Artykuły

Teatralny świat Kolady

O spektaklu "Król Lear" w reż. Nikołaja Kolady prezentowanym na XV Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku rozmawiają Justyna Czarnota, Katarzyna Krzywicka oraz Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Justyna Czarnota: Myślę, że "Król Lear" nie osiąga takiego efektu, jaki dawał "Hamlet" i wydaje mi sie, że po części wynika to z samej specyfiki tekstu Szekspira, który jest mniej podatny na interpretacje, po części z oglądania spektakli dzień po dniu. Znając estetykę Kolady, chciałoby się zatopić w niuansach interpretacyjnych, czeka się na sceny-perełki, kondensujące treść, działające jak szpilka wbita w skórę. W "Learze" takich momentów jest zdecydowanie mniej, ale z drugiej strony - oglądamy równy i ciekawy spektakl.

Katarzyna Krzywicka: Kolada pozornie w "Learze" nie wyciąga z szekspirowskiego tekstu niczego ponad to, czego się spodziewamy. Bo np. portret tytułowego bohatera mocno odbiega od naszych stereotypowych wyobrażeń. Zamiast znanego z dramatu szaleńca pragnącego, by burza zmiotła wszystko z powierzchni ziemi, Kolada, jako reżyser i aktor, buduje postać smutnego, nieakceptowanego starca, pełnego bólu i zrezygnowania.

Karolina Matuszewska: Nie do końca mogę się z Tobą zgodzić. Takim Lear okazuje się dopiero po wygnaniu, kiedy odkrywa własne błędy. Na początku przedstawienia przypomina raczej zdziecinniałego szaleńca-satrapę, który rozdaje honory i ziemie niczym bezwartościowe kamyki ze strumienia. Dla podkreślenia tego Kolada odnajduje świetną metaforę - kłębowisko kolorowej, poplątanej włóczki staje się królestwem. Lear swój kraj traktuje jak zabawkę, która mu się znudziła i teraz ma taki kaprys, żeby oddać go córkom.

Justyna: Dla mnie ten kłąb włóczki jest też znakiem niemożności podziału ziem, wróżbą niezgody. W ogóle sposób, w jaki Kolada operuje przedmiotem jest szalenie ciekawy, bo każdy z nich pełni wiele funkcji i konotuje różne znaczenia, zależnie od kontekstu, w jakim się pojawia. Np. blaszane rynienki, które są jednym z ważniejszych elementów scenografii, najpierw służą jako lustra zapełniające ściany komnaty, potem stają się sankami, czerwonym dywanem, by w finałowej scenie przemienić się w trumny. Uderzanie w nie nadaje rytm niektórym scenom - są więc też wykorzystywane jako instrumenty. Z kolei w jednej z początkowych scen Lear pojawia się z żółtą kaczuszką - pacynką, która kwacze, gdy porusza się jej dziobem. Za chwilę cały dwór dołącza ze swoimi zabawkami, w geście poklasku.

Kasia: Kolorowe upierzenie kaczuszek to też symbol fałszu, dbania o powłokę zewnętrzną, pozory. Tak jak mówisz, wszyscy przytakują szalonym pomysłom króla, spełniają jego żądania. Kwintesencją tej sytuacji jest absurdalna scena podziału ziem, które Lear rozdaje w zamian za słowa, a nie za prawdziwe uczucia. Przecież Kordelia wyjmuje wnętrze z kaczuszki i pokazuje gołą, obnażoną z kolorowego upierzenia piszczałkę - chodzi o to, co w środku.

Karolina: Kordelia staje przed Learem naga, taka, jaka jest naprawdę.

Justyna: Ja odebrałam tę scenę także jako ostrzeżenie przed fałszem i obłudą dworu, których Lear wyraźnie nie jest świadomy. Bo jemu się chyba wydaje, że panuje nad wszystkim. Radosny korowód pod jego przewodnictwem tanecznie sunie po scenie, władca czujnym okiem spogląda, czy ktoś nie pomylił kroków. Poddani są kontrolowani i inwigilowani - król potrafi niespodziewanie otworzyć drzwi, by sprawdzić, czy za nimi nie rodzi się bunt.

Karolina: Na tym właśnie polega swoisty paradoks postaci króla - z jednej strony zdaje się kontrolować całą sytuację i trzymać wszystkich w swoim ręku, z drugiej jednak wyraźnie utracił kontakt z rzeczywistością. Lear nie widzi tego, że wszyscy tak naprawdę tylko przed nim grają.

Justyna: Każdy tańczy w rytm królewskiej melodii, przytakuje jego szalonym pomysłom. Najwyraźniej to się opłaca - dworzanie Leara są ustrojeni w bogate szaty, ogromną ilość biżuterii. Muszą być tylko posłuszni.

Kasia: Absurd jest w tym świecie na porządku dziennym, a decyzja o zrzeczeniu się korony i podziale ziem wydaje się równie niemądra jak zabawa szczekaczką.

Karolina: Kolada nie współczuje Learowi, pokazuje jego tragedię jako naturalną konsekwencję wcześniejszych działań. Zdaje się mówić, że Lear wcale nie oszalał z nieszczęścia, które na niego spadło, ale zasłużył na swój los.

Justyna: To, jak Kolada widzi bohaterów Szekspira, wydaje się w ogóle godne uwagi, podobnie jak to, że w obu przypadkach w tak silnym stopniu podkreśla kontekst społeczny. Ciekawiej niż "Lear" wypada moim zdaniem jego interpretacja "Hamleta". Świat tam kreowany, zdegradowane społeczeństwo, nad którym panuje wulgarny, obleśny i bezwzględny król robi wrażenie bardziej piorunujące niż przyklaskujący Learowi tłum.

Kasia: Klaudiusz ma na głowie koronę z łańcucha, pojawia się z głupio szczerzącą się Gertrudą u boku, w otoczeniu rozradowanej świty ślepych na sytuację polityczną zwierzątek z łańcuchami na szyjach i ciałem w pozycji małpy. Nieważne, czy to stypa, czy wesele - bawią się równie świetnie, energicznie wytupując transową melodię.

Justyna: W "Królu Learze" dwór przypomina z kolei kłębowisko węży, co ponownie widoczne jest w mimice i choreografii: gwałtownie wysuwające się języki, syczenie do ucha, wijące się ruchy ciała.

Karolina: Mnie w "Królu Learze" postaci przypominały z kolei uległe i dopominające się pieszczoty psy. Na to nakładają się zachowania dzieci, ludzi szalonych, nieskoordynowanych i nieobliczalnych. Właściwie wszystkie postaci Kolady w groteskowy sposób łączą w sobie cechy ludzkie i zwierzęce, co podkreśla zezwierzęcenie, sprymityzowanie świata.

Justyna: W "Hamlecie", do którego z uporem wracam, degrengolada społeczna przejawia się nie tylko na poziomie moralności, ale i kultury. Dwór Klaudiusza bawi się wśród ścian obwieszonych dziełami sztuki na podłodze przypominającej śmietnik, zasypanej korkami od butelek po winie, pustymi puszkami po zwierzęcej karmie oraz tandetnymi reprodukcjami "Mony Lizy". Wysokie zostaje zbezczeszczone i poniżone, czego bezpośrednim znakiem jest obmacywanie obrazu Leonarda. Kontemplacja sztuki zastąpiona została przez sprośne gesty. Dlatego właśnie "Hamlet" wydaje mi się ważniejszą wypowiedzią, więcej mówi o naszych czasach niż "Król Lear".

Karolina: Ciekawe, że środki, którymi Kolada posługuje się w obydwu przedstawieniach, lepiej sprawdzają się w "Hamlecie". Te spektakle mają podobną kompozycję - bardzo długą ekspozycję, w której najważniejsze są sceny zbiorowe, potem rozwinięcie i mocny, przejmujący punktowy finał. W "Hamlecie" w ostatniej scenie widzimy nagiego księcia, leżącego w pozycji embrionalnej i obmywanego strugami wody. Jego śmierć staje się oczyszczeniem i wyzwoleniem, a zarazem jest jedyną możliwością ucieczki z tego zdegradowanego świata i powrotu do człowieczeństwa. W "Królu Learze" wraz ze śmiercią króla odchodzi cały dwór - wszyscy kładą się w rynienkach-trumnach, a w ostatniej sekwencji uporczywie wpatrują się w widownię, jakby przyszła teraz kolej na naszą reakcję.

Kasia: Równie typowe dla tych przedstawień jest zaśmiecanie przestrzeni stosem kiczowatych przedmiotów, groteskowe kreacje postaci oraz zbiorowe sceny muzyczno-taneczne. Podobnie zresztą wygląda "Wiśniowy sad", który widziałam w ubiegłym roku na Konfrontacjach w Lublinie. Te wszystkie elementy składają się na teatralny świat Kolady, który jest dziki i nieokiełznany, czasami przerażający, ale jednocześnie pełen niezwykłej energii, która emanując ze sceny, wciąga widza w rzeczywistość przedstawioną.

Karolina: W obu przypadkach akcja rozgrywa się właściwie na śmietniku. Scena pełna jest najróżniejszych przedmiotów, które zmultiplikowane zostały do porażających ilości, o czym zresztą już wspomniałyśmy. Ten chaos jest tylko pozorny, bo tak naprawdę każdy z nich spełnia ściśle określone funkcje, nie jest przypadkowy. W "Królu Learze" użyte przedmioty mają związek z doraźnym, materialnym wymiarem świata. Kolorowe szaty, nadmiar biżuterii, brzęczące widelce - wszystko to, łapczywie zagarniane przez królewską rodzinę i członków dworu, zwraca uwagę na chorobliwą wręcz żądzę posiadania oraz dbania o pozory. Postaci ani na chwilę nie roztają się ze swoimi strojnymi szatami - upychają je pod białymi trykotami, zniekształcając w ten sposób swoje ciała, a jednocześnie dążą do trwałego zespolenia z tym atrybutem przynależności do dworu.

Kasia: Reżyser ma niesamowitą intuicję teatralną, która pozwala mu budować ze strzępów rekwizytów, światła, ruchu i dźwięku kilkuminutowe sekwencje, które nie są zwykłymi przerywnikami pomiędzy scenami fabularnymi. Ich ogromną siłą jest to, że wciągają widza w świat, w którym dane mu będzie spędzić najbliższe 3 godziny. Kolorowe, dynamiczne, skrzące się sceny zbiorowe jasno dają do zrozumienia, z jaką estetyką będziemy mieli do czynienia. Od razu widzimy przestrzeń - ograniczoną czarnymi zastawkami z umiejscowionymi pośrodku potężnymi drewnianymi drzwiami. To przez nie aktorzy Kolady wdzierają się do naszej wyobraźni.

Justyna: Działania aktorskie u Kolady przedkładają zespołowość ponad gwiazdorstwo. W obu spektaklach na tle spójnego mechanizmu wyróżniają się dwie osoby - Nikołaj Kolada (stary Hamlet, król Lear) i Oleg Jagodin (Hamlet, Edmund). Obecność Kolady w "Hamlecie" dla mnie ma charakter raczej swoistego "nadzorcy", który od wewnątrz obserwuje, czy mechanizm przez niego zaprogramowany działa sprawnie.

Karolina: Ja byłam zauroczona Olegiem Jagodinem. Emanuje od niego jakaś niezwykła energia, a zarazem precyzyjnie buduje kompletne i wyraziste kreacje. Jego Hamlet to człowiek inteligentny, ale również głęboko nieszczęśliwy. W zwariowanym świecie jego stryja i matki zdaje się jedyną osobą w pełni świadomą śmieszności tragizmu całej sytuacji. Z kolei Edmund to przeświadczony o własnej krzywdzie królewski bękart o wygórowanych ambicjach. Cyniczny i bezwzględny, umiejętnie lawiruje sojuszami pomiędzy dwiema córkami Leara, knuje przeciwko ojcu i bratu, nie oglądając się przy tym na nic. Choć jest to mimo wszystko rola mniej odkrywcza i imponująca niż Hamlet, Jagodin na scenie elektryzuje widza. Kolada, świadomy talentu i ogromnego potencjału swojego głównego aktora, pozwala mu zaistnieć na scenie u swego boku. Ta kreacja jest bardzo interesującym kontrapunktem dla starego Leara, któremu nie udało się zachować zimnej krwi i zdrowego rozsądku. Edmund wspina się do celu zupełnie inną drogą, jednak on również ponosi porażkę.

Kasia: Wydaje mi się, że Kolada wydobywa temat, który najbardziej interesował samego Szekspira, pokazuje, w jaki sposób funkcjonują pewne mechanizmy władzy (nie tylko królewskiej, ale również rodzicielskiej, między kochankami - zwyczajnie międzyludzkiej), które warunkowane są w równym stopniu przez indywidualne cechy pretendentów, jak i otoczenie, w którym przyszło tym postaciom funkcjonować.

Justyna: Kolada nie jest optymistą w ocenie kondycji ludzkiej - dwór, społeczeństwo, córki bezwzględnie wykorzystują przewagę, którą dał im podział królestwa i osłabienie pozycji Leara. Nie zmienił się przecież sposób rządzenia, tylko osoba, która owe rządy sprawuje. Sceptyczna ocena współczesnego świata i analiza mechanizmów władzy to w moim odczuciu punkty spajające obie produkcje.

[na zdjęciu scena ze spektaklu "Hamlet" w reż. Nikołaja Kolady]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji