Artykuły

Skowyt psa i ból zębów

Takie telewizyjne spektakle jak "Wiśniowy sad" i "Zagubieni" mogłyby wyżywić niejeden teatr przez kilka sezonów

Zagranica jest w całkowitej korpulencji - tak powiada Jepiduchow, jeden z bohaterów "Wiśniowego sadu". W roli "dwudziestu dwóch nieszczęść" wystąpił Jerzy Stuhr. Gdyby przyznawano Oscary za role w teatrze telewizyjnym, Stuhr tym epizodem zasłużyłby sobie na tę nagrodę. Stworzył postać idealnego nieudacznika, który w pełni zdaje sobie sprawę ze swej ułomności, choć nie ustaje w pretensjach do bycia kimś innym zgoła. Każdym gestem, każdym spojrzeniem, każdym słowem podkreśla stan swego skołatanego ducha. Aby uwydatnić swe szczególne położenie aktor odnalazł nawet specjalny sposób mówienia - coś pomiędzy skowytem psa a cierpieniem na ból zębów. Ale w tym spektaklu w reżyserii Andrzeja Domalika ról co najmniej udanych jest więcej. Dość wymienić Raniewską Krystyny Jandy, Gajewa Władysława Kowalskiego, Łopachina Jerzego Radziwiłowicza.

Ten nowy telewizyjny Czechow godnie kontynuuje dobrą passę, jaką od wielu wielu lat ma dramaturgia autora "Trzech sióstr". Wiele było wybitnych telewizyjnych realizacji opartych na dramatach i prozie Czechowa, które co pewien czas przypominane sprawiają widzom nieodmiennie satysfakcję. Wszystko wskazuje na to, że "Wiśniowy sad" Domalika dołączy do tej grupy Czechowowskich osiągnięć Teatru TV. Rzecz ciekawa, że utwory tak głęboko zakotwiczone w swoim czasie, związane z atmosferą rosyjskiej prowincji schyłku ubiegłego wieku, nadal wzbudzają żywy rezonans i zainteresowanie publiczności. Może na tym właśnie polega tajemnica wielkiej sztuki, która nie odrywając się od konkretu swego czasu potrafi w nim parabolicznie wyrazić tęsknoty, nadzieje, konflikty właściwe wielu stuleciom.

Nie wiem, czy to samo będziemy po dziesięcioleciach mówili o dramaturgii Sama Sheparda. W przeciwieństwie do niedopowiedzeń Czechowa Shepard reprezentuje typ pisarstwa agresywnego, w którym słów się nie skrywa. Ale łączy go z Czechowem upodobanie do prowincji, do wielkich namiętności. Czechow kochał Rosję, Shepard kocha Amerykę, choć nie jest to miłość zaślepiona. Przeciwnie, wiele w niej jadu, szyderstwa i nostalgii za czymś nieuchwytnym, co utracone. Bohaterowie "Zagubionych" kochają się i nienawidzą, nie mogą ze sobą być i nie potrafią się rozstać, ogarniają ich lęki i przedziwne obsesje (świetnie portretuje je Maciej Kozłowski). Świat stał się dla nich za ciasny i za trudny do zrozumienia, ale przecież próbują z niego coś skorzystać. Czasem muszą przekreślić za sobą wszystko. Tak czyni Iga Cembrzyńska w przejmującej roli matki, która odrzuca całe swoje dotychczasowe życie, aby udać się donikąd.

Zupełnie inny świat, starej, poczciwej farsy, przypomina Krzysztof Lang w "Chorym z urojenia" Moliera. Wszystko o tej sztuce wiemy, o tragedii Moliera, o jego szyderstwie wobec medyków, które na scenie przybrało tak tragiczny obrót. W tytułowej roli Krzysztof Kowalewski dał jedną ze swoich najlepszych ról komediowych. Partneruje mu po szelmowsku sprytna Edyta Jungowska jako służka-uzdrowiciel, która potrafi wszystko w domu postawić na swoim miejscu. A w smacznych epizodach takie tuzy, jak Bronisław Pawlik, Henryk Bista czy Zbigniew Zapasiewicz. Wieczór wart zatem grzechu.

Gorzej z polskim tematem współczesnym. Adaptacja "Czytadła" Tadeusza Konwickiego zawiodła. Jerzy Markuszewski bał się reżyserskiego ołówka, jak diabeł święconej wody, co zemściło się dłużyznami i poczciwą nudą, mimo niezłych paru obrazów i ról, m.in. Piotra Fronczewskiego, Gustawa Holoubka, Krzysztofa Kowalewskiego i Krzysztofa Stroińskiego. "Czytadło" i jako powieść jest utworem pękniętym, autor nie poradził sobie ze zbyt ambitnie potraktowanym tematem, choć podjął się jako jeden z pierwszych charakterystyki dylematów Polski posolidarnościowej. Na dramat współczesny przyjdzie nam jednak jeszcze poczekać.

Inna próba - tym razem farsowa - Ryszarda Marka Grońskiego "Zdrapka" wypadła zgoła żałośnie. Opowieść o przelotnym flircie biznesu i sztuki, mimo doborowej obsady, tchnie nieodpartym banałem. Cóż, nie każdy skecz trzeba od razu przerabiać na sztukę.

Ale i tak do narzekania nie ma powodów. Takie dwa spektakle jak "Wiśniowy sad" i "Zagubieni" mogłyby wyżywić niejeden teatr przez kilka sezonów.

P.S. Miesiąc temu nie mogłem zapowiedzieć "Improwizacji wrocławskich" w reż. Andrzeja Wajdy, które wystawiono (i pokazano) z okazji otwarcia Teatru Polskiego we Wrocławiu po odbudowie. Miesiąc temu nie było pewności, czy do transmisji dojdzie. Dziś już wiadomo, że tak. Telewizja jednak zadbała o wybór możliwie najgorszego wariantu prezentacji tego wydarzenia. Rzecz zadziwiająca, ale telewizja od dawna zajmuje się samolikwidacją, to znaczy wyzbywaniem się swego podstawowego atutu, jakim jest naoczność. Zamiast więc transmisji z tego otwarcia (wraz ze spektaklem) otrzymaliśmy montaż tzw. reportażu (na żałosnym na ogół poziomie) z teatru wraz z retransmisją wcześniejszego nagrania widowiska. Cała atmosfera tego święta została zaprzepaszczona, dzięki czyjejś technicznej "pomysłowości". Wielka szkoda. Zwłaszcza że zobaczyliśmy, mimo tych niesprzyjających okoliczności, najnowszy (i zaskakujący) utwór sceniczny naszego najwybitniejszego dramaturga i poety, Tadeusza Różewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji