Artykuły

Zielona Góra. Wielki Ukłon dla Jerzego Stuhra

Wielki Ukłon numer dwa wręczony. Statuetka trafiła w ręce Jerzego Stuhra. - W zawodzie aktora najpiękniejszy jest właśnie ten czas, kiedy mogę kłaniać się przed publicznością - dziękował za nagrodę

I choć biała limuzyna zajechała pod zbór poewangelicki w Letnicy z 15-minutowym opóźnieniem, aktor wykazał się niezwykłą cierpliwością. Pozował do zdjęć, rozmawiał z ludźmi i przez ponad godzinę opowiadał o swoich aktorskich doświadczeniach.

Jerzy Stuhr był drugim gościem tegorocznego zielonogórskiego festiwalu Quest Europe. Statuetkę Wielkich Ukłonów 2011 odebrał z rąk Marzeny Więcek, dyrektorki artystycznej festiwalu. Dedykacja? Za wszystko, czym mogła się sycić i poić dusza widza.

Na aktora czekały dziesiątki spragnionych opowieści widzów. Gdy Stuhr w towarzystwie marszałek Elżbiety Polak wszedł do letnickiego zboru, gromkie brawa rozniosły się echem po sali. Aktor co chwila podkreślał, jak ważna to dla niego chwila. - W zawodzie aktora najpiękniejszy jest właśnie ten czas, kiedy mogę kłaniać się przed publicznością i dziękować za brawa i owacje. W końcu całe moje życie jest dla ludzi, to dla nich gram i tworzę. Ale krytyków nie lubię - mówił z przymrużeniem oka.

Zanim jednak aktor rozpoczął swoją opowieść, organizatorzy przypomnieli trzy przeboje z najsłynniejszych filmów, w których grał Stuhr. Po chwili cały zbór śpiewał m.in. kultowe refreny "Bo ja się wcale nie chwalę, ja po prostu niestety mam talent" i "Piosenka radość w nas rozpala, la la la la la". Nie zabrakło więc anegdot z nimi związanych. - "Śpiewać każdy może" zaśpiewałem po raz pierwszy na festiwalu w Opolu w 1988 r. O mały włos nie dali mi za nią grand prix! To było pandemonium, doprawdy Ale do rzeczy. Gdy przyjechałem z powrotem do Teatru Starego, jeden z profesorów zaprosił mnie na kawę. Mój występ skwitował jednym, krótkim: "Jurku, tak po prostu nie wypada". To było dla mnie jak zimny prysznic. W ten sposób skończyła się moja kariera na estradzie - wspominał Stuhr.

Aktor nie szczędził historii rodzinnych, wspomnień filmowych. Nie zapomniał również o swoich scenicznych kreacjach: Maksa w "Seksmisji", Nadszyszkownika Kilkujadka w "Kingsajzie" czy natarczywego Osła, przyjaciela Shreka. Stuhr kilka razy odwoływał się również do roli w kultowym "Wodzireju". Jak się okazało, dzięki niej dostał nie lada propozycję. - Zapewne wiecie, że swego czasu byłem rektorem uczelni teatralnej. Któregoś dnia podszedł do mnie mężczyzna i zapytał: "Przepraszam, panie rektorze, ale moja córka ma studniówkę. Czy nie chciałby pan poprowadzić tej zabawy? Wspólnie z radą rodziców ustaliliśmy, że pasowałby pan do tej roli idealnie". Szczerze? Sam nie wiem, dlaczego się nie zgodziłem. Taka okazja przeszła mi koło nosa... - żartował.

Choć nie zabrakło wspomnień poważnych, większość obracał w żart. - Nikt mnie nigdy nie zapytał o początki aktorstwa, dlaczego zdecydowałem się na ten zawód. Dziś zapewne nie robi to żadnej różnicy, liczy się to, co tu i teraz. Jednak z przyjemnością wracam do tamtych chwil. Ale niestety, sporej części nie pamiętam, więc nic by to nie zmieniło - śmiał się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji