Artykuły

"Strójcie mi, strójcie narodową scenę"

Wychowywałem się w Krakowie, który żył kultem Wyspiańskiego, celebrował z pietyzmem jego sztuki, w repertuarze teatru miał stale jakieś dzieło mistrza i nawet "Akropolis" darzył powodzeniem. Wyspiański to była świętość.

A "świętości nie szargać", sam poeta tak wołał. Któż by więc szargać się ośmielił? Najzuchwalsi pokornieli przed bronowicką izbą czy przed sceną teatru przy placu Świętego Ducha. I za życia i po śmierci autora "Legendy". Imali się różnych sposobów, niekiedy dość śmiałych (świetne przedstawienie "Wyzwolenia" w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego przed paru laty)... ale dopiero warszawscy ludzie podeszli, co się zowie bezceremonialnie, wzięli się bez zahamowań do dzieł Czwartego Wieszcza.

Więc ja, krakowianin z tradycji, na "Weselu" w Teatrze Powszechnym u Hanuszkiewicza przeżyłem wstrząs. Można więc tak bezkarnie igrać z dziełem pisarza, który był cały teatralnym widzeniem i kanon stanowił własny? Okazało się, że można. Ba, okazało się to zabiegiem odświeżającym. Reżyser usłyszał: brawo. I ja powiedziałem, chociaż cienkim głosem, brawo. Bo anty Wyspiańskie przedstawienie zbliżyło jednak sztukę w jakiś sposób do widza współczesnego, pozostało jednak Wyspiańskie. I pojechało to "Wesele" za granicę, reprezentować nowatorstwo naszego klasyka teatru.

A teraz "Wyzwolenie", dalszy krok naprzód w burzeniu przez Hanuszkiewicza modernistycznych fasad sztuki Wyspiańskie, go; ale w takim burzeniu, które ocala istotę problematyki "Wyzwolenia", zarazem ukazując ją w barwach, w tle, w ramach teatru współczesnego. Poprzedziły ten rezultat zabiegi, jak już parę dni temu napisałem, brutalne. Hanuszkiewicz nie jest Grotowskim, który do niepoznaki zniekształca utwory, poddawane przez siebie laboratoryjnym wiwisekcjom. Ale i on różnych operacji plastycznych oryginałowi nie pożałował. Uległy skreśleniu nie tylko ogromne partie utworu, nie tylko ołówek reżyserski szalał, również to, co Hanuszkiewicz-inscenizator pozostawił z największego obok "Wesela" dramatu Wyspiańskiego, zostało poddane obróbce i presji, znalazło się w trybach bezlitosnej maszyny, mającej z pierwotnego tekstu Wyspiańskiego wypreparować utwór poniekąd nowy, właściwie inny niż go zamierzył, zobaczył i napisał Wyspiański; chociaż pozostał, na szczęście (wbrew pierwszym pomysłom inscenizatora) tylko Wyspiańskiego tekstem.

I oto otrzymaliśmy nowe "Wyzwolenie", zaskakujące, zdumiewające, miejscami porywające, znowu antywyspiańskie a przecież w jakiejś mierze arcywyspiańskie.

Nowe wyzwolenie? Czy ktoś już czegoś o tym tytule nie napisał? Ależ owszem, Stanisław Ignacy Witkiewicz czyli Witkacy, ojciec polskiej awangardy, także człowiek z kręgu krakowskiej sztuki. To "nowe wyzwolenie" u Hanuszkiewicza jest w duchu Witkacego, jakby jego oczyma widziane. Nawet jakby pisane po części jego stylem, w którym secesja współżyje z językiem i wyobraźnią z lat sporo późniejszych. Z "Wyzwolenia" u Hanuszkiewicza odczytujemy jak bardzo Wyspiański wybiegał naprzód w swoich teatralnych wizjach i jak wiele zawdzięczał mu Witkacy, a za tym pośrednictwem także współczesna polska twórczość dramatyczna. Ciąg rysuje się wyraźny. Nowatorstwo Wyspiańskiego, adresowane tak stanowczo do jego epoki, okazuje nagle drugie dno: zachwaszczone młodo-polszczyzną, przywalone patosem wieszczenia, mierzy nagle dalej i szerzej, dalej i bliżej (nas bliżej).

Aby ten cel osiągnąć, Hanuszkiewicz bezwzględnie usunął z oryginalnego tekstu sztuki to wszystko, co wydało mu się, że pachnie secesją, ideowym zamętem autora "Legionu", młodopolskim prowincjonalizmem. Zniknęły więc te i owe symbole, zabrakło Kaznodziei, Wróżki, Starca, nawet Hestii, i ulotniły się Erynie, ale nie tylko to. Również dialog z Maskami, tak twardy orzech do teatralnego zgryzienia, został rozłupany, okrojony, poszatkowany, uwolniony od zawiłych meandrów, nie do rozplatania z widowni, sprowadzony do głównej linii myślenia, wolnej od naiwnych zapędów nacjonalistycznych. Ostała się poetycka rozprawa neoromantyka ze staroromantyzmem Mickiewicza (jak go pojmował Wyspiański), co jest niewątpliwą osią dramatu. I powstało "Wyzwolenie" jako bardzo współcześnie zagrany pamflet o Polsce ówczesnej, tak skonstruowany, że stał się zjadliwym obrazem dawności narodu, poprzedzającym rzeczywisty przewrót duchowy i polityczny. Widowisko satyryczne - znamy ostrość i wnikliwość uczestnika bronowickiego wesela. Tu chata zamieniła się w scenę teatru, na której widowisko pod nazwą "Polska" odegrane być może z łatwością i należnym gestem. Pozostaje ze starych formacji kołyska z dzieciątkiem, szare anioły z pokaźnymi skrzydłami i niejasna pochodnia. W tej scenie cudacznej Konrad czuje się nieswojo i sięga, zażenowany, po wygodny rekwizyt (jak Reżyser po tam-tam): po romantyczną pelerynę. Niewiele to pomaga. Szczątek starego "Wyzwolenia" - monolog Konrada przy końcu aktu drugiego ("Wyzwolenie" Hanuszkiewicza grane jest w jednym, półtoragodzinnym ciągu obrazów) - wypada, nawet w znakomitej recytacji Hanuszkiewicza, blado.

Ale reszta widowiska mocno się trzyma założonej koncepcji. Sceną jest teatralna graciarnia, zakulisie, gipsowe rekwizyty i szmaty, wywleczone plastycznie i sugestywnie przed niedyskretne oczy widzów przez Krzysztofa Pankiewicza. Teatr w teatrze narzuca Konrad, który nie przyszedł "z daleka, z raju czyli z piekła", lecz jest konkretnym człowiekiem, zamieszkałym przy ulicy takiej a takiej. Toteż Adam Hanuszkiewicz gra Konrada z maksymalną prostotą, dyskutuje i rozmawia, wciągnięty w najzupełniej ziemskie sprawy, tyle że ukazywane na scenie. Jest naturalny i rzeczywisty.

I pozostali aktorzy doskonale interpretują koncepcję inscenizatora. W płaszczyźnie realnego życia Reżyser (SEWERYN BUTRYM) i Muza (JANINA NOWICKA) są przeciętnymi ludźmi z codziennego dnia, w miarę inteligentni, cyniczni i utalentowani. Gdy zaczynają grać - grać sztukę o Polsce - stają się patetyczni, koturnowi, kabotyńscy, zakłamani; niektórzy - gdy trzeba - kukiełkowi, Stary Aktor, jak trzeba, naiwny i zrezygnowany (wzruszający popis solowy JULIUSZA ŁUSZCZEWSKIEGO). W tej komedii Konrada o Polsce pomysłowość Hanuszkiewicza - reżysera święci triumfy: znakomite są sceny z oportunistą Prezesem (EUGENIUSZ ROBACZEWSKI) i tromtadrackim Przodownikiem (JANUSZ BUKOWSKI), świetne są wyszydzone etiudy Harfiarki (TEOFILA KORONKIEWICZ), doskonale pomyślane zostały (także w charakteryzacji zewnętrznej) figury Ojca (CZESŁAW BYSZEWSKI) Syna (TADEUSZ WACZKOWSKI) obaj starzy, zasuszeni, śmieszni. Nie mniej wymowny jest epizod Samotnika (JULIUSZ ŁUSZCZEWSKI) i scena zbiorowa, z butnym papieskim ale antynarodowym Prymasem (WŁADYSŁAW EBERT). MARIUSZ DMOCHOWSKI (swobodnie) i EDMUND KARWANSK (nie bez wysiłku) wykrzykują w rąbiącym rytmie swe kwestie, otoczeni bracią-szlachta, dopuszczonymi do herbu mieszczanami i chłopami, którzy dziedzictwo szlacheckie winni pielęgnować i utrwalać. Dołączmy tu rozprawę romantyczną filozofią grobów, upostaciowaną w Geniuszu (MARIUSZ DMOCHOWSKI), a widowisko będzie zakończone, logiczne, bezlitosne. Obraz Polski z roku 1902 uogólnia się, zrywa ze swoim czasem, mówi o Polsce jaka była wczoraj, jakiej wielu chciałoby i dzisiaj. To samo nastaje w chwili gdy Konrad - długi czas bierny na widowni - wraca na scenę, by toczyć spór z czterema osobnikami z sali, skupiającymi w sobie styl myślenia postaci, ponumerowanych przez poetę jako Maski (1-22). Hanuszkiewiczowi udało się tu w ogromnym stopniu uteatralnić publicystykę Wyspiańskiego, wnieść w nią ład myślowy, uwypukli wątek przewodni. Dyskusja toczy się o Polsce współczesnej, ani chybi. Wyborni są w tej scenie partnerzy Hanuszkiewicza: GUSTAW LUTKIEWICZ, CZESŁAW JAROSZYŃSKI, JÓZEF PIERACKI, MAREK WOJCIECHOWSKI, każdy inny, każdy określony społecznie chciałoby się rzec: klasowo.

Zaimprowizowane widowisko skończone, gasną światła, na Świętym Krzyżu północ biła. Konrad zostaje sam. Czy wypełzną spod teatralnych rupieci Erynie, czy zwidzi się poeci "może wyrobnik, dziewka bosa" którzy przemienia tę dawną Polskę w nową?

Nie, poeta silny w krytyce w szyderstwie, w negacji, nie zdolny jest do woli i czynu, do których tak pamiętnie wzywał. Nie on "z tej ziemi Państw wskrzesze". Jego losem samotność. "Jak wyjdę z kręgu czarów Sztuki?". To są w przedstawieniu w Teatrze Powszechnym ostatnie słowa Konrada, który w tych kręgach musi pozostać, ponieważ jest poetą. Wyzwolenie - to inni

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji