaratustra" w reż. Krystiana Lupy" w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska-Szumiec w Gazecie Krakowskiej.

Duch Proroka Wielkiego Znużenia wisi nad sceną niemal od samego początku. Oplata cały teatr mackami, niczym wielki pająk, tka swą pajęczynę tak gęsto, byśmy zaczęli się dusić. I nie ma on wcale twarzy nazwanego tak w programie Andrzeja Hudziaka, ale nakłada na siebie twarze poszczególnych, znanych mi widzów. Widzów walczących z ułomnościami ciała, które nie nadąża za duchem, które po kilku godzinach zaczyna boleć zupełnie fizycznie i które nawet wbrew sobie odrzuca stówko "meta".

I trzeba należeć do sekty "zaawansowanych lupologów" by się do tego nie przyznać i nie powiedzieć wprost, iż "Zaratustrę" ciężko przeżyć. I to nie tylko ze względu na czas przedstawienia, ale kompletne odejście reżysera od teatru. Krystian Lupa wraca do niego dopiero w ostatniej części. Jednak jest za późno. Duch Proroka Wielkiego Znużenia zabił wszelką nadzieję.

"Zaratustra" składa się z trzech części. Dwie pierwsze to przełożony na scenę traktat filozoficzny, w którym brak jakiejkolwiek dramaturgii pozwalającej przejąć się ideą nad-człowieka głoszoną przez bohatera Friedricha Nietzschego. W pierwszej spotykamy młodego Zaratustrę (Michał Czernecki), który chce przekazać swoje poglądy zwykłym ludziom. Tylko że nikt go nie słucha, ponieważ wszyscy wolą oglądać linoskoczka. Trudno im się dziwić, bo Czernecki robił to tak nieporadnie, że po raz pierwszy dopadły mnie tu macki Proroka Wielkiego Znużenia.

Nie odstępowały mnie one też ani na chwilę, gdy pojawił się drugi Zaratustra w osobie Zbigniewa W. Kalety. Ale tu był już trochę inny powód. Aktor pokazał Zaratustrę osiągającego wiek średni i mierzącego się ze swoimi ideami na pustyni, gdzie króluje samotność, ponieważ nawet Bóg umarł. To prowadzi bohatera do choroby psychicznej. Dotychczasowe rozedrganie zmienia się w akt szaleństwa, na scenie przybierający postać niekończącego się monologu. Tak naznaczonego emocjonalnie i tak intensywnego, że jego sens ulega kompletnemu zatraceniu, a idee, jakie głosi Zaratustra, przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.

Dopiero Zaratustra Krzysztofa Globisza przywraca właściwą kolej rzeczy. Lupa wreszcie wraca do teatru. Zaratustra wraca na łono rodziny. Jest zdziecinniały, bez słowa podporządkowuje się nadopiekuńczej matce i siostrze (fantastyczne role Iwony Bielskiej i Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik). Scena, kiedy kobiety myją go w wannie, a on patrzy na nas przez ramię z wiele mówiącą miną, jest jedną z najlepszych w przedstawieniu. Podobnie jak zbiorowa

scena jedzenia zupy. Ludzie, którzy mieli być uosobieniem nadczłowieka, wcieleniem ideałów Zaratustry, wychodzą z zatęchłych zaułków, ciemnych bram kamienic, niczym cienie, by w milczeniu ustawić się w kolejce po darmową strawę i zaspokajać nią swoje mało wzniosłe potrzeby. Nie ma nadczłowieka, tak jak nie ma Boga, który umarł i który nikomu już nie pomoże. Nawet wykrwawiającej się dziewczynie. To były momenty, w których reżyser zapominał o ciążącej nad nim konieczności przekraczania granic teatru. To były momenty, kiedy Duch Proroka Wielkiego Znużenia znikał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji