Artykuły

Makbet w kościele

To niewątpliwie piękny wizualnie i muzycznie spektakl, cieszący oko i ucho swoim klasycznym dostojeństwem - o spektaklu "Macbeth" w reż. Benoita Malmberga Romeo&Julia Kören i Królewskiego Teatru Dramatycznego ze Sztokholmu, prezentowanym na XV Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

W natłoku licznych awangardowych inscenizacji i nowoczesnych interpretacji "Makbeta" łatwo zapomnieć, w jakich czasach powstał ten dramat i do jakich się odnosił. Jest to wszak mroczna tragedia o fabule rodem ze średniowiecza, kiedy wierzono w duchy, czarownice palono na stosach, a wykwintne uczty urządzano w zimnych i ciemnych komnatach surowo wyposażonych zamków. Do tych źródeł sięgnął szwedzki teatr Romeo&Julia Koren. W efekcie powstał niezwykle klimatyczny, miarowy i hipnotyzujący spektakl muzyczno-taneczny, który próbuje wciągnąć widza w ponurą opowieść o żądzy władzy, strachu przed przyszłością i zmaganiu się z własnym przeznaczeniem.

Reżyser spektaklu Benoit Malmberg znacznie okroił tekst dramatu, pozostawiając jedynie epizody kluczowe dla rozwoju akcji. Uzupełnił je natomiast licznymi pieśniami sakralnymi Clementa Jarequina i Josquina Despreza wykonywanymi przez chór oraz o scenami dawnych tańców. Podczas XV Festiwalu Szekspirowskiego przedstawienie pokazywane było we wnętrzu zniszczonego gotyckiego Kościoła św. Jana, którego surowa architektura tworzyła znakomitą przestrzeń dla tej inscenizacji. Scenografię stanowiła jedynie ściana z czerwonej cegły (z tyłu sceny), pośrodku której widoczny był górny fragment gotyckiego okna. Przed nią znajdowały się niskie, odwrócone tyłem do widzów schody. Wchodzący i schodzący z nich aktorzy zdawali się powoli wyłaniać lub znikać za horyzontem. Ubrani w dawne, przepiękne stroje dworskie, przy delikatnym akompaniamencie lutni, z wdziękiem poruszają się i śpiewają w scenach zbiorowych. Nastrojowość współtworzy intensywne światło: każda scena, każda pieśń czy taniec ma swój głęboki kolor, który nadaje jej ton i buduje głębię obrazu, co znakomicie współgra z równym i przejmującym wykonaniem pieśni. Wrażenie, jakie wywołują te fragmenty wokalne, spotęgowane jest przez akustykę panującą w kościele, co zresztą nie pozostaje bez wpływu na samą interpretację dramatu.

Twórcy wykorzystali dosłownie miejsce, w którym się znajdujemy. Szwedzki "Makbet" jest bowiem przede wszystkim szalenie uduchowiony. Dramat władzy i indywidualny konflikt moralny tytułowego bohatera Malmberg usunął w cień na rzecz podkreślenia roli i ingerencji świata nadprzyrodzonego. Makbet w jego spektaklu aktywnie uczestniczy w życiu religijnym swojego królestwa. Bierze udział w ceremonii pogrzebowej Duncana, modli się w kościele, rozmawia z Bogiem. Równocześnie zdaje się być pozbawiony umiejętności racjonalnego myślenia czy trzeźwej oceny sytuacji i dobrowolnie zrzeka się odpowiedzialności za swój los, całkowicie zawierzając przepowiedni czarownic. Właściwie nie ma żadnych oporów moralnych. Usunięcie fragmentów tekstu poświęconych jego rozterkom sprawiło, że nie waha się ani przez chwilę. Nawet niezłomność i wpływ Lady Makbet nie są tu do niczego potrzebne. Ta postać, w spektaklu bardzo jednowymiarowa, staje się jedynie drugorzędną pomocnicą, której rola ogranicza się do usprawiedliwiania męża z jego dziwnych zachowań i do osłaniania go przed ewentualnymi podejrzeniami.

W spektaklu bardzo silny nacisk został położony na rolę duchów, wiedźm - ogólnie pozaziemskiego świata. To one kreują wszystkie rzeczywiste wydarzenia, którym bezrefleksyjnie, niczym pionki w rękach wielkich graczy, poddają się bohaterowie. Makbet nie walczy z losem, jest tylko marionetką w jego ręku. Rolę atrybutu tej obcej, potężnej siły spełnia muzyka, która przez cały czas prowadzi aktorów, nadaje rytm ich gestom i ruchom oraz całemu przedstawieniu, właściwie kieruje akcją. Ponadto wszystkie wiedźmy i duchy pomordowanych przez Makbeta lub na jego rozkaz znajdują się na scenie niemal przez cały czas. Choć pozornie nie uczestniczą aktywnie w wydarzeniach, bacznie im się przyglądają, zaś ich uporczywa obecność przypomina, że nie da się ich roli zbagatelizować.

Tym bardziej, że zastawiają na Makbeta okrutne i cyniczne sidła. W czasie jednej z uczt, na której rozrywką są eleganckie, wysublimowane tańce i śpiewy, odegrane zostaje przedstawienie morderstwa króla, który przyjechał w odwiedziny do swojego poddanego. Oglądając powtórzoną scenę z własnej przeszłości, Makbet daje się złapać w hamletowską pułapkę na myszy. Ten celny, intertekstualny zabieg to jeszcze jeden sposób na podkreślenie ingerencji transcendentnego świata w wydarzenia. O ile w "Hamlecie" książę świadomie zastawia pułapkę na króla, aby zdobyć autentyczny dowód jego winy, o tyle w szwedzkim przedstawieniu sprawia ona wrażenie złośliwego zbiegu okoliczności. Nikt z dworu nie oskarża tutaj Makbeta. Czynią to właśnie siły nadprzyrodzone - nerwowy odbiór przedstawienia przez nowego króla pokrywa się z jego reakcją na spotkanie z duchem Banka podczas tej samej uczty. Zaświaty, a może nawet i sam Bóg, upominają się o Makbeta, czyniąc sobie z niego ofiarę dość ponurego żartu.

Jedyną rzeczą, z jaką Makbet zmaga się naprawdę, jest strach przed detronizacją. Prześladuje go myśl o nowym królu, który zgodnie z przepowiednią miałby go obalić. Symbolem tego lęku jest ciężarna kobieta ubrana w białą suknię, młoda, szczęśliwa i niewinna - matka przyszłych królów. W spektaklu odrywa ona potrójną rolę: z jednej strony zdaje się być wdową po Duncanie, któremu towarzyszy w początkowych scenach, jak i po Banku mającemu wedle przepowiedni zostać ojcem królów. Równocześnie zostaje przedstawiona jako Lady Macduff, która w dramacie pada ofiarą morderców nasłanych przez króla. W spektaklu jednak to sam Makbet zabiją ją skrwawionymi rękoma. Jedyna czystość i dobroć, biały anioł, boski wysłannik na ziemi, który mógł jej przynieść nadzieję i odkupienie, zostaje unicestwiony przez brutalnego, bezrozumnego tyrana. W tym świecie nie ma zatem miejsca na sprawiedliwość. Choć w finale Makbet umiera, nie ma go kto zastąpić na tronie.

Ten mocny wymiar spektaklu znacznie osłabiony przez jego estetyczną formę. Jakby w myśl powiedzenia, że muzyka łagodzi obyczaje, w trakcie oglądania przedstawienia łatwiej ulec jego urzekającej, nieco sennej atmosferze i niespiesznemu rytmowi niż burzliwym emocjom i myśli o grozie prezentowanej historii. Tym bardziej, że w gruncie rzeczy opowiadana jest w sposób całkiem prosty, wręcz płaski i dosłowny. To niewątpliwie piękny wizualnie i muzycznie spektakl, cieszący oko i ucho swoim klasycznym dostojeństwem. Wychodzi się z niego w pewnym zauroczeniu i zawieszeniu, jakby opuszczało się kościół nie po przedstawieniu teatralnym, ale po wieczornej modlitwie, która być może i powinna być istotna treściowo, ale w naszym roztargnieniu przyniosła jedynie spokój, wyciszenie i ukojenie tłoczących się codziennych myśli. Nie przeczę, że to również jest ludziom potrzebne - zarówno w Kościele, jak i w teatrze (niekiedy wciąż uchodzącym przecież za świątynię sztuki), jednak dla mnie to trochę za mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji